Oskarżać możemy nie robotnika Wałęsę, lecz wpływowego polityka Wałęsę. Przewodniczącego Solidarności i prezydenta. Milionera, dysponującego potęgą służb specjalnych, przychylnością sądów, wpływami w mediach. Ten człowiek winny jest kłamstwa i prób ukrywania oraz niszczenia dowodów. Prześladował wszystkich, którzy ośmielali się poddawać w wątpliwość jego wersję historii, zaszczuwał ich procesami, zmuszał do wypłacania odszkodowań.
Lech Wałęsa zapisał się pozytywnie w historii lat 80. To nie słowa „Gazety Wyborczej” czy „Newsweeka”, lecz dramatyczna bzdura, wypowiedziana najpierw przez prezydenta Dudę, potem przez wicepremiera Gowina, wreszcie przez profesora Żaryna. Dlaczego uważam te opinię za „dramatyczną bzdurę”? Otóż dlatego, że Wałęsa w żadnym okresie naszej historii nie odegrał pozytywnej roli. Ba, mówić nawet nie można o roli neutralnej, a zaledwie o mniejszej lub większej szkodliwości jego postępowania, najpierw jako przewodniczącego „Solidarności”, następnie jako prezydenta RP.
Wałęsa najbardziej przysłużył się komunistom w okresie „okrągłego stołu” i tzw. transformacji ustrojowej, czyli, jak dzisiaj wiemy i rozumiemy, w czasie kiedy ludziom z PZPR-u i komunistycznych służb specjalnych oddano władzę (a często również własność) nad polską gospodarką. Ale lata 80. to przecież zaciekła walka o władzę wewnątrz Solidarności, w czasie której Wałęsa starał się wszelkimi sposobami (i z pomocą SB, uważającej go za najwygodniejszego i najlepiej sterowalnego) zneutralizować przeciwników.
W stanie wojennym nie zgodził się, co prawda, stanąć na czele prorządowej „nowej Solidarności”, ale nie wynikało to z patriotyzmu, a z czystego pragmatyzmu. Wałęsa doskonale bowiem wiedział, że jako „koncesjonowany buntownik” stanie się niemal z dnia na dzień wyklęty przez środowisko opozycyjne i odda się całkowicie w ręce komunistów, a na czele „prawdziwej Solidarności” stanie ktoś inny, kto zabierze mu całą chwałę. Wałęsa nie mógł do tego dopuścić, zresztą, jak uczy historia szpiegostwa, jednym z podstawowych, powtarzalnych schematów w kontaktach agentury ze ośrodkiem dyspozycyjnym, są próby usamodzielnienia się tych pierwszych względem tych drugich. I Wałęsa walczył o podobnie rozumianą samodzielność. Tyle że walczył dla siebie, nie dla kraju czy społeczeństwa.
Jeśli możemy mówić o pozytywnej roli Wałęsy, to jedynie w tym sensie, że odegrał on ją w sposób niezamierzony, stając się międzynarodowym symbolem wyzwolenia spod komunistycznego jarzma. Był też wzorcem self-made mana, prostego robotnika, który dzięki uporowi i odwadze wspiął się na szczyt. Wałęsa dla społeczeństw wolnego świata reprezentował walczący z „czerwonymi” świat zniewolony i prezentował się przekonująco, budując przy tym infantylną, lecz popularną legendę o „człowieku, który obalił komunizm”. Niewielu poznało się na przewodniczącym Solidarności tak dobrze jak wybitna włoska dziennikarka Falacci, która po rozmowie z nim nie kryła swojego niesmaku i oburzenia zachowaniem Wałęsy oraz jego predyspozycjami moralnymi i intelektualnymi. Co ciekawe, zachowała tę opinię na długie lata w tajemnicy, by publikacją nie zaszkodzić samej idei walki z komunizmem.
Chcę wyraźnie powiedzieć: nie winię Wałęsy, że jako młody, przestraszony robotnik podpisał dokumenty o współpracy z SB. Zgadzam się z opinią, że podpis złożony pod przymusem przed przedstawicielami aparatu terroru do niczego człowieka nie zobowiązuje ani w żaden sposób go nie obciąża. Jednak trudniej wybaczyć fakt donoszenia za pieniądze na kolegów i to, że ich zdrowie, karierę zawodową, szczęście ich rodzin Wałęsa wymieniał na telewizor czy lodówkę, które kupował za pieniądze otrzymywane w nagrodę za donosy.
Oskarżać możemy nie robotnika Wałęsę, lecz wpływowego polityka Wałęsę. Przewodniczącego Solidarności i prezydenta. Milionera, dysponującego potęgą służb specjalnych, przychylnością sądów, wpływami w mediach. Ten człowiek winny jest kłamstwa i prób ukrywania oraz niszczenia dowodów. Prześladował wszystkich, którzy ośmielali się poddawać w wątpliwość jego wersję historii, zaszczuwał ich procesami, zmuszał do wypłacania odszkodowań. Jego przeciwnicy byli poddawani ostracyzmowi towarzyskiemu i zawodowemu, łamano im kariery, a swoją walkę o prawdę przypłacali stratami moralnymi, finansowymi i zdrowotnymi (np. za twierdzenie, że Wałęsa to „Bolek”, prokuratura żądała nawet kary 10 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności).
Nie wolno zapomnieć, że Wałęsa oskarżał i prześladował Walentynowicz, Gwiazdów czy Wyszkowskiego – ludzi, którzy w przeciwieństwie do niego, nie upodlili się przed komunistami. Nigdy nie zadośćuczynił działaczom antykomunistycznym, których życie przeorał lub zniszczył donosami. Nie mówię nawet, że jako multimilioner, pobierający dziesiątki tysięcy dolarów za każdy tzw. wykład, mógł ich wesprzeć finansowo. Pewnie wielu osobom wystarczyłaby zwyczajna prośba o wybaczenie.
Brak skrupułów, cynizm, wątły kręgosłup moralny były i są powiązane u Wałęsy z kosmicznie wybujałym ego. Dlatego nigdy nie było go stać, by przyznać się do błędu i wyrazić skruchę. Apologeci Wałęsy twierdzą, że odkupił winy zwycięstwem nad komuną. Drodzy Państwo, pamiętajcie zawsze: Wałęsa nie zwyciężył z komuną, lecz dla komuny! Okrągły stół, którym współdowodził, był poduszką powietrzną, mającą uchronić komunistów przed zderzeniem z możliwą przecież rewolucją oraz przed rozliczeniami i karą. To między innymi dzięki Wałęsie żadnemu z komunistycznych zbrodniarzy nie tylko nigdy nie spadł włos z głowy, ale opływali oni we wszelkie dostatki.
Dlatego jeśli ktokolwiek może być wdzięczny Wałęsie, to tylko dawni PZPR-owcy oraz ci działacze Solidarności, którzy weszli w zgniły „układ III RP” i którzy zbudowali gigantyczne wpływy oraz majątki poprzez pasożytowanie na państwie i jego obywatelach.
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Warszawska Gazeta!
|