Blisko 50 lat temu uznałem, że w języku polskim brakuje całej masy określeń - pozwalających precyzyjnie wyjaśnić własne myśli.
Z tego powodu zmuszeni jesteśmy do kontekstowego używania wybranych słów.
W obecnym wypadku słowo Żyd nie oznacza tego - co mam zamiar powiedzieć - dlatego prócz kontekstu zmuszony jestem do wyjaśnienia całej masy pokrewnych zagadnień.
W powszechnej opinii cała masa "Żydów" atakuje Państwo Polskie i plugawi naszą historię.
Ale w tym momencie rodzi się fundamentalne pytanie: kto to jest "Żyd"?
Czy Żydem jest osoba wyznająca judaizm, czy też członek jakiegoś narodu?
A jeżeli to drugie - to jakiego narodu?
Większość osób określanych dziś mianem Żyda - nie ma nic wspólnego ze starożytnymi Izraelitami. To potomkowie tatarskich Chazarów.
Więc jakie w końcu mamy przyjąć kryteria opisu wobec osób, które nie wyznają żadnej religii, nie są potomkami starożytnych Izraelitów, a sami siebie mianują Żydami?
Dziś takie osoby wykorzystują każdą okazję by plugawić świętości Polaków, fałszować historię i kraść - ile tylko można.
Zanim podam ostateczną definicję przypomnę wydarzenie sprzed 15 lat - gdy długo dyskutowałem z Felkiem Sharfem.
Ten - wychowany na Krakowskim Kazimierzu Żyd - był jednym z niewielu, który wszelkie różnice zdań chciał rozwiązywać przez dialog.
Napisałem o nim między innymi w artykule "Odebrać rządzącym władzę nad fałszowaniem historii"
http://zaprasza.net/a.php?article_id=32212
Otóż Sharf powiedział mi, że w Drugiej Rzeczypospolitej - w centrum wielkich miast: Warszawy i Łodzi - żyli w gettach Żydzi, którzy nie mieli pojęcia, że żyją w jakiejś Polsce.
Nie wiedzieli w ogóle, że istnieje Polska, a tym bardziej nie znali naszego języka.
Informacja ta przewraca całkowicie wszystkie syjonistyczne brednie o rzekomym antysemityzmie Polaków.
Skoro wielu Żydów nie wiedziało - w jakim kraju żyją - to oznacza, że ich autonomia była niewyobrażalna - z dzisiejszego punktu widzenia i rzecz najważniejsza: nie spotkali żadnych - polskich "antysemitów".
Informację tą opublikowałem kilka lat później i nagle - wielki "znawca historii" Bartoszewski "przypomniał" sobie o tym - jak daleko odizolowani byli Żydzi.
Skoro Żydzi nie wiedzieli, że żyją w obcym kraju - to nie mogli też spotkać się z przejawami antysemityzmu.
Ale konflikty z Polakami pojawiały się wszędzie tam - gdzie pojawiał się konflikt interesów.
Rozzuchwaleni postanowieniami Statutu Kaliskiego inni Żydzi uważali, że należą się im inne prawa - niż ogółowi mieszkańców Polski.
Proszę popatrzeć na pewną część współczesnych imigrantów ekonomicznych z Bliskiego Wschodu. Oni bez ogródek wysuwają żądania wobec Rządów Europy.
I tak samo było z pewną częścią osób - uważanych powszechnie za Żydów.
Ale w tym momencie rodzi się fundamentalne pytanie: czy ludzie, którzy wyrzekli się judaizmu, a nie pochodzą od starożytnych Izraelitów - są dalej Żydami?
Pytanie to dotyczy dzisiejszych potomków komunistów i syjonistów - skupionych w głównych polskojęzycznych mediach.
Nie wskazali ŻADNEGO kanonu etyki, który by nimi kierował.
Więc jak mają się między sobą porozumiewać?
Na podstawie osobistego doświadczenia z okresu rządów AWS i silnego w nim udziału Unii Wolności wiem, że ich znakiem rozpoznawczym jest nienawiść do Polaków i wszystkiego - co polskie.
Takie aksjomaty kierowały Unią Wolności, a dziś kontynuowane są w środowisku Gazety Wyborczej i Krytyki Politycznej.
Czy jednak ci ludzie mają coś wspólnego z Żydami?
I - czy to nie oni tworzą współczesne pojęcia Żyda?, a więc osoby zdegenerowanej - bez żadnych zasad moralnych.
Mam nadzieję, że Ryszard Bugaj nie obrazi się na dalsze moje słowa.
W jego wypadku wywodzenie się z "narodu żydowskiego" nie jest przeszkodą w twórczym uczestnictwie w społeczeństwie i nigdy nie trafiłem, by Bugaj użył określeń typowych dla tak zwanego środowiska "Wyborczej".
Nie można więc pozwolić żydohołocie z Wyborczej i Krytyki Politycznej na uzurpowanie sobie prawa do reprezentowania Żydów.