Ważą się losy niezwykle zasłużonej dla polskiej kultury sceny – Starego Teatru w Krakowie, który od 2001 r. posiada przywilej używania tytułu Narodowy; stąd też podlega bezpośrednio pod Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Latem kończy się bowiem kadencja osławionej dyrekcji Jana Klaty, osławionej z uwagi na antykatolickie i antynarodowe poczynania tego pana na narodowej scenie.
9 maja odbędą się przesłuchania siedmiu kandydatów na to jakże ważne dla polskiej sztuki stanowisko, którzy przeszli przez etap pisemnej kwalifikacji. Z zawziętością zwalczającą wszelkie przejawy patriotyzmu „Gazeta Wyborcza” dokonała już jedynego słusznego wyboru, obstalowując rzecz jasna dotychczasowego szefa Starego Teatru, który kilka lat temu psim swędem wdarł się na tę scenę – nie tylko bez dyplomu, ale po prostu bez wykształcenia. Wystarczyło mu, że za swe credo twórcze obrał permanentną prowokację i dewiacje, a bieganie z gołym tyłkiem po scenie oraz wiarygodną symulację kopulacji uznał za działania artystyczne. Na Czerskiej nie znajdą kandydata bardziej pasującego do ich kosmopolitycznej ideologii.
Na łamach sponsorowanej przez Sorosa gazety manipuluje się zawsze w ten sam sposób – przez dowodzenie nie wprost oraz przez ataki wyprzedzające. Czytamy zatem: „Jeżeli konkurs faktycznie przebiegnie w sposób merytoryczny, pozostali kandydaci nie będą dla Klaty żadną konkurencją”. Należy to czytać następująco: jeżeli wygra ktoś inny niż Klata, czyli ktoś inny niż nasz kandydat, to znakiem tego konkurs nie będzie merytoryczny. Albo co gorsza – niekosmopolityczny! To zaś oznacza, że jeśli dotychczasowy geniusz teatralny nie będzie w dalszym ciągu dowodził sceną narodową, to na ministerstwo, ministra, jego ekipę i wszystkich innych, którzy odważyli się sprzeciwić jedynej gazecie obeznanej w Prawdzie, pomyje lać się będą strumieniami.
Zatem wiemy już co będą pisać, mogą już szykować artykuły, bo Klata jednak wygrać nie może – jeśli po wyborczym zwycięstwie obozu patriotycznego jakakolwiek poważniejsza zmiana w kulturze ma faktycznie mieć miejsce. Jego wybór byłby hasłem dla całej lewackiej i kosmopolitycznej Polski: do ataku na PiS! Hejże na patriotów! Jego wybór byłby wywołaniem niesamowitej lawiny dewiacji, w które polski teatr już obfituje. Osobiście nie wierzę w insynuacje, sugerowane ostatnio po prawej stronie, że na wyniku konkursu zaważyć może fakt, iż Klata podjął kiedyś współpracę z bratem wicepremiera i ministra, reżyserem Robertem Glińskim na planie filmu „Matka swojej matki”.
„Klaty dziś broni nawet krakowski ‘Dziennik Polski’, który na początku dyrekcji prowadził zaciekłą kampanię przeciw dyrektorowi” – stwierdza demagogicznie Czerska. Jednakże to nie jest już ten dziennik, co przed kilkoma laty! Dziś gazeta ta broni wroga Kościoła i Ojczyzny, kiedyś zaś była nastawiona patriotycznie. Zmieniła się, bo wykupili ją Niemcy. Teraz ma przeszło dziesięciokrotnie mniejszy nakład (co jest oczywiście z korzyścią dla GW) oraz jest zupełnie nienarodowa. I nie było w tej gazecie żadnej „zaciekłej kampanii” przeciw Klacie, a tylko parę ostrzejszych głosów obozu patriotycznego, który wówczas już kończył swój żywot na łamach tej gazety, pomieszczonych obok głosów za nowym dyrektorem.
Redakcja z Czerskiej rozprawia się z poszczególnym kandydatami na różny sposób. Poza Klatą mogliby tam zaakceptować także Pawła Miśkiewicza, bo jest bardzo lewicowy. „Z perspektywy ministerstwa nominacja Miśkiewicza mogłaby oznaczać przesunięcie Starego ‘w lewo’ – piszą. – A trudno sobie wyobrazić, by wicepremier Gliński na to poszedł”. Mamy tu do czynienia z atakiem wyprzedzającym: sugeruje się, że wicepremier Gliński to taka konserwa, która ani na krok w lewo nie ustąpi. Jednakże Gliński powinien, zdaniem Czerskiej, wziąć sobie do serca, że obeznana w Prawdzie gazeta tak negatywnie go wartościuje i w związku z tym starać się udowodnić, że jednak jest elastyczny, że nie jest przedstawicielem ciemnogrodu i jeśli nie Klata, to drugi ulubieniec Czerskiej musi wygrać. Problem jednak w tym, że tak naprawdę choćby maleńki kroczek w lewo oznacza w Starym Teatrze krok w przepaść…
„Trudno podejrzewać, by większe szanse miał Marek Mikos, ćwierć wieku temu krytyk teatralny, potem redaktor i dziennikarz kulturalny ‘Wyborczej’, wreszcie dyrektor TVP Kielce” – pisze GW. Tu trzeba zgodzić się z Czerską, tyle że oni pozbawiają szans Mikosa, ponieważ pracował w Gazecie Wyborczej, co oczywiście chlubą nie jest, jednak jego prawdziwym i poważnym minusem jest to, że nigdy nie pracował dłużej w teatrze (bo dyrektorowanie telewizji w Kielcach to naprawdę nie to samo), a w ogóle jest urzędnikiem nie artystą.
Postponuje się też Adama Srokę, który jest ponoć „od lat znany przede wszystkim z ubiegania się o rozmaite sceny”. No cóż, mało to merytoryczne, a każdy pisze tylko tyle, ile wie. Ja na przykład wiem, że ten kandydat realizował na scenie Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Kochanowskiego… Ale nie jego najbardziej lękają się poplecznicy Jana Klaty.
Znamienne, że bez większej uwagi, na końcu i po cichutku przemykają się nad kandydaturą – Jana Polewki. A jest to człowiek o niebywałym dorobku artystycznym! Widać, że Czerska jego boi się najbardziej, jego usiłuje odsunąć w cień, bo on ani konserwa, ani prawicowy krzykacz, w ogóle daleki od polityki, więc jak go tu potem atakować, gdyby został dyrektorem? No, na pewno jest bardzo patriotycznie nastawiony do sztuki i do życia w ogóle, ale tego otwarcie zarzucać mu nie można… Jan Polewka pracował wielokroć z Dejmkiem (np. robił scenografię do jednego z najwybitniejszych przedstawień polskiego teatru „Gry o narodzeniu i męce Pańskiej”). Jest pewne, że przeciwko niemu nie będzie oponował zespół, z którym już nie raz współpracował, który zna go od lat. Pochodzi z rodziny literacko-teatralnej, patriotycznej, choć niewątpliwie lewicowej. Jest synem Adama Polewki (rodem z PPS), znanego niegdyś krakowskiego literata, który był jednym z założycieli teatru Cricot. Najbardziej utytułowany i najbardziej polski z wszystkich kandydatów, rodowity krakowianin. Może jako były dyrektor (przez 8 lat) znakomitego teatru dla dzieci „Groteska” w Krakowie wprowadziłby na narodową scenę jakieś sensowne przedstawienia dla najmłodszego widza? Bo odradzam rodzicom prowadzenie dzieci na prezentowanego tam ostatnio „Kopciuszka” (pierwsze za Klaty przedstawienie dla najmłodszych) – jeśli zależy im nie tylko na narodowym, ale po prostu na normalnym wychowaniu swych pociech. Genderyzm przebił się nawet w „Kopciuszku”: dobrą wróżkę gra – Bartosz Bielenia… Czarny humor nie dla dzieci, absurdalne sceny, wrzask, a genialnym wydarzeniem artystycznym ma być to, że pantofelka gubi książę, a nie tytułowa bohaterka…
O jednym, moim zdaniem, komisja konkursowa zapominać nie może ani przez moment: szuka się dyrektora dla sceny Narodowej. Co to znaczy? Na pewno nie to, z czym mieliśmy dotychczas do czynienia, kiedy to sprawy narodowe stanowiły jedynie motywy dla prowokacji, do rujnowania tożsamości narodowej Polaków, do zohydzania twórczości naszych wieszczy i klasyków oraz wartości chrześcijańskich pod pozorami artystycznych eksperymentów. Teatr Narodowy nie może być tyglem nowatorstwa, nieustających prób czy wyuzdania udającego sztukę. Twórczość narodowa była za Jana Klaty jedynie pretekstem dla niezdrowego wyżywania się na scenie ludzi pozbawionych w gruncie rzeczy pomysłów twórczych i w ogóle niekreatywnych. Nieustanne posługiwanie się prowokacją z dodawaniem do niej przymiotnika „artystyczna” doprowadziło do upadku scenę narodową w Krakowie. A mamy tylko dwie takie sceny dramatyczne w całej Polsce – niechże będą narodowymi naprawdę. Sceny narodowe muszą reprezentować większość narodu i to nie tylko tę uzyskaną w politycznych wyborach. Jeśli jest nas 95 % katolików, to musi to znaleźć odzwierciedlenie także w teatrach narodowych, choć powinno być przecież widoczne również na całym „rynku” teatralnym. Jest wielkim oszustwem głoszenie równoprawności poglądów mądrych i głupich – to prowadzi do zwycięstwa zła na każdym froncie, bowiem dostaje ono preferencje w postaci poddawania nieustannie pod wątpliwość dobra. A tam, gdzie nie ma dobra, króluje natychmiast zło. Nie ma wolnej przestrzeni miedzy dobrem i złem.
Media narodowe nie mogą być zatem wynikiem kompromisu miedzy dobrem a złem – a do tego się zmierzało, to codziennie obserwujemy np. na ekranach telewizji. Zło ma różne oblicza i różne nazwy; np. poprawność polityczna. Nie można być tolerancyjnym wobec wszystkiego, wszystkich zachowań, idei, postaw, działań – a tak się dzieje – w imię Świętego Pluralizmu albo Świętej Tolerancji. Teatry narodowe istnieją po to, by służyć narodowi, polskiemu narodowi, jego tożsamości, tradycji, kultywowaniu polskości, nie zaś obcości i jakiegoś multi-kulti. W tekście z Czerskiej pełno jest gróźb: „Miejmy nadzieję, że smutny los zdewastowanego przez polityków Teatru Polskiego we Wrocławiu będzie przestrogą dla członków komisji”. Nie widzą jednak, co szykuje się w Krakowie w przypadku wyboru Klaty. Nastąpi potężny wybuch, bo pod skorupą pozornego spokoju w Krakowie aż wrze. Od dawna. Dalsze dewastowanie narodowej sztuki odbiłoby się siłą rzeczy także na wyborach samorządowych i parlamentarnych i to zapewne nie tylko w Małopolsce. Dosyć tej bluźnierczej działalności scenicznej „na motywach” narodowych! Ciekaw bardzo jestem na przykład, który z kandydatów dostosował swoje propozycje programowe do wielkiego jubileuszu stulecia odzyskania niepodległości w 2018 r.? Kto przygotował program godny i bogaty w stosowne inscenizacje, nie obrazoburcze dziwadła, lecz przedstawienia czczące poświęcenie i bohaterstwo naszych przodków? To powinien być papierek lakmusowy dla siedmiu kandydatów. Jeśli żaden z nich nie miałby takiego programu, konkurs powinien zostać powtórzony.
Leszek Sosnowski
Z wykształcenia polonista, germanista, scenograf, dziennikarz, artysta fotografik (laureat 57 nagród), wybitny animator kultury filmowej, wielce zasłużony wydawca i publicysta, grafik książkowy. Prezes wydawnictwa Biały Kruk.
|