Ze skruchą wyznaję, że byłem naiwny: szczerość absolutna, pozbawiona elementów tajemnicy, intymności, to szczerość wydana na pastwę ludzi jej wrogich, bezinteresownie zawistnych, chcących splugawić, zohydzić, ośmieszyć każdą myśl przekraczającą ich skarlały rozum. Cudza szczerość, to dla nich gratka, cenna zdobycz, wyśmienity żer. O kurduplowatych wredniakach tego rodzaju pisał Sztaudynger: „ludzie mali nie cierpią swojej skali.”
Dokąd daję się nieść spisywanym doznaniom i piszę spontanicznie, słowa poniekąd odruchowo układają się w tekst. Jakoś tak się dzieje, że intuicja podpowiada mi, gdzie postawić przecinek. Ale gdy pod moim tekstem pojawia się komentarz trolla i w komentarzu tym czytam o tym, żem ćwok, niedouk i grafoman, wychodzę z nerw; nazwanie mnie wierszokletą i dyletantem, jest niepoważne i wkurzające.
Wkurzające i psychicznie blokujące piszącego te słowa. Blokujące wszelako na krótką chwilę. Albowiem zadaję sobie podstawowe pytanie: I KTO TO MÓWI?
Jeśli na temat sposobu mojego pisania wypowie się kilku znanych i uznanych Mistrzów pióra, ludzi legitymujących się artystycznym, bądź krytycznoliterackim dorobkiem i gdy wszyscy orzekną, żem pisarski cymbał, fakt ten muszę wziąć pod uwagę. Muszę rozważyć ich zdanie. Lecz jeśli mówi o mnie ktoś, kogo twórczości nie znam i mogę podejrzewać, że jej nikt nie zna, człowiek taki kojarzy mi się z Papkinem i jego męstwem.
ps.
zadano stonodze pytanie, którą nogą rozpoczyna marsz. Zaczęła nad tym medytować, przestała chodzić i dzisiaj ma już odleżyny.
|