Pilnie potrzebny protest społeczny, aby był trwały, potrzebuje zarówno wizji, jak i silnej wspólnoty z wytrwałością i odwagą do obalenia.
W Niemczech od dawna trwa masowy protest przeciwko aroganckiej neoliberalnej plutokracji.
Corona obudziła wielu, ale nie na tyle, aby obalić system, który przez długi czas szedł w złym kierunku.
Prawdopodobnie wielu po prostu nie potrafi wyobrazić sobie lepszego świata.
Jednym z powodów poddania się twórczej wyobraźni „Realpolitik” jest błędne postrzeganie otaczającego świata.
Nie wystarczy pójść na demonstrację, by zaprotestować przeciwko neoliberalnemu zdominowanemu porządkowi świata, a następnie narzekać, że rządzący nie wzdrygają się od razu z podziwu dla nas.
Potrzebujemy form oporu, które można utrzymać w dłuższej perspektywie i zintegrować z codziennym życiem jednostki.
Rozwiązaniem mogą być aktywne politycznie „wspólnoty”, które wspierają społecznie całą osobę we wszystkich aspektach życia.
Politycy - można by pomyśleć po latach wyczerpującej „polityki reform” - to ludzie, którym
płacimy za wymyślanie i wdrażanie pogorszenia naszej sytuacji życiowej.
Za pieniądze, które im dajemy, płacimy - również za machinę propagandową, za pomocą której omawiane pogorszenie ma być nam sprzedane jako ulepszenia - lub jako niezbędne potrzeby.
W przypadku „środków Corona” mogliśmy zaobserwować to w drastycznej formie.
Po krótkim proteście ludzie uginają się pod wpływem rzekomych ograniczeń ekonomicznych i zdrowotnych:
„Cóż, jak chcesz, najważniejsze jest to, że w ogóle możemy jeszcze trochę żyć i pracować”.
Oczywiście - politycy nie mają t złego na myśli.
Niestety, mogą wydać tylko tyle pieniędzy, ile mają, i to w tajemniczy sposób jest ich coraz mniej.
Pieniądze byłyby tam na podstawowe zadania społeczne i ekologiczne naszych czasów, są po prostu - jak to często bywa w historii - rozdysponowane niesprawiedliwie.
I lepiej zubożać szerokie warstwy ludności lub - jak w wielu krajach trzeciego świata - zginąć, zanim usiłuje się zdobyć święte prawo do własności prywatnej (to znaczy dochód z lichwiarskich odsetek). , „Ale nie dla chciwości każdego”.
Słowo „reforma” było w międzyczasie wypaczane do znudzenia, chociaż początkowo budziło nadzieję.
Dziś kasta polityczna definiuje „reformę” jako stopniowe pogarszanie się jakości naszego życia, które nam narzucają, aby pozwolić posiadaczom już dużych dzisiaj fortun - na dalszy nieograniczony wzrost.
„Przedstawiciele ludu” stają się coraz bardziej „dzierżawcami podatkowymi”, porównywalnymi z postacią celnika Zacheusza z Ewangelii: poborcę podatkowego w służbie obcego, ponadnarodowego mocarstwa okupacyjnego.
Zadaniem tych celników jest zapewnienie uporządkowanego przekazywania wartości generowanych przez usługodawców w ręce kilku odbiorców „dochodów” bez żadnych korzyści.
Jeśli chodzi o wyprawy międzynarodowego kapitału finansowego, nie brakuje błyskotliwych analiz i rozdzierających serce elegii.
Nie chodzi o to, żeby narzekać na rękę sięgającą do naszych kieszeni, ale żeby to powstrzymać.
„Ludzie nie powinni bać się swojego rządu, ale rząd powinien bać się ludzi” - głosi scenariusz hollywoodzkiego filmu „V jak Vendetta” - stworzonego przez genialne rodzeństwo Wachowskich („Matrix”).
Jeśli chodzi o stan naszego obecnego krajobrazu politycznego, polecam również mój artykuł
„ Demokracja na błędnej drodze ”.
Z historycznego punktu widzenia naszą dekadę można scharakteryzować jako epokę, w której jedna część społeczeństwa - przemysł farmaceutyczny i informatyczny oraz sektor finansowy - masowo terroryzuje wszystkie inne obszary, takie jak kultura i życie społeczne, narzucając im ich prawa, warunki i sposób myślenia.
Przyszłe pokolenia zauważą, w żenującym zdziwieniu, jak niewielki opór stawiamy przed oczywistym, niebezpiecznym nonsensem panującej dziś ideologii.
Jeśli nie masz wizji, powinieneś udać się do lekarza
Czego nam brakuje - odwagi? w zrozumieniu faktów?
Odwagi do wprowadzenia w życie tego, co rozumiesz jako właściwe?
Chciałbym jednak podkreślić inną kwestię, która wydaje mi się ważna:
Ludzie potrzebują wizji, takich jak powietrze, którym oddychają.
Bez wizji duszą się we wrogiej ciasnocie otaczającej rzeczywistości.
Szara zasłona tak zwanej Realpolitik rozprzestrzeniła się na naszym intelektualnym krajobrazie tak bardzo, że zapomnieliśmy, jak myśleć, marzyć i pragnąć poza obecną sytuacją.
„Każdy, kto ma wizje, powinien udać się do lekarza” - powiedział Helmut Schmidt.
Myślę, że na odwrót staje się butem: jeśli nie masz już wizji, nie jesteś już sobą, nie jesteś już całością, więc potrzebujesz uzdrowienia.
Dlaczego, pytam, posiadamy odpowiednie obszary mózgu, dzięki którym możemy wyobrazić sobie nowe światy, które (jeszcze) nie istnieją w powierzchownej rzeczywistości?
Produkowane przemysłowo krainy zagadek, takie jak filmy fantasy i gry wideo, wciąż świadczą o sugestywnej sile tego, co jeszcze nie zostało stworzone.
Tylko kierunek tej siły zwrócił się - do wewnątrz.
Twórcze impulsy są marnowane na społecznie sterylnych umysłowych placach zabaw naszych prywatnych światów telewizyjnych i komputerowych.
Nie tylko jesteśmy niezadowoleni, ale zapomnieliśmy nawet, jak sobie wyobrazić, co może uczynić nas szczęśliwszymi.
Zapomnieliśmy, jak narzekać tam, gdzie czujemy, że zostaliśmy potraktowani niesprawiedliwie, krzyczeć, gdzie jesteśmy zranieni, ponieważ każde „Chcę więcej” jest tłumione przez argumentujące maczugi („myślenie właścicielskie”) - podobnie jak fikcyjna postać Charlesa Dickensa Olivera Twist, kiedy prosi o miskę zupy więcej w biednym domu.
Dopóki łaskawie otrzymujemy koszule, wstydzimy się protestować przeciwko kradzieży naszych spódnic.
„Niemcy za dużo jęczą”, mówi się jednomyślnie w kampaniach prania mózgu, w których polityka, biznes i media głównego nurtu są zsynchronizowane - są przesadzone.
Chodzi oczywiście o to, że zamiast narzekać, powinniśmy przełknąć to, co jest nam narzucane.
Chodzi mi o to, że nawet marudzenie, narzekanie może być owocne, o ile wyznacza początek, a nie koniec oporu.
Cała energia tych, którzy wciąż nie chcą się poddać, wygasa obecnie w wyczerpującej walce Syzyfa z nakazanym z góry „nieuchronnym” pogorszeniem naszej sytuacji życiowej - na przykład przeciwko „środkom koronnym”, przeciwko niszczeniu środowiska lub otwartemu rasizmowi policji.
Wydaje się więc, że ostatnią pozostałą wizją naszych czasów dla wielu jest chęć spowolnienia tempa, w jakim następuje degradacja.
Zrozumiałe jest, że taka wykastrowana „wizja” nie jest już w stanie motywować, a co dopiero inspirować.
Zatem pierwszy apel, który powinien być skierowany do naszych niemieckich rodaków, musi brzmieć: miejcie odwagę użyć swojej wyobraźni!
Każda przełomowa innowacja jest dawną fantazją, czymś, z czego początkowo wyśmiewali się „przodkowie” jako niemożliwość.
Izolacja: wielka rana społeczeństwa
Władcy wszystkich pasm i każdej narodowości stosują podwójną strategię, której przejrzenie jest już pierwszym krokiem do odzyskania własnej suwerenności.
Kto chce rządzić, musi:
a) dać kłamstwu, które wspiera rządy, pozór wszechobecnego i bez alternatyw,
b) Kłamstwa intuicyjnie dają niechętnym jednostkom poczucie bycia sam na sam ze swoją prawdą - beznadziejnie odizolowane i "poza ścieżką", aż do tego, że stają się śmieszne.
Na tym polega proces emancypacji: zejście z toru, wyjście z torów myślenia, które inni zaprojektowali dla nas jako zamierzone ścieżki życiowe i wytyczenie własnej drogi.
Być może wtedy, ku naszemu zdziwieniu, stwierdzimy, że nie jesteśmy tak sami z naszą samotnością, jak się spodziewaliśmy.
Izolacja to wielka rana w naszym społeczeństwie.
I może ta rana jest celowo trzymana otwarta - przez tych, którzy chcą uniemożliwić nam znalezienie się nawzajem.
Nie bez powodu „zamieszki” i „bunt” są najgorszymi wykroczeniami w wojsku i niosą za sobą najcięższe kary.
Żyjemy dziś w dobie „dystansu społecznego”.
Fizyczne zbliżenie między ludźmi, czyli podstawowa potrzeba ludzka - jest odrzucane jako śmiertelna lekkomyślność.
Nawet dzieci mogą spodziewać się srogich nagan, jeśli podążają za swoimi naturalnymi pragnieniami bliskości i wspólnoty.
Nawet gdyby nie było innych negatywnych „skutków” strachu i dystansu w społeczeństwie - byłoby to w dużym stopniu przerażające i musiałoby rzucić wyzwanie naszemu duchowi oporu.
„Dystans społeczny” jest zgodny z logiką wieloletniej mentalności elit władzy.
Ludzi, którzy się wspierają, stymulują duchowo, mają poczucie przynależności i ludzkiego ciepła, niełatwo jest kontrolować i wykorzystywać do destrukcyjnych celów.
Izolowane plastry miodu - mieszkań w naszych wielkomiejskich silosach mieszkalnych - wyposażonych jako pojedyncze cele w sprzęt multimedialny, który zapewnia odwrócenie uwagi - są zewnętrznym wyrazem wyobcowania i braku relacji, do których tak wielu singli przyzwyczaiło się, gdy więźniowie muszą przebywać w odosobnieniu.
Ale ściany, które oddzielają nas od siebie, istnieją tylko w umyśle, nie są rzeczywiste.
A co by było, gdybyśmy zaczęli „tworzyć zespoły”?
Ale kim właściwie jesteśmy „my”?
Czy istnieje w ogóle „my”, nadrzędna wspólna płaszczyzna?
Ważne, żeby „scena”, do której staram się odnieść, była bardzo kolorowa, bardzo różnorodna.
Mamy do czynienia z osobami uspołecznionymi „lewicowymi”, zainteresowanymi oświeconą miłością do ojczyzny lub po prostu większą wolnością, racjonalistami, ateistami i agnostykami lub zainteresowanymi duchowością i medycyną alternatywną; z ludźmi kreatywnymi kulturowo i społecznie, gminami i pracownikami w projektach ekologicznych i zrównoważonych; zarówno z demonstrantami, jak i z ludźmi, którzy wyrażają swoją odmienność; z biofilnymi przyjaciółmi kwiatów i zwierząt, a także z pomysłowymi hobbystami technicznymi i pasjonatami trunków.
Bardzo trudno jest uogólniać, to, co nas łączy, najlepiej ujawnia się poprzez kontakt i rozmowę, chyba że przeszkodzi temu zainteresowana strona.
Z pewnością trudno uwierzyć w nadejście wiosny w posępnym „mroźnym lutym” neoliberalnej zimy.
A jednak musiałbym być bardzo zaskoczony, gdyby nie było wielu takich jak ja: często cynicznych na zewnątrz, a jednak wewnątrz pełnych tęsknoty, by znów czymś się ekscytować.
Niezwykle ważne dla nowego optymizmu byłoby przezwyciężenie postawy rezygnacji i depresji, które powstały w wyniku ruchu 1968 r., ponieważ jego praktyczne rezultaty rozczarowały pokładane oczekiwania.
Jak mógłby wyglądać nowy ruch - jakikolwiek rodzaj -?
Być może byłoby to łagodniejsze, ale trwalsze niż bunt z 1968 roku.
Opierałoby się na lepszym zrozumieniu niezbędnej powolności organicznych procesów rozwojowych, ale na głębszym wglądzie w wewnętrzne psychologiczne wymagania własnego działania oraz na znajomości duchowo-psychologicznej ludzkiej strony wszystkich procesów społecznych.
Nowy ruch nie koncentrowałby się przede wszystkim na odmowie, walce i oporze przeciwko istniejącemu systemowi, który uznano za niewystarczający.
Pozwoliłoby to w ten sposób uniknąć efektu „szczekającego psa przed swoim lustrzanym odbiciem”, który jest zaskoczony agresywnością swojego odpowiednika i w konsekwencji coraz bardziej wpada we własny gniew, aż padnie wyczerpany.
Zamiast tego „nowi rewolucjoniści” zainwestowaliby energię w budowanie pozytywnych kontr-modeli.
„Wyjściem” byłoby wejście do awangardowych i pilotażowych projektów nowego - bardziej ludzkiego porządku świata.
Narzekanie na teraźniejszość - choć czasami mi się narzuca - powinno przekształcić się w żądzę przyszłości.
Tę radość z odrażania i agitacji, ale także wyobrażania sobie, planowania i wypróbowania rzeczy, które trudno jest w sobie wzbudzić.
Potrzebujesz społeczności, wymiany z ludźmi o podobnych poglądach i podobnych marzeniach.
„Żadnej przyszłości nie można kształtować ze strachu, w izolacji i rozczarowaniu” - pisze autorka i ekspert ds. Ekologii Geseko von Lüpke.
„Musi przyciągać nas mocą erosa, musi być inspirowany wewnętrznymi wizjami jakości życia, pokoju i miłości.
Polityczne zaangażowanie na rzecz wartej przeżycia przyszłości jest ważne, ale potrzebuje wewnętrznego ognia tych, którzy już opracowują pilną zmianę dla świata w sobie ”.
Zakładanie rodzin intelektualnych
Podstawową ideą rozwoju nowego ruchu jest ustanowienie „rodzin intelektualnych”.
Nie należy lekceważyć pokrewieństwa w jego mocy wiążącej.
Z drugiej strony, jeśli nie masz tyle szczęścia, aby Twój ojciec, matka, brat i siostra mieli wspólne interesy i cele polityczne, masz wrażenie, że samo pokrewieństwo nie wystarczy.
Tak zwana „Generacja Grety” ostatnio okazała się dość odważna i zuchwała; ale ta fala odpłynęła również w czasach braku alternatywy dla Korony.
Uroczystość rodzinna nie jest automatycznie miejscem, w którym czujesz się zrozumiany dzięki pomysłom, które Cię pasjonują.
„Duchowe rodziny” mogłyby, wyznaczać trzeci etap ewolucji ludzkich form organizacji.
Od „pokrewieństwa” opartego na pokrewieństwie, przez pośredni etap największej możliwej indywidualistycznej izolacji i braku więzi (co widać w wielu współczesnych bytach wielkomiejskich), po rozwój swobodnie wybranych społeczności opartych na relacjach duchowych, emocjonalnych i idealistycznych.
Być może, z kilkoma wyjątkami, wciąż brak zainteresowania demonstracjami ma coś wspólnego z bardzo banalnymi czynnikami psychologicznymi.
Kiedy sam idę na protesty, często czuję się odizolowany, na przykład w środku tłumu „podobnie myślących ludzi”.
To poczucie izolacji pomaga przede wszystkim „przeciwnikowi”, na przykład uczestnikom dorocznej „Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa”, którzy czują, że nie ma powszechnego oporu przeciwko ich często destrukcyjnym i nędznym decyzjom politycznym.
Strumień protestujących często przypomina raczej strużkę, mierzoną ważnością sprawy.
Musimy więc pomyśleć o bliższych - bardziej satysfakcjonujących formach zjednoczenia - i to nie tylko ze względu na większy „komfort” człowieka, ale także ze względu na stawiane cele polityczne.
Zasadniczo można wyróżnić trzy formy organizacji:
społeczność (gmina),
społeczność
i sieć.
Istnieje również czwarty, luźny, bardziej „tematyczny” sojusz działań: od dużych organizacji pozarządowych, takich jak Attac i Greenpeace, po inicjatywy obywatelskie, takie jak „Ratujmy drzewa na Werdenfelser Strasse!”.
Sojusze te charakteryzują się tym, że nie obejmują całego życia , lecz wybraną część.
W takich sojuszach - jak w partiach i stowarzyszeniach - zwraca się się do ludzi tylko w pewnym - ograniczonym aspekcie ich osobowości: jako do nosiciela pewnego światopoglądu, jako zwolennika energii słonecznej lub przeciwnika eksperymentów na zwierzętach.
Przyklejasz plakaty razem w strefie dla pieszych, ale zazwyczaj nie czujesz się „wsparty” przez innych działaczy, kiedy cierpisz z powodu miłości, gdy jeden z twoich rodziców umiera, lub gdy kłócisz się z Bogiem z powodu cierpień na świecie.
Takie problemy są po prostu „nieistotne”.
Jak uniknąć „wypalenia aktywistycznego”?
Moim zdaniem jest to jeden z powodów często krótkiego życia wielu z tych sojuszy - lub dużej rotacji personelu w większych idealistycznych organizacjach.
Członkowie sojuszu łatwo się zniechęcają, jeśli nie osiągają celów działania w pożądanym zakresie.
Po fazie euforii często można usłyszeć: „to nie ma sensu”.
Może się wtedy zdarzyć, że liczba członków zacznie się kruszyć po początkowym gwałtownym wzroście.
Takie sojusze mają często wyłącznie motywację negatywną, na przykład „przeciwko prawu”, „przeciwko energii atomowej”.
Nawet bardziej konstruktywne sformułowania, takie jak „dla środowiska”, często nie mogą ukryć faktu, że walka z zastaną sytuacją kształtuje codzienność działaczy.
Trzecia kwestia:
Sojusze trwające często charakteryzują się niezadowolonym, zawzięciem.
Jesteście gotowi poświęcić się aż do wyzysku i braku radości w służbie dla „sprawy”, stać się słabym i szybko wyczuć brak uznania i „zdradę” ze strony innych działaczy.
Nie bez powodu mówi się, że każdy, komu zależy na zdrowiu naszego otoczenia, musi w pierwszej kolejności zadbać o ekologów.
Przecież podczas demonstracji praw podstawowych w związku z Coroną często panuje wesoła, luźna atmosfera festiwalowa, widać oznaki, że działania te są skierowane do ludzi jako całości, a nie tylko do politycznych „głów”.
Sygnały w kształcie serca i minuty medytacji są często wyśmiewane, ale są one sygnałami do bardziej holistycznego podejścia do pracy politycznej.
Aby przełamać dominację paradygmatu neoliberalno-technokratycznego w społeczeństwie, konieczne jest utworzenie nowych i wzmocnienie istniejących komórek oporu.
Aby uczynić to bardziej skutecznym, możemy uczyć się na pozytywnych doświadczeniach z innymi, quasi „obcymi” formami organizacji, takimi jak parafia.
To, czego można się nauczyć, można podsumować następująco: zaangażowanie człowieka we wszystkie aspekty życia, kultura wspólnoty, która wykracza poza konkretny kierunek polityczny, orientacja nie tylko zorientowana na sukces (ale koncentracja na działaniu), bardziej radosna integracja, elementy zmysłowe, takie jak muzyka, taniec, symbole graficzne, jedzenie, picie, ognisko i tym podobne, (także) pozytywna orientacja i osadzenie indywidualnego działania w szerszym idealnym kontekście.
Wówczas mogłaby ponownie pojawić się kultura oporu, która jest odpowiednia do wagi i zakresu istniejących problemów,
ponieważ:
Nie ma nic dobrego, dopóki tego nie zorganizujesz.
Spośród form organizacyjnych możliwego oporu i alternatywnych modeli społeczeństwa wyróżniają się niektóre warte dokładniejszego zbadania.
Oprócz ukierunkowanego sojuszu działań politycznych są to przede wszystkim społeczności (gminy), sieci i gminy.
Komuny - miłości i cienia
Społeczność (gmina) jest zasadniczo wspólnotą ludzi o podobnych poglądach, którzy mieszkają blisko siebie i często również pracują.
W zależności od wielkości może to być pojedyncze mieszkanie, dom lub zabudowa wiejska.
Społeczności to praktyczne warsztaty testowania alternatywnych modeli w zakresie przeżywanej duchowości, ekologii, wspólnego życia, podejmowania decyzji, miłości, przyjaźni i wychowywania dzieci.
Niektórzy mogą pomyśleć o „Commune 1” współzałożonej przez Rainera Langhansa, niektórych z dużej gminy Bhagwan w Oregonie, Damanhur, Auroville lub o „Centrum Społeczeństwa Eksperymentalnego” (ZEGG) z jej wolnymi kochającymi i ambitnymi politycznie mieszkańcami.
Termin „eksperymentalny projekt społeczeństwa” wskazuje na cały ruch wspólnotowy i wskazuje na pewną odwagę zaangażowania się jako całość w tworzenie nowych modeli wspólnego życia.
Bez względu na to, jak wyrafinowana może brzmieć ideologia danej społeczności, wszędzie jest znaczna obecność ludzi.
„Burżuazja” przepędzana przez frontowe drzwi często ponownie wkrada się tylnymi drzwiami.
Dyskutują o (męskich) kropelkach moczu na desce sedesowej, o stopniu koniecznych zobowiązań i wymaganym przestrzeganiu zasad.
Rosół niewegetariański staje się taką samą przeszkodą, jak woda bez energii lub bumelowanie przy usuwaniu śmieci.
„Bezmyślny chaos” narzekania na „maniaków kontroli” - i na odwrót.
W najgorszym przypadku społeczność staje się forum rozwiązywania problemów, które nie powstałyby bez istnienie danej społeczności.
Gęstość współistnienia wzmacnia wszystkie procesy grupowe jak pod lupą: dotyczy to formowania się nosicieli cienia (kozłów ofiarnych), a także sporów o dominację, co do tego, który z dwóch przywódców reprezentuje pokonanie ego z większą czystością.
Nic dziwnego, że wraz z końcem ery hipisów gminy wyszły nieco z mody i że na ustach wszystkich jest dziś inny, nieco bardziej abstrakcyjny model, w którym ludzka nieudolność jest mniejszym problemem, ponieważ ludzie są zaangażowani niepoprawnie spełnione: sieć.
Sieci - dobre chęci i mnóstwo dziur
Sieć to jest forum utrzymywanym razem za pomocą nowoczesnych środków komunikacji w celu wymiany pomysłów, informacji i wsparcia między ludźmi o podobnych poglądach.
W przeciwieństwie do gminy, sieć jest nielokowalna, tj. niezwiązana z określoną lokalizacją.
Członkowie sieci mogą mieszkać w sąsiednim mieście, Toskanii lub Nowym Jorku.
Dzięki internetowi i e-mailowi osoby z różnych środowisk mogą połączyć się w kilka sekund.
„Anarchiczne” kanały komunikacyjne, takie jak forum internetowe i poczta seryjna, są doskonałymi narzędziami do „łagodnego spisku”, który, choć nie może całkowicie wymknąć się spod kontroli jakichkolwiek sił przeciwnika, nadal działa całkiem dobrze w obecnej fazie demontażu demokracji.
Sieci są luźnymi, swobodnymi i jednocześnie integrującymi formami organizacji, które poszerzają świadomość.
Są demokratyczne i zdecentralizowane o tyle, o ile każdy „węzeł sieci” jest częścią całości ze swojego punktu widzenia.
Sieci są zasadniczo zgodne z funkcjonującymi, autentycznymi formami gminy, ale także rodziny biologicznej.
Stanowią przeciwwagę dla „krążenia wokół siebie” i „pływania we własnym soku”, które często obserwuje się w małych rodzinach i społecznościach lokalnych.
Jednak krytycy zauważają, że sieci składają się głównie z dziur.
Często pozostają anemiczne i abstrakcyjne, duch bez ciała.
Podczas gdy w związku dwoje ludzi wie (prawie) wszystko o sobie nawzajem, networkerzy nie wiedzą (prawie) nic o potencjalnie nieograniczonej liczbie osób.
Podobnie jak mętna dziedzina nauki o komunikacji, sieć nie skupia się na treści, ale na sposobie, w jaki uczestnicy są ze sobą połączeni.
W szczególności sieciom często grozi „zasypianie” wkrótce po ich utworzeniu, ponieważ nikt tak naprawdę nie wie, o co w tym wszystkim chodzi.
Sieci przeważnie nie są zabawne, chyba że rozwijają „zmysłowe” formy spotkań i rytuałów.
Kościoły - osobiste, ale nie za ciasne
Teraz, gdy krytycznie przeanalizowałem społeczność i sieć - być może także w nieco sprecyzowany i uogólniony sposób - może stać się jasne, dlaczego postrzegam Kościół jako formę organizacji o największym potencjale.
Jeśli chodzi o obszar geograficzny, na którym się rozwija, leży pomiędzy społecznością a siecią, gdzieś pomiędzy odnowionym gospodarstwem rolnym w kraju a „społecznością globalną”.
Społeczności będą zazwyczaj obejmowały obszar zbiorowiska od średniego do dużego miasta lub dzielnicy.
Gmina różni się od sieci zasadniczo tym, że umożliwia kontakt osobisty w bliskości geograficznej.
Różni się od gminy tym, że członkowie kongregacji przebywają w różnych gospodarstwach domowych, rozproszonych po całeym środowisku, a także - to ważne! - mieszane na żywo z osobami niebędącymi członkami.
Od samego początku wykluczone są sekciarskie skłonności, demonizacja „niewierzących” i brak duchowego świeżego powietrza.
Być może można by porównać formę istnienia „wspólnoty” motywowanej politycznie, na przykład poprzez krytykę kapitalizmu i korony, w przeważnie neoliberalnym środowisku z protestanckimi wspólnotami kościelnymi - w przeważającej katolickiej Bawarii.
W bardziej liberalnych i postępowych regionach członkowie różnych wyznań nie będą podejrzewać, prowadzić wojny ani deklarować się nawzajem za nie-osoby.
Będziemy mieszkać obok siebie i ze sobą w naturalnym sąsiedztwie.
Nie można jednak wykluczyć, że będzie też tarcie, tym bardziej, że „stary świat” będzie próbował narzucić swoje reguły „nowemu”.
Ostatnio myśli się o wymaganej strategii i odległości.
Społeczności powinny być elektrowniami, a nie ucieczką od trudnej rzeczywistości.
Relaksujesz się w zamian z ludźmi o podobnych poglądach, aby nie być ciągle narażonym na utratę sił w wyniku tarcia o zupełnie inne, „absurdalne” opinie.
Ale potem wychodzisz na zewnątrz z całą swoją siłą i kołczanem pełnym argumentujących strzał i stajesz w obronie swoich przekonań.
Odizolowane społeczności podobne do wysp są do tego mniej odpowiednie.
Ryzykujesz zamknięcie się - zgodnie z dewizą: „z ludźmi o tak niskim poziomie wiedzy nie ma potrzeby prowadzenia rozmowy”.
Termin „kongregacja” wciąż pachnie pewną małostkowością, ponieważ wielu kojarzy go z nudnymi wspomnieniami z dzieciństwa: kościelna kawa ze starszymi kobietami w warkoczyki, buczenie pieśni „miej litość”, zapach starego drewna i kurzu, dudnienie, temperament Muzyka organowa.
To wszystko nadal istnieje, ale nawet te tradycyjne kościoły mają zalety, których nie ma w niektórych „fajniejszych” formach organizacji.
Młodsi parafianie odwiedzają osoby starsze w domach spokojnej starości, istnieją „kręgi” dla różnych grup wiekowych, w których ludzie spotykają się regularnie, istnieje opieka duszpasterska (aczkolwiek zdeterminowana ideologicznie) przez „nauczyciela duchowego”, proboszcza, do którego nie zawsze się zwracamy.
Brakuje integralności.
Ludzie, którzy byliby zbyt nieatrakcyjni, zbyt powolni, zbyt problematyczni - starzy, dziwaczni, nieśmiali, samotni, uparci, uciskani i walczący - są naturalnie integrowani w nienaruszone społeczności.
Są po prostu jej częścią, bez względu na to, jak bardzo mogą działać na nerwy „bardziej normalnym” członkom zboru.
Film „As in Heaven” przedstawia obraz takiej społeczności, która integruje najróżniejsze typy osobowości z wyjątkowym, pełnym humoru człowieczeństwem.
Wieczny powrót tego samego
Oczywiście tradycyjna wspólnota kościelna ma też swoje ograniczenia - poza tym, że nie każdy może zaakceptować jej ideologiczne podstawy.
Działalność parafii kościelnej podlega cyklowi powtarzających się celebracji i nie ma charakteru celowego.
Cykl roczny („rok kościelny”) z cyklicznymi świętami, rocznicami i dniami świętych charakteryzuje życie wspólnotowe i może być postrzegany jako ograniczenie ich twórczości dla osób zainteresowanych długoterminowymi projektami.
Odkąd zacząłem artykuł od potrzeby zorganizowanego oporu wobec neoliberalizmu, staje się jasne, o co chodzi.
Nie jest dobrze, aby ludzie byli usypiani przez monotonny obrót cyklicznego koła czasu.
Przyszłość powinna być postrzegana jako zasadniczo otwarta, dająca się kształtować i niezbyt silnie kształtowana przez powtarzające się wydarzenia.
Oczywiste, ale także odległe, „utopijne” cele (takie jak zastąpienie światowego kapitalizmu bardziej sprawiedliwym porządkiem świata) mogą motywować zaangażowanych.
Ich osobowości mogą wzrastać wraz z wyznaczonymi zadaniami, przyciąganie z przyszłości może ich pochwycić i poprowadzić do przodu.
„Zobacz, że opuszczając świat, byłeś nie tylko dobry, ale opuszczałeś dobry świat”.
Zdanie Bertolta Brechta to znakomita pobudka dla każdego, kto uważa, że wystarczy „być”.
Z drugiej strony, nie możesz stworzyć dobrego świata z ludźmi, którzy bez radości chcą być dobrzy.
Opór jako sposób na życie
Po prostu „być”, pozostać człowiekiem, cieszyć się i kołysać w rytm natury - jest bardziej możliwe w strukturze wspólnotowej.
Z drugiej strony, aby się rozwijać, wzrastać, osiągać cele, potrzebne są społeczności zorientowane na rozwój i sojusze polityczne.
Bez struktur kościelnych opór łatwo prowadzi do nadmiernych wymagań i wyschnięcia człowieka; z drugiej strony bez pędu sojuszu działającego staje się bezzębny i stagnuje na niskim poziomie samozadowolenia.
Proponuję utworzenie „wspólnot działania” w ramach regionalnych - uzupełnionych o ponadregionalne struktury sieciowe, których stosunkowo bezosobowy charakter nie jest postrzegany jako deficyt w takim stopniu, w jakim jest się zaangażowanym w społeczności bardziej osobiste.
To - do czego chcę zachęcić, to opór jako długoterminowy sposób na życie.
Jednocześnie chciałbym uniknąć sytuacji, w której ludzie są ograniczani do funkcji „rezystorów”.
Doświadczenie pokazuje, że ludzie mają ograniczoną ilość czasu i energii, aby stanąć w obronie swoich celów politycznych.
Jeśli ich idealizm jest nadużywany, wahadło wychyla się w przeciwnym kierunku dając powrót do apolitycznego letargu.
Dlatego ważne jest, aby wykorzystać i zorganizować te ograniczone możliwości w najlepszy możliwy sposób, aby uczynić opór trwałym, a tym samym zaangażować ludzi takimi, jakimi są: nie zmieniającym się naczyniem lojalnych opinii i prawidłowych wzorców zachowań, ale istotą, która czasem słabnie, czasami traci odwagę i „załamuje się”, ale z podstawową potrzebą nadziei i radości życia, której nie można ograniczyć.
Źródło:
https://www.rubikon.news/artikel/widerstand-als-lebensform
Roland Rottenfußer , urodzony w 1963 roku, po ukończeniu filologii niemieckiej pracował jako redaktor i dziennikarz dla różnych wydawców.
W latach 2001-2005 redaktor w „duchowym czasopiśmie”, później w „Zeit”.
Obecnie pracuje jako redaktor, copywriter książek i scout autorów w Goldmann Verlag.
Od 2006 roku jest redaktorem naczelnym Behind the Headlines .