- Nie tak dawno publikowałem trzy twoje wiersze w „Myśli Literackiej”, a każdy wiersz poety jest bezcenny. Okazało się, że redaktorzy opuścili dwa wersety w jednym z twoich wierszy. Przepraszamy i zamieszczamy w całości ten wiersz:
***
moja przestrzeń życiowa
5 kroków w głąb, 4 kroki w górę
3 kroki wszerz
do tego
tych kilka czystych, niewymiernych
promieni –
od nich więc
może kiedyś zacznę swoją myśl
nie związaną z żadną polityką
z żadnym kompromisem ani też
z żadną ludzką namiętnością
(Areszt śledczy Białołęka w Warszawie, sierpień 1973 rok )
- Jesteś twórcą i organizatorem Stowarzyszenia Artystycznego „ZA”. Jakie były okoliczności powstania i początki tego Stowarzyszenia?
- Zrzeszenie było rejestrowane przez kilka lat. W roku 1977 odbył się I Zjazd, niestety, skończyło się na tym, że niektóre osoby, które uczestniczyły w Zjeździe założycielskim, poddano przesłuchaniom. Dopiero po którymś podejściu na początku lat 80-tych na fali ogólnonarodowego zrywu solidarnościowego „ZA” zostało wpisane do rejestru sądowego stowarzyszeń. Te działania organizowałem z Jerzym Juliuszem Emirem i z Agnieszką Słowikowską, późniejszą moją żoną.
- Jaki był cel waszego istnienia, jakie założenia „ ZA”?
- Grupa poetycka „ZA” powstała samorzutnie po śmierci samobójczej naszego kolegi malarza Eugeniusza Wygockiego (1937 – 1973). Grupa „ZA” powołała „Nową Galerię Poezji i Malarstwa właśnie im. Beni, (w winiarni „U Hopfera” ). Przecież Ty Stasiu jesteś jednym z nielicznych, którzy pisali o naszych przepychankach. W PRL – u nie wolno było się organizować a „ZA” to przecież nic innego jak skrót od Zrzeszenia Artystycznego. Do cenzury nosiłem teksty, w których próbowałem określić naszą potrzebę organizowania się. Te rozmowy z cenzorami miały nieraz zabawny przebieg. Pamiętam, gdy przyszedłem z takim zestawem różnych przemyśleń na temat „ZA”, pani siedząca za biurkiem z pieczęcią cenzorską dostała wręcz amoku – po przeczytaniu zaczęła na mnie wrzeszczeć, że jeśli przyjdę jeszcze raz z czymś podobnym, to już stąd nie wyjdę. Był to rok 1976 - to co tam napisałem zostało przekreślone – pozwolę sobie fragment zacytować: (…) organizacja nasza nabiera znaczenia niemalże metafizycznego. Jednak taką organizację, która byłaby w obecnych czasach celem samym w sobie, stworzyć może – w moim odczuciu – tylko środowisko ludzi nieskażonych, autentycznych i twórczych. Inaczej mówiąc będzie to organizacja nie kompleksów, strachu czy nerwicy, ale organizacja – jako świadome działanie artystyczne, jako więc wolne i totalne działanie myśli i odpowiedzialności (…). Dziś po wielu latach w mojej książce „ Pieśń o garocie - Panoptikon” na str. 146 można zobaczyć ten „tekst-dokument” przekreślony ręką cenzora.
Takich incydentów pojawiało się wokół naszej działalności coraz więcej. Obecnie pracuję nad swoją kolejną książką, gdzie w oparciu także o materiały IPN-u opisuję to wszystko.
- Jak to się stało, że miejsce aktywności przeniosłeś ze Szlaku Królewskiego z Warszawy do swojego domu w Rawce?
- Trudności było coraz więcej, po każdej wystawie „U Hopfera” (Krakowskie Przedmieście 53) działy się rzeczy o których mi nawet teraz trudno mówić. Dziś wiem, że te różne sytuacje skandalizujące nie były dziełem przypadku - ale byłem młody i te całe zamieszanie brałem za dobrą monetę.
Jednak dzień po dniu skutecznie usuwano naszą działalność ze „Szlaku Królewskiego”, stąd z dużą satysfakcją odbieram coraz częściej zamieszczane w różnych poważnych publikacjach takie oto opinie: Ośrodkiem nieformalnego życia artystycznego stolicy lat 70. stała się winiarnia „U Hopfera”, w której grupa poetycka „ZA” Wiesława Sokołowskiego ulokowała swoją nieoficjalną siedzibę, zakładając w niej wspomnianą wyżej Nową Galerią Poezji i Malarstwa im. Beni, by w ten sposób uczcić pamięć tragicznie zmarłego w 1973 r. przyjaciela. Jeden z członków grupy, poeta Stanisław Stanik, podkreślał po latach, że zgromadzenia „U Hopfera” nie miały wyłącznie rozrywkowego charakteru: „Spotkania w winiarni były przeżyciem i artystycznym i koleżeńskim. Zawiązywały się przyjaźnie, potęgowała się atmosfera niezależności i głębszych ambicji. Sztuka „wychodziła na ulicę”, razem z młodymi ludźmi, którzy o niej rozprawiali przy szklance wina, a potem dyskutowali do późnej nocy”.
W tym środowisku sztuka i niezależność uchodziły za najwyższą wartość. Ówczesna sytuacja polityczna czyniła taką postawę szczególnie trudną, zwłaszcza, jeśli była ona realizowana tak bezkompromisowo i konsekwentnie, jak przez artystów z „ZA”.
Szczytem tego zamieszania, zresztą opisanego w prasie było to, że np. w trakcie wystawy „Pokolenie XXX” w Domu Artysty Plastyka, (1975) w czasie mego wieczoru autorskiego zrobiło się tak gorąco i taki powstał harmider na sali, że nie mogłem powiedzieć ani jednego wiersza, bo wszyscy nie mówili ale wręcz krzyczeli na siebie.
Marek Rymuszko we wstępie do jednej z moich książek zanotował: Dla „Niepokornych Szlaku Królewskiego” – inwigilowanych przez Służbę Bezpieczeństwa, żyjących często na granicy minimum egzystencji i skazanych na niebyt poprzez odcięcie ich od mediów, przy jednoczesnej niechęci do wiązania się ze zinstytucjonalizowanymi strukturami PRL-owskiej opozycji – niezłomność w pokonywaniu przeciwności losu bywa źródłem głębokiej traumy, ale zarazem stanowi przykład wielkiej siły ducha. Ducha, którego nigdy i nigdzie nie są w stanie złamać ani odgórne nakazy i zakazy, ani środowiskowe mechanizmy kreacji, wywyższając jednych i pomniejszając innych tylko dlatego, że nie są z układu.
A tak od siebie mogę dodać, że momentami było strasznie, że te moje schowanie się do rodzinnego domu w Rawce (60 km od Warszawy), ratowało w jakiś sposób moje istnienie. Niejedna osoba uczestnicząca w naszych realizacja znikała, przepadała, była zamykana. Mnie też spotkał ten „zaszczyt” - zarzucono mi czynną napaść na funkcjonariuszy MO i solidne dostałem manto z ranami ciętymi włącznie a potem wrzucili mnie na kilka miesięcy do więzienia na Białołęce w Warszawie. Wypuszczono – bo sąd nie uwierzył, żebym mógł poturbować kilku przewyższających mnie o głowę wysportowanych byczków.
Rawka po tych niebywałych i niewiarygodnych zdarzeniach była w jakimś sensie moim „zesłaniem”, jednak nie dawałem za wygraną i tu zaczęliśmy wspólnie z żoną realizować to, co w tak skuteczny sposób zablokowano mam w Warszawie.
- Co was łączyło?
- Łączyła nas przede wszystkim młodość, a młodość ma to do siebie, że nie bierze sobie do serca nawet najgorszych przeszkód. Jednak tym spoiwem najważniejszym była sztuka. Polityka tak naprawdę nie istniała, jeśli już to w bardzo odległym tle. ”ZA” z czasem stawało się coraz bardziej rozpoznawalne w środowisku, wtedy dopiero polityka zaczęła się nami zajmować. Przecież „Hopfer” był tuż, tuż, bo 400 metrów od Pałacu Prezydenckiego i Ministerstwa Kultury i Sztuki. Po Krakowskim Przedmieściu wędrowali różni ludzie stąd do „Hopfera” wpadały przeróżne osoby. Na przykład odwiedził nas poeta Pablo Neruda (laureat Nagrody Nobla) a i były także tuzy ówczesnej polityki np. pewnego dnia wparował z obstawą tow. Zenon Kliszko czy od czasu do czasu zjawiał się v-ce przewodniczący Rady Państwa Józef Ozga Michalski a i z współczesnych nam vipów, jako młody chłopak przysiadał się do naszego stolika np. Marek Safian – niedawny prezes Trybunału Konstytucyjnego. Zresztą tych ważniaków z różnych profesji było pełno i to o każdej porze dnia i nocy.
- Jak wyglądały takie spotkania?
- Raz przyszedł Ozga i wszyscy sobie mówiliśmy na „ty”, ja dałem mu wiersz, przeczytał i mówi: „zapraszam do Rady Państwa”. Nazajutrz z poetą Jerzym Juliuszem Emirem idziemy, a tam straż marszałkowska już wie, że zjawią się tutaj dwaj poeci ze szlaku. Ozga za pięknym biurkiem, Emir z piękną muszką i rozmawiamy sobie o sztuce - akurat szedł film „Człowiek z Żelaza”.
Tak samo Zenon Kliszko, przyszedł z tajniakami do „Hopfera” – on pił wódkę, reszta wino, ale potem pani kierowniczka zamknęła winiarnię i przeszliśmy na wódeczkę. Impreza trwała do późnej nocy. Kliszko mówił nam, że przed wojną wydał dwa tomiki poezji i że brylował w Zakopanem, a wtedy Zakopane było stolicą kulturalną Polski. Włodzio Braniecki, który był przy tej rozmowie z wrażenia się spocił. Odwołał mnie na bok i mówi - czy ty wiesz z kim ty rozmawiasz? Ja mówię że z Zenonem – z jakim Zenonem, szepce mi do ucha Włodzio, przecież to czarna eminencja Gomółki.
- Co zostało z reliktów dawnej twojej majętności?
- Wszystko zostało zlikwidowane. Moja rodzina niewiele miała, ale i to jej zabrano, poszło pod młotek. Został mi dom ( Jaga, żona moja na Akademii Sztuk Pięknych zrobiła dyplom (1978) pt. Rawka Dom Pracy Twórczej ) Teraz w moim domu jest Miejska Biblioteka, Muzeum Szlaku, Galeria Jednego Obrazu, siedziba „ZA” oraz redakcja pisma literackiego „Trwanie”. Tu też są systematycznie urządzane różne spotkania, wystawy w ramach „Festiwalu Sztuki Najnowszej ZA”. Są to działania bardzo skromne, ograniczone do garstki zaprzyjaźnionych z nami osób. Bez mojej żony Jagi dawno by mnie tu już rozjechano. Może i niezręcznie mi mówić o tym, bo przecież mamy już dorosłe dzieci, ale świat w mojej okolicy jest pełen „uczonych” i pełen „poetów”. Życie w okolicy mojej tętni więc życiem także „kulturalnym”. Więc po co im nasza działalność. Jednak pozwolono nam tutaj jakoś żyć – i ten fakt należy uznać za nasz wielki sukces. Przecież mogło być zupełnie inaczej.
- A co władze miejscowe ?
- O,O władze miejscowe. Znam wiele osób, znam nawet samego pana prezydenta, który osobiście odwiedził nas tutaj. Obiecał mi niedawno, że przyjedzie do nas ponownie z butelką dobrego wina. Myślę jednak, że jak każdy obecny polityk jest tak uwikłany, że nie wie co ma z sobą zrobić. W czasie ostatniego spotkania w jego gabinecie poprosiłem go, czy by czasami nie zdobył tu dla nas jakieś panele słoneczne, by w zimie troszeczkę cieplej nam tu było. Właściwie to była taka rozmowa półżartobliwa. Na uroczystości, które odbyły się w maju br w siedzibie „ZA” z okazji 35-lecia Autorskiej Galerii „ZA” i 30-lecia Zrzeszenia Artystycznego „ZA” wygłosiłem taki spicz, że trudno nam się tutaj żyje ponieważ przez te całe dziesięciolecia naszej aktywności każda administracja realizowała swoje słuszne racje i tym tak naprawdę była i jest nadal zajęta. Dałem nawet przykład, że np. siedzimy w trójkę przy jednym stole, jest dwóch naczelników i jeden ma rację i drugi ma też rację choć mówi wręcz coś odwrotnego… Ja więc od ponad 40 lat nic nie mówię, bo nawet gdybym coś powiedział to i tak przy naczelnikach nie mam racji. Na szczęście była przemiła pani z Wydziału Kultury, przyjechała z przepięknym bukietem kwiatów dla mojej żony i jeszcze piękniejszym listem od pana prezydenta. I było wyjątkowo udane spotkanie i przemiła atmosfera.
- Co w tych czterech wymiarach czynisz dla dobra kraju?
- Moją ojczyzną jest język polski. Od czasu do czasu jestem zapraszany przez „Ministerstwo Kultury ” na jakieś ważne spotkanie, jednak bywa tak, że te sympozja prowadzone są po angielsku. Nie wiem czy jest to rozsądne postępowanie ministerstwa, chyba, że nie jest to już polskie ministerstwo. Ciągle mi się wydawało i wydaje nadal, że poeta powinien być człowiekiem suwerennym. Jeśli nie jest, to nawet przy ogromnym talencie staje się tylko utalentowanym propagandzistą. Wielki Słowacki pisał, że trzeba mieć grudkę ziemi i wokół niej budować siebie; dla mnie tą grudką ziemi jest Szlak Królewski w Warszawie i mój dom rodzinny w Rawce. Jest to może zbyt ubogi program i nie ma w nim tego zadęcia europeizowania Polski co z takim oddaniem czyni widocznie MINISTERSTWO KULTURY i PAMIĘCI NARODOWEJ.
Niemniej nieraz życie mnie zaskakuje i np. wczoraj dostałem list z obszerną wypowiedzią od mego przyjaciela z Berlina Janusza Zagajewskiego, który – między innymi – wtrącił taką uwagę: Możliwość przekazania tych kilku moich przemyśleń zawdzięczam odważnemu artyście Wiesławowi Sokołowskiemu. Odznaczonemu w 2010 przez ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego za wieloletnią i niezłomną walkę o prawdę i wolną myśl KRZYŻEM KAWALERSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI, a mimo to nadal artystę szerzej nie znanego. Człowiekowi, który będąc sam historią Szlaku Królewskiego od lat z talentem dokumentuje życie artystyczne tego środowiska.
Jestem szczęśliwy i zaszczycony, że los pozwolił mi spotkać Wiesława i od wielu już lat, przynajmniej dwa razy w roku, znajduję w Rawce dom, oraz wspólnie z Nim mogę przeżywać Szlak Królewski na żywo.
- Jaki jest twój dorobek poetycki?
- Wydałem następujące książki: w 1976 roku „Jeszcze za wcześnie”, w 1978 roku „Memoria Arae”, w 1993 roku „Trwanie pomimo”, w 1998 roku „Obumarli”,w 2002 roku – „Lubię”,w 2002 roku – „Martwa Wolność„ w 2004 roku – „Boże chroń poetów”, w 2008 roku „Przecież milczę – Niepokorni Szlaku Królewskiego”, w 2009 roku „Pieśń o garocie – Panoptikon”. W druku są „Odezwy, proklamacje” oraz „Głos spod murawy” .
od prawej Agnieszka Sokołowska, Wiesław Sokołowski, czwarty od prawej: minister Jacek Sasin - Zastępca Szefa Kancelarii Prezydenta RP . Belweder , 26 stycznia, 2010 r.
- Zdobyłeś wysokie odznaczenia państwowe, za co? Jakie było tego uzasadnienie?
- Tak, tak, rzeczywiście zostałem z żoną zaproszony do Belwederu, gdzie odbyła się ceremonia wręczenia mi KRZYŻA KAWALERSKIEGO ORDERU ODRODZENIA POLSKI. Minister Jacek Sasin - wtedy Zastępca Szefa Kancelarii Prezydenta RP - w słowie na tę okoliczność powiedział, że są to osoby, których życie było trudne, ale którym na sercu zawsze leżało dobro Polski. Przyznaję się, że doznałem wtedy uczucia wielkiego wzruszenia. Wędrując ponad 40 lat Szlakiem Królewskim w Warszawie widziałem wiele nieprawości, które przedstawiano jako zalety czy wręcz znaczące zasługi. Moje zapisy są w pewnym sensie reakcją na taką sprzedajność psychiczną, która u niektórych literatów urosła do monstrualnych wręcz rozmiarów. Jednak za czyją sprawą znalazłem się dnia 26 stycznia 2010 w Belwederze nie wiem. Podejrzewam, że cytowany wyżej Janusz z Berlina może coś w tej sprawie zrobił i może ktoś wcisnął jakiś tajny z najtajniejszych klawiszy i wyszło to, że znalazły się podstawy do nadania mi tak ważnego państwowego odznaczenia.
- Czujesz się bardziej działaczem, aktywistą czy poetą?
- Coraz bardziej czuję się sobą. U nas kultura – jak by na to patrzeć – jest nadal narzędziem propagandy, a tak nie powinno być. Oczywiście ci co sterują kulturą mówią że w nic nie ingerują, ale same mówienie już nie wystarcza, gdyż fundusze są przecież rozprowadzane według dyrektyw – czyli dają jednym by innym pokazać figę z makiem.
- Co z twoim pismem „Trwanie”?
- Właśnie przykładem może być pismo „Trwanie”, teraz jest już tylko w internecie (www.trwanie.com) Dużo by można było o tym mówić, niemniej wysiłek wypełniania tych różnych ichnich ofert ma wymiar wręcz karkołomny a narzucone w nich ograniczenia wręcz wyniszczają jakąkolwiek suwerenność duchową. Żeby się w tym wszystkim zmieścić trzeba mieć mentalność lowelasa ministerialnego i odpowiednie konotacje psychicznej dyspozycyjności i uległości - a ja niestety nie odkryłem w sobie takich zdolności. Wolę iść do „Bajki” (Nowy Świat 44) na wodę sodową i popatrzyć sobie na pięknie spacerujących ludzi, niż tkwić w owym wymyślonym unijnym pustkowiu.
- Czy twoi koledzy z zrzeszenia przeszli do historii? Uzasadnij to.
- Dziwne pytanie, ale skoro padło. Myślę jednak, że to pytanie wyrosło z jakiejś ogólnej psychozy, bo proszę zauważyć, że ci wszyscy, którzy znaleźli się z takich czy innych względów na górze, wręcz żądają aby upamiętniać ich zasługi jeszcze za życia. Ja jestem uczestnikiem MARSZÓW PAMIĘCI NA KRAKOWSKIM PRZEDMIEŚCIU - maszeruję z żoną (z przyjaciółmi) i ze swoim transparentem - wierszem: Boże mój a gdzie jest moja duma, idę dlatego bo na własne oczy widziałem co wyprawiano pod krzyżem z osobami modlącymi się. Dlatego nie w głowie mi kto z zrzeszenia przeszedł do historii – na to pytanie na pewno w swoim czasie odpowie sam pan czas.
- Jakie masz plany?
- Mam swoje lata, byłem zawsze minimalistą i może dlatego przetrwałem chyba w dość dobrej kondycji. Moim marzeniem jest, abym mógł sobie jeszcze pospacerować po Szlaku Królewskim - i aby nie profanowano mego „ZA”. Inaczej mówiąc by nie strofowano, nie pouczano, nie udowadniano mi, że ponieważ nie wypełniam takich czy innych priorytetów w kulturze, to znaczy, że mnie nie ma – bo naprawdę nie wiemy tak do końca co komu jest pisane. I tego będę się nadal trzymał.
Rozmawiał
Stanisław Stanik
|