Najnowsza powieść wieloletniego wydawcy miesięcznika literackiego „Akant”, Stefana Pastuszewskiego to prawdziwa „perełka” w śmietniku grafomanii charakteryzującej biznes-Polskę dzisiaj. Ten satyryczno-seksualno-kryminalny utwór byłego działacza „Solidarności” – i wciąż jeszcze bydgoskiego radnego z ramienia PiS – rozpoczyna się od czegoś, co dawniej nazywało się „invocatio dei”, odwołaniem się do Bytu Nadrzędnego, który stoi za wszystkimi naszymi poczynaniami. Ponieważ zaś ten Byt Nadrzędny w III/IV RP nazywa się PIENIĄDZ, wymyślony – podobnie jak i pismo literowe – przez przedsiębiorczych Fenicjan w VIII wieku pne, więc „wszystkie nasze dzienne sprawy”, łącznie z kościelnymi, od lat już dwudziestu nabrały charakteru mniejszego lub większego biznesu. Ponieważ mądrość zniszczonych przez Rzym Fenicjan zachowali przez wieki Żydzi, więc Pastuszewski wprowadza swych bohaterów obficie cytując sentencje Dziadka oraz Ojca głównego, mającego tylko 37 lat bohatera Rafała-Rafaela, który należy do egzotycznej dla mnie kategorii Żydów Nowo-Polskich. (Mych rówieśników pochodzenia żydowskiego dość dobrze poznałem dopiero na Uniwersytecie w Berkeley oraz w Paryżu, 30-40 lat temu, ale reprezentowali oni typ psychologiczny zupełnie odmienny od tego opisanego przez Pastuszewskiego; to od nich – i ich rodziców – się uczyłem altruistycznych, bezinteresownych i praktycznie komunistycznych zachowań.) Co zatem ci Patriarchowie młodego – ale już łysiejącego – bohatera przekazali swej latorośli, będącej nieformalnym „ojcem chrzestnym” koterii o ksywie „Rodzina” w mieście o nazwie B.?
Otóż nic szczególnego, takie to kołtuńskie banalne uwagi w rodzaju „tam gdzie są pieniądze, tam nie ma przyjaźni, nawet w rodzinie”. Przyznaję, że przez ten upozorowany na zestaw żydowskich mądrości wstęp przebrnąłem trochę znudzony, znudzony zwłaszcza cytatami z do dziś podniecających brak wyobraźni tak zwanych liberałów, dzieł angielskiego groszoroba Adama Smitha: „Mając na celu własny interes, człowiek popiera interesy społeczeństwa skuteczniej niż wtedy, gdy służy społeczeństwu przez jakieś sztuczne instytucje. Z sumy ludzkich egoizmów powstaje dobro zbiorowe”. Mimowolnie mi się przypomniała uwaga francuskiego przyrodnika Jean-Baptiste de Lamarcka, który dokładnie przed dwustu laty, w dziele „La philosophie zoologique” w ten sposób scharakteryzował „homo novum” jaki zaczął dominować w jego kraju po zwycięstwie Wielkiej Francuskiej Rewolucji Burżuazyjnej: „Ci ludzie ćwiczą w stopniu bardzo małym swą inteligencję, nie zmieniając prawie w ogóle przedmiotu ich myśli i mają, tak jak zwierzęta o których mówiliśmy, bardzo ograniczona ilość idei, będąc bardzo zniewolonymi przez swe zwyczaje. Ludzie, których jakiś rodzaj edukacji we wczesnej młodości nie zmusił do ćwiczenia swej inteligencji, zajmują się tylko tym, co wydaje się im konieczne do własnego przeżycia i swego fizycznego dobrobytu … idee jakie u nich powstają ograniczone są w zasadzie do idei biznesu, ich stanu posiadania oraz do kilku przyjemności fizycznych. … Wszystko co jest obce takiemu podejściu do rzeczywistości jest traktowane jak zero, rzecz pozbawiona realnej egzystencji.”
I właśnie w środowisku takich, wzorujących się na Narodzie Wybranym, „nowo-Polaków” rozgrywa się emocjonująca, korupcyjno-seksualno-kryminalna akcja „DZIŚ”, w którym to utworze dość ważną rolę odgrywa ASS – Agencja Służb Specjalnych, w języku „globalistów” kojarząca się po prostu z żopą. Ta doskonale opisująca rzeczywistość biznes-Polski dzisiaj, książka Pastuszewskiego niestety nie może stać się w Polsce bestsellerem porównywalnym z „Ziemia obiecaną” Reymonta przed stu laty. Dlaczego? Bo ma wcale nie ukrywany, tak zwany „antysemicki’ wydźwięk, wskazujący – jak to zwykli robić już od starożytności filozofowie (Platon, Hegel, Marks) oraz pisarze (Szekspir) – na korupcyjny wpływ religii Pisma Świętego na człowieczeństwo. (Pastuszewski cytuje na przykład Woltera „Na cóż mi jest potrzebna religia? Po to aby nie okradali mnie moi służący i aby żona mnie nie zdradzała”.) A przecież Stwórcy Prawa oraz Sprawiedliwości dla innych narodów nie wolno krytykować, bo taka śmiałość musi się źle kończyć. W książce widzimy to w przypadku szkolnego kolegi Rafała/Rafaela Czesława, naiwnego bojownika Solidarności oraz „nieustępliwego” dziennikarza wczesnej Gazety Wyborczej, który za swą samodzielność oraz honor dziś płaci systematycznym brakiem do życia środków.
Dlaczego przed stu laty podobne w wydźwięku społecznym powieści Władysława Reymonta docierały do szerokiej publiczności, a dzisiaj podobne utwory są skazane – właśnie przez żydowską Gazetę Wyborczą oraz katolicki Nasz Dziennik – na przemilczenie? Otóż pamiętam, jak pod koniec kwietnia 1989, na Targach Książki w Genewie, miałem możność rozmawiać z Peterem Fritzem, młodym współwłaścicielem dużej firmy wydawniczej w Zurichu, który właśnie ożenił się z moją dobrą znajomą z czasów gdy mieszkałem w Genewie. Peter, wiedząc że jestem Polakiem z narodu nie-wybranego, ni stad ni z owąd poskarżył mi się, iż oni – czyli ogół wydawców – czują najzwyklejszy UCISK ŻYDOWSKI, nie ma jakiejkolwiek szansy by książka, które nie zdobyła aprobaty „niewidzialnej cenzury Izraela”, uzyskała możliwość szerszego jej rozpowszechniania. To zresztą jest rzecz znana i tę rzecz opisał w szczegółach mój kolega Izrael Szamir w „Pardes – studium kabały” . (Tej interesującej książki, przetłumaczonej w 2007 roku na język polski, mimo mych wysiłków nie udało się wprowadzić na nasz rynek).
A jakie utwory literackie w takim razie są „wybrane”, by na rynku wolnych krajów robić tak zwany „scoop” czyli karierę bestsellerów przynoszących ich wydawcom krocie? Peter Firtz, którego firma specjalizuje się w promocji literatury amerykańskiej na rynku niemieckim, opowiedział mi, bulwersującą pod koniec lat 1980 środowisko zachodnich wydawców, historię podwójnej sprzedaży praw autorskich książki „Droga nadziei”, autorstwa podówczas nie kwestionowanego bohatera Wolnego Świata, Lecha Wałęsy. Otóż ta „monumentalna” praca została zamówiona już w roku 1984 przez amerykańskie wydawnictwo H. Holt & Co., które wpłaciło na nią w dwóch ratach zaliczkę, w sumie milion dolarów. Ale współpracownik Lecha Wałęsy Andrzej Drzycimski, który tą książkę opracowywał, został w 1985 roku na krótko aresztowany, książka pozostała niedokończona i korzystając z niedotrzymania przez Holta terminu jej publikacji, w dwa lata później prawa autorskie gotowej już książki profesor Bronisław Geremek (Wałęsa biernie się na to zgodził) sprzedał, tym razem za 200 tysięcy dolarów, francuskiemu wydawnictwu Editions Fayard, którego dyrektorem był jego znajomy Claude Durand. W sumie była to historia dużego szwindlu, podobnego do tych opisanych w „Dziś” Pastuszewskiego, tylko że na skalę międzynarodową . Nieuczciwa zagrywka tandemu Geremek-Durand rozsierdziła czujące się być oszukanym wydawnictwo H. Holt, które utraciło szansę na zyskowny, spowodowany pierwszeństwem na rynku „scoop” pamiętników polskiego robotnika, który miał obalić komunizm. Wynikł z tego nawet znany zachodnim wydawcom proces sądowy, naturalnie ukrywany przed publicznością w Polsce, aby nie zapeszyć nadchodzącego zwycięstwa Solidarności (ALE NIE SOLIDNOŚCI) w decydujących o zmianie ustroju wyborach do Sejmu w czerwcu 1989.
Peter Fritz, który przygotowywał wydanie pamiętników Lecha Wałęsy w języku niemieckim, powiedział mi, że od strony merytorycznej „Droga nadziei” jest to po prostu „une brique”, czyli po prostu wydawnicza „cegła”, pozbawiona większej wartości poznawczej. Ale cóż, takie to są już Święte Prawa Wolnego Rynku, że przy agresywnym marketingu ludność zawsze chętniej kupuje „cegły” niż pozycje poznawczo wartościowe. By wskazać tutaj na ten „bred” (po rosyjsku bredzenie, majaki) znane jako Biblia, która od momentu wynalazku Gutenberga wciąż pozostaje na topliście przedmiotów kolekcjonowanych w domach burżuazji. A gdy z takich „cegieł”, czujący swoją wolność Obywatele, umiejętnie popędzani w swych „egzystencjalnych 3 P” poczynaniach przez M-KGB grającą rolę Boga Świata, ustawią wokół siebie Mur Poznawczy, to zupełnie zatracą zrozumienie najbardziej elementarnych prawd o Ludziach, o Bogach oraz o Przyrodzie, znajdującej się poza tym symbolicznym murem JEROZOLIMSKIEJ ŚWIĄTYNI MAMONA, do którego wszyscy chcą/muszą się modlić. Zaś wskutek opisanego już dwieście lat temu przez Lamarcka, samo-zniewolenia się przez nabyty odruch „ucieczki od naturalnego światła”, pilotowane przez korporację ASS, otumanione doszczętnie ludzkie termity, samo-zaduszą się w swych przemysłowych odchodach. „Odchodach” będących rezultatem ich coraz bardziej przypominającej najzwyklejszy onanizm, wyalienowanej biznes-pracy.
|