Za informację o katastrofie Boeinga na Ukrainie zwiększono nagrodę. Prywatni detektywi z niemieckiego biura śledczego Wifka szukają informatorów, którzy wiedzą, z czyjej winy doszło do katastrofy i kto przeszkadza w obiektywnym śledztwie w sprawie tragedii.
-
Anonimowy zleceniodawca, który zwrócił się do biura Wifka, nie poskąpił nagrody za informacje o katastrofie Boeinga na Ukrainie. 30 milionów dolarów zostanie zapłaconych temu, kto udostępni informacje o tym, kto stoi za zbrodnią. Niemieccy detektywi wzięli się za pracę we wrześniu. Jak poinformował prywatny detektyw Josef Resch w wywiadzie dla niemieckiego wydania internetowego Capital, w tym czasie śledczy przeanalizowali ponad tysiąc maili, dziesiątki listów, setki telefonów. Większość świadectw okazała się nieprawdziwa. Ale informacje od szeregu świadków zasługują na uwagę. Specjaliści nadal nad nimi pracują.
Prywatni detektywi trzymają w tajemnicy przebieg śledztwa, relacje zdają tylko zleceniodawcy. Zleceniodawca, którego nazwisko pozostaje sekretem, zafundował nową nagrodę: 17 milionów dolarów za informacje o wtrącaniu się w śledztwo w sprawie katastrofy samolotowej rejsu MH-17. Sądzić można, że detektywi potrzebują dowodów na to, że przemilczane i zmienione zostały fakty, z czyjego polecenia tak się stało, oraz kto o tym wie. Dlatego niemieccy detektywi szukają nowego "Edwarda Snowdena" powiedział Josef Resch.
Otrzymać informacje tradycyjną drogą jest, jak się zdaje, niemożliwe. Niedawno wiodące wydawnictwo Holandii "Elsevier" skierowało do rządu zapytanie, czy rzeczywiście istnieje tajne porozumienie między Ukrainą, Holandią, Belgią i Australią o tym, aby utrzymywać w tajemnicy wszystkie informacje związane ze śledztwem, jeśli zainteresowana jest tym którakolwiek z czterech stron umowy. Rząd odmówił odpowiedzi na pytanie, motywując to tym, że może to zaszkodzić stosunkom międzynarodowym.
W rezultacie śledztwo prowadzone jest – a może nie jest – pod oficjalnym kierownictwem przedstawicieli Holandii i pod czujnym okiem Ukraińców, Belgów i Australijczyków. Do śledztwa nie jest nawet dopuszczona Malezja, co w ogóle jest nonsensem, uważa członek Światowej Fundacji Bezpieczeństwa Lotów Siergiej Melniczenko:
Strony malezyjskiej nie dopuszcza się do śledztwa. Strony malezyjskiej nie dopuszcza się do szczątków samolotu. To po prostu zdumiewające. Dlatego, że przy wszystkich istniejących przepisach, przy wszystkich standardach ICAO (International Civil Aviation Organization), państwo, w którym zarejestrowane są linie lotnicze, w których rejestrze znajduje się samolot, zobowiązane jest brać udział w śledztwie. Ale dane śledztwo od początku charakteryzuje bardzo wysoki stopień upolitycznienia.
Malezyjczyków taki obrót spraw nie zadowala. W pierwszych godzinach po katastrofie na Ukrainie to właśnie Malezja porozumiała się z separatystami o wydaniu "czarnych skrzynek". A otrzymawszy je, przekazała nagrania międzynarodowej grupie śledczej, kierowanej przez Holendrów. De facto, na tym udział Malezji w tej sprawie się zakończył. Bez względu na obietnicę, którą premier Holandii Mark Rutte złożył podczas listopadowej wizyty w Malezji, tamtejszych specjalistów nie dopuszczono do montażu i wywozu szczątków samolotu z miejsca katastrofy. W samym Kuala Lumpur podejrzewa się, że przyczyną jest to, że Malezja nie chciała spieszyć się z wyciąganiem wniosków i chciała doczekać się obiektywnego śledztwa. Tym samym może być niewygodnym świadkiem faktów, które grupa śledczych chciałaby ukryć przed opinią publiczną. Dlatego zostali po prostu odsunięci od śledztwa w sprawie katastrofy ich własnego samolotu.
Pasażerski Boeing 777 leciał z Amsterdamu do Kuala Lumpur i 17 lipca spadł na wschodzie Ukrainy. Na pokładzie znajdowało się 298 osób. Wszyscy zginęli.
http://polish.ruvr.ru/2014_11_25/W-celu-wyjasnienia-katastrofy-Boeinga-poszukiwany-jest-nowy-Snowden-2821/
-
|