Fakt, że zbrodnicze bombardowania i zabijanie masowe Arabów przez Izrael na terenie Gazy ustały przed objęciem władzy przez prezydenta Obamę, wywołał optymistyczne nastroje widoczne w prasie internetowej, jak na przykład 17go marca, 2009 w Salon.com, gdzie Gary Kamiya otwarcie stawia pytania, których ludzie do niedawna bali się publicznie stawiać. ”Obamy Moment Prawdy na Bliskim Wschodzie: jego posunięcia dyplomatyczne są dobrym początkiem. Ale czy ma on wolę j odwagę sprzeciwić się Izraelowi?”
Była nadzieja, że Obama zerwie z fatalną polityką Bush’a na Bliskim Wschodzie, ale jest obawa, że zmiany dokonywane przez niego są tylko pozorne. Krokiem wstecz była nominacja na sekretarza stanu, Hillary Clinton, znanej ze służalczości wobec radykalnych Żydów i zwolenniczki napadu na Irak,. Natomiast wystąpienie na telewizji arabskiej „al-Arabiya” i obietnice dialogu USA z szacunkiem wobec Islam’u, oraz obietnica rozmów z Iranem, zrobiły dobre chwilowo wrażenie, do momentu zaminowania radykalnego syjonistę Dennis’a Ross’a jako doradcę w rozmowach z Teheranem. Są to typowe zdarzenia jako początek serii kroków do przodu i do tyłu.
Źle świadczy fakt braku potępienia przez rząd Obamy, napadu lobby Izraela na ambasadora Charles’a Freeman’a, krytyka postępowania Żydów wobec Arabów, podobnie jak Niemcy postępowali w czasie wojny wobec Żydów. Polityka Obamy robi wrażenie gry na czas, z nadzieją na okazję pośredniczenia w rozwiązaniu konfliktu Żydów przeciwko Arabom w Palestynie w czasie, kiedy konieczne są szybkie i zdecydowane zmiany polityki Bush’a, zwłaszcza, że wymaga tego opinia wszystkich państw Arabskich, żądających Palestyny w granicach z 1967 roku i uznania Hamas’u i Hezbollah. Czas nie działa po stronie Izraela.
Presja rządu Obamy na rząd Izraela spowoduje kłótnie w partii Demokratycznej i zagrozi stratami donacji politycznych oraz utrudni wyjście USA z kryzysu ekonomicznego. Problemem podstawowym jest fakt, że dalsze uleganie ekstremistom z lobby Izraela, którzy parli do napadu USA na Irak, ale nie udało im się pokonać rosnącego oporu Arabów. Pozostaje główny problem czy Obama ma wolę i odwagę na gruntowną zmianę polityki Waszyngtonu, wobec konfliktu Żydów przeciwko Arabom. Nadchodzi „moment prawdy” Obamy na Bliskim Wschodzie. Jest on w podobnej sytuacji do prezydenta Kennedy’ego, w momencie jego pisemnego zakazu na posiadanie arsenału nuklearnego przez Izrael.
Chwilowe odprężenie dyplomatyczne na Bliskim Wschodzie daje Obamie tylko jedną możliwość, a mianowicie jasno powiedzieć rządzącym w Izraelu, że muszą zatrzymać budowę nielegalnych osiedli żydowskich na terenach Palestyńczyków, wrócić do granic z 1967 roku i uznać państwo palestyńskie niepodległe, ze stolicą we wschodniej Jerozolimie. Megalomani żydowscy muszą się pożegnać z marzeniami kontrolowania Palestyńczyków w gettach, tak jak to czynili zbrodniarze niemieccy z Żydami w czasie wojny.
Jeżeli Obama ośmieli się na wywołanie ataku na niego, przez skompromitowane, ale groźne lobby Izraela, to musi mobilizować po swojej stronie Amerykanów, których coraz więcej nie wierzy mediom kontrolowanym przez radykalnych syjonistów w USA. Brutalny atak Izraela i uśmiercenie ponad 1300 ludzi na terenie Gazy, z której Izrael uczynił obóz koncentracyjny, bardzo zaszkodził reputacji międzynarodowej Izraela, włącznie z umiarkowanymi Żydami.
Roger Cohen napisał „swoją spowiedź” w The New Times: „nigdy wcześniej nie byłem tak dalece zawstydzony przez Izrael.” Jest to bardzo rozpowszechnione zjawisko. Niedawne niby zwycięstwo lobby Izraela w doprowadzeniu do dymisji ambasadora i nowego szefa urzędu nadzoru nad wywiadem USA, Charles’a Freeman’a, bardzo zaszkodziło politycznie lobby Izraela. Lobby to teraz przestaje być „niewidocznym słoniem,” niewidocznym pod grozą represji przez system słabnącej poprawności politycznej narzucanej przez radykalnych Żydów.
Sytuacja zmieniła się od 2007 roku, kiedy Stephen Walt i John Mearsheimer opublikowali krytyczną książkę „The Izrael Lobby” i bez skrupułów byli ogłoszeni anty-semitami. Niestety nadal oficjalną polityką USA jest ślepe poparcie dla Izraela, które jest coraz bardziej kwestionowane przez polityków i ogół Żydów amerykańskich, którzy zdają sobie sprawę, że takie poparcie szkodzi tak USA, jak i na dłuższą metę samemu Izraelowi.
Obama już ma poparcie poważnych polityków po stronie odrzucenia służalczej polityki Bush’a wobec Izraela. Generał Brent Scowcroft i profesor Zbigniew Brzeziński zalecają dialog USA z Hamasem. Nawet w piśmie izraelskim Haaretz pojawiają się artykuły popierające uczciwy pokój z Arabami, a nie używanie „procesu pokojowego,” jako przykrywki dla nielegalnej ekspansji Żydów na ziemie Palestyńczyków. Jak dotąd prezydenci USA bali się krytykować rząd Izraela.
Paradoksalnie, w obecnej sytuacji, duża przepaść między rządem Obamy i rządem Natenyahu, w którym jest znany rasista Avigdor Lierberman, może ułatwić prezydentowi Barach’owi Hussein’owi Obamie działania na rzecz sprawiedliwego pokoju w Palestynie, w imię jego obietnic zmian, po katastrofalnej dla USA napaści na Irak „dla dobra Izraela,” której architektami byli neokonserwatyści-syjoniści, pragnący dominacji Izraela „od Nilu do Eufratu.” Faktycznie Obama ma większe poparcie elektoratu niż inni prezydenci USA, żeby dokonać prawdziwie pokojowych zmian na Bliskim Wschodzie włącznie z Palestyną i Izraelem.
Według autora tej analizy pozostaje pytanie czy Obama, który jest w pozycji siły i ma potrzebną wiedzę do zmiany pomylonej polityki USA na Bliskim Wschodzie, będzie chciał i miał odwagę narażać się tak, jak to uczynił prezydent Kennedy, kiedy zabraniał Izraelowi budowę arsenału nuklearnego i został zabity z tego powodu, według dokumentów na stronie internetowej JFKMontreal. Na tym polega Obamy „moment prawdy” na Bliskim Wschodzie.
WWW.pogonowski.com
|