Choć brzmi to niezwykle sensacyjnie i żałośnie jednocześnie, wszystko wskazuje na to, że list części rodzin do głowy państwa ws. postawienia w Warszawie pomnika poświęconego ofiarom katastrofy z 10/04 powstał w… kancelarii prezydenta.
Cóż to oznacza? Taniec na trumnach? Wykorzystywanie rodzin ofiar tragedii smoleńskiej do zbijania politycznego kapitału? Niestety tak to wygląda. W roli głównej występują Bronisław Komorowski i jego otoczenie.
Zaalarmowały mnie w tej sprawie rodziny, które od 4,5 roku domagają się prawdy o katastrofie smoleńskiej, a których dotychczasowe wołanie o upamiętnienie ich bliskich było ignorowane bądź wręcz wyszydzane. To ich oskarżano o upolitycznianie tragedii, o dzielenie Polaków i środowiska rodzin. Teraz mają się cieszyć, bo pan prezydent łaskawie zgadza się na pomnik. Nawet Hanna Gronkiewicz-Waltz podziela jego zdanie, choć do tej pory robiła wszystko, by budowę monumentu uniemożliwić.
Gdyby jednak chodziło wyłącznie o zmianę nastawienia polityków, można byłoby mówić o radości z opamiętania się przedstawicieli „elit”. Niestety, mamy do czynienia z cyniczną grą, nastawioną na sukces w zbliżających się wyborach (prezydenckich i tych wcześniejszych - samorządowych).
Najwyraźniej list rodzin jest pomysłem, który narodził się w kręgu Bronisława Komorowskiego. Tam też dokument został napisany. Następnie poprzez część rodzin rozesłany do większej ich liczby, by wreszcie z pompą ogłosić, że oto głowa państwa życzliwie odpowiada na apel bliskich ofiar.
Skąd takie zaskakujące wnioski? Wśród rodzin, do których list trafił, zanim jego istnienie stało się wiedzą publiczną, znalazły się na tyle zaskoczone sprawą, że bacznie przyjrzały się dokumentowi.
Co z tego wynikło? Po kolei. 5 października Ewa Komorowska, wdowa po wiceministrze obrony narodowej, rozesłała list do 21 osób pisząc w związku z inicjatywą, która pojawiła się ostatnio pośród części rodzin w związku ze zbliżającą się piątą rocznicą tragedii smoleńskiej i potrzebą jej godnego upamiętnienia. Inicjatywa dotyczy budowy pomnika ofiar katastrofy. Ponieważ sama gorąco popieram tę ideę, przyjęłam zaproszenie do udziału w tym projekcie.
Kto jest autorem „projektu”? Od kogo wyszła inicjatywa? Dokładnie nie wiadomo. Załącznik w e-mailu zawierał „List pomnikowy” do prezydenta. Sprawa nie budziłaby wątpliwości, gdyby nie szczegóły techniczne dotyczące dokumentu. Po ściągnięciu pliku na dysk i otworzeniu karty jego właściwości, w zakładce „Szczegóły” znajduje się dział „Pochodzenie”. Tam w rubryce „Firma” odnajdujemy zapis: „Kancelaria Prezydenta RP”.
Cóż to oznacza? Że autor pliku (to prawdopodobnie szeregowy urzędnik niskiego szczebla, który wykonał jedynie polecenie przepisania listu – dlatego jego nazwisko na poniższym zrzucie ekranu zakreśliłem) nie ma w zwyczaju usuwać właściwości i informacji osobistych o tworzonych przez siebie dokumentach. Nie robiąc tego, zostawia ślad w postaci miejsca utworzenia dokumentu. A ten jest jednoznaczny – pismo sporządzono w kancelarii Bronisława Komorowskiego.
Dalsze losy listu znamy. W świat poszła wiadomość, że rodziny napisały apel, a prezydent serdecznie się do niego odniósł. Podały ją wszystkie media. Wieść o empatii pierwszego obywatela rozlała się na cały kraj. Któż w wielkich mediach będzie zwracał uwagę na tę radykalną zmianę tonu, gdy cały obóz władzy okazuje się wypełniony zwolennikami budowy pomnika? Na czele z ludźmi, z kręgu których inicjatywa wypłynęła…
W niedzielę Tomasz Nałęcz w Radiu Zet powiedział:
Wiązanie tego listu, tych rodzin z polityką jest zupełnie bez sensu. Podejrzewać te kilkadziesiąt osób, że one zaczynają kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego, już nie mówię o samym Bronisławie Komorowskim, to jest naprawdę absurd.
Jeśli być ścisłym, to faktycznie nie te rodziny kampanię rozpoczynają, a sam pan prezydent oraz jego giermkowie, a wśród nich Nałęcz.
Komorowski we wczorajszym wywiadzie w TVP Info również mógł sobie poopowiadać o liście. Warto uważnie prześledzić jego słowa (spisane uważnie, z zachowaniem stylu pana prezydenta). Są znamienne.
To jest bardzo ważny list, dlatego że podpisany jest przez rodziny, które albo stoją z boku różnych podziałów politycznych, albo są z gdzieś tam z różnych nurtów politycznych – i PiS-owskiego i lewicowego i centrowego i PSL-owskiego.
Wniosek? Listy pisane przez rodziny jednego nurtu nadają się tylko do kosza. Są więc rodziny lepsze i gorsze – mówi pół-wprost „łączący” Polaków pan prezydent. I dalej:
Ten list jednocześnie nie stawia żadnych warunków ani co do miejsca, lokalizacji, ani co do czasu nawet, tylko ogólnie mówi o pewnej potrzebie. Według mnie ten list jest ważny. Ja na pewno z całą życzliwością się zaangażuję w samą ideę podejścia do budowy pomnika, który by upamiętniał wszystkie 96 ofiar katastrofy smoleńskiej, z uwzględnieniem, że byli to ludzie o wrażliwości prawicowej, lewicowej, centrowej, w ogóle bez wrażliwości politycznej, z różnych bardzo parafii polskich czy rodzin polskich. To jest bardzo ważne.
Jak pan prezydent chce na pomniku zaznaczyć hołd dla ludzi o różnych wrażliwościach, a zwłaszcza bez wrażliwości (kogo miał na myśli?!) – niestety nie dowiedzieliśmy się. Zaskakująca była niewiara Komorowskiego we własne możliwości.
Ja nie obiecuję, że to zrobię, ale chcę spróbować. Bo to może być bardzo trudne. Jaki ma sens pomnik? Wtedy, kiedy on by ludzi łączył, a nie dzielił, a wiemy, że przez te cztery lata sprawa katastrofy smoleńskiej i upamiętnienia często była elementem dzielenia opinii publicznej. Być może po tych 4-5 latach nastąpiły pewne zmiany takie, które by pozwoliły na spokojne podejście do tego problemu. Tak, by z tego był profit polski z tego tytułu wspólnotowego przeżycia jeszcze raz żałoby i pamięci, a nie podsycanie konfliktu politycznego.
Tu już zrobiło się po prezydencku, czyli mało zrozumiale… Wiemy jednak, że wszystkie pomniki, które dzielą, nie powinny w Polsce stać. To już jakiś wyznacznik, co robić z monumentami oddającymi cześć sowieckim najeźdźcom. Na koniec znów autorzy listu spijający słowa z prezydenckich ust mogli się poczuć dowartościowani:
Pomyślałem sobie, że ten list jest znakomitą okazją, żeby próbować te podziały trochę zmniejszyć ich znaczenie, odbudować wspólnotę, także tą wspólnotę żałoby, która byłą wtedy głęboko przeżywana. Nie deklaruję, że to się da zrobić teraz szybko itd. Nie widzę żadnej możliwości i potrzeby wiązania tego z kalendarzem politycznym, będą kolejne wybory, ale spróbuję uruchomić ten proces w porozumieniu przede wszystkim z tymi rodzinami, które do mnie napisały ten list oczywiście z władzami miasta stołecznego Warszawy także, bo to jest gospodarz miejsca.
Ciekawie wyglądała ta przemowa oglądana na żywo: sprawa ledwie wywołana (prowadzący rozmowę właściwie nie zadał pytania, tylko podsunął temat), trzy minuty prezydenckich słów bez przerywania, wyuczone formułki, wyklepane zapewnienie o braku związku z kalendarzem politycznym, kilkukrotne podkreślenie, że inicjatywa jest z zewnątrz, ulubiony komunał o łączeniu w miejsce dzielenia, smuga odpowiedzialności za konflikty wokół Smoleńska oddalona od siebie. Ktoś to naprawdę nieźle wyreżyserował.
Dodatkowym smaczkiem w całej sprawie jest fakt, że w liście do części rodzin Ewa Komorowska pisze, że kancelaria prezydenta została już poinformowana o prośbie i jest wstępna zgoda na spotkanie z prezydentem „w trzeciej dekadzie października”. Tomasz Nałęcz mówił o aktualnym tygodniu, a zatem nieco wcześniejszym terminie. Z naszych informacji wynika, że chodzi o 20 października. Zupełnie przypadkiem właśnie wtedy odbywać się będzie III Konferencja Smoleńska, na której niezależni naukowcy podsumują efekty kilkuletniej pracy i będą dowodzić fałszywości oficjalnych tez dotyczących przyczyn tragedii 10/04.
W sprawie Smoleńska przyzwyczailiśmy się do zachowań z najniższej półki, więc nic nie powinno już dziwić. Nawet jeśli pełniący obowiązki głowy państwa oczekując na przylot trumien z ofiarami katastrofy (w tym Szefa Sztabu Generalnego) świetnie się bawi i rechocze na płycie lotniska. Nie zaskakuje więc i diabelski plan wyprodukowania listu do samego siebie. Jest godzien najwyższej pogardy, ale zgodny z całą linią naszego bohatera od 10 kwietnia 2010 r.
Pomysł listu rozegrano znakomicie. Nie można inicjatywy skrytykować, bo wyszła teoretycznie od rodzin. Komorowski kreuje się na człowieka ponad podziałami, wzywa do jedności i odpowiada na postulaty nie tylko bliskich ofiar, ale i opozycji. Już nie jest tym, który pierwszy mówił o usunięciu krzyża z Krakowskiego Przedmieścia. Teraz robi pierwszy krok w kierunku ubiegania się o reelekcję jako prezydent absolutnie wszystkich Polaków, nawet „smoleńskich oszołomów”, zmienia więc skórę. W te same buty wskakuje Hanna Gronkiewicz-Waltz. Już nie mówi, że pomnik jest niepotrzebny, bo jeden (na Powązkach…) przecież stoi, nie zleca wśród warszawiaków zmanipulowanej ankiety. Zrobiła piruet na obcasie i kroczy dalej – po trzecią kadencję.
Przy okazji nikt nie będzie rozmawiał o tym, czego o tej katastrofie wciąż nie wiemy i jak bardzo wciąż jesteśmy okłamywani. Ciszej zrobi się o ponad setce profesorów równających z ziemią brednie wypisywane przez Millerów, Lasków, Anodiny i opowiadane przez wojskowych prokuratorów. Kamery nie będą śledzić pasjonujących, rzetelnych referatów naukowców – zasadzą się na wychodzącego z pałacu prezydenckiego Pawła Deresza, który podkreśli, jak to pan prezydent pięknie łączy Polaków, a nie jątrzy jak ci wszyscy chemicy, mechanicy, konstruktorzy samolotów, specjaliści od niszczonych konstrukcji, rozsiani po uniwersytetach Polski, USA, Kanady i Australii.
Choć to wszystko stare numery, to ręce same składają się do oklasków. Robota w białych rękawiczkach godna najlepszych fachowców od sterowania masami.
Gdyby tylko ten jeden urzędnik był trochę ostrożniejszy, to nic by się nie wydało…
---------------------------------------------
Poniżej pełna treść listu, który do Bronisława Komorowskiego napisano w jego kancelarii.
Warszawa, 10 Października 2014 roku
Szanowny Pan
Bronisław Komorowski
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
Szanowny Panie Prezydencie!
Połączeni od lat wspólną tragedią, wciąż pełni bólu po stracie naszych bliskich, zwracamy się do Pana Prezydenta z apelem o zainicjowanie budowy pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej w centrum Warszawy. 10 kwietnia 2015 roku, a więc już za pół roku, będziemy obchodzili piątą rocznicę katastrofy. Nasi bliscy, którzy w niej zginęli, zasługują na godne upamiętnienie. Bo niebłahy był cel ich ostatniej podróży, a ich życie wypełniała patriotyczna służba.
Przez cztery minione lata przestrzeń pamięci o katastrofie była miejscem sporu i sytuacji bardzo dla nas trudnych i bolesnych. Zależy nam ogromnie na tym, by znaleźć takie miejsce i taką formę upamiętnienia w centrum stolicy, gdzie wszyscy, dla których i wtedy było to ważne, będą mogli spokojnie wspomnieć naszych najbliższych. Obecność tysięcy Polaków złączonych z nami w żałobie była dla nas wielkim wsparciem w pierwszych dniach po tragedii. Czuliśmy, że strata tych, z którymi byliśmy całe życie związani, dzięki tej wrażliwej wspólnocie, nie jest daremna i ma głębszy sens dla przyszłości.
Każdy z nas inaczej doświadcza żałoby. Godzenie się ze śmiercią bliskich jest doświadczeniem osobistym. My wciąż pamiętamy ich głosy, twarze, wspólne życie. Polacy zapamiętali ich nazwiska i sens ich podróży. Ludzie głęboko przeżywali z nami, że to właśnie las katyński, mogiła pomordowanych oficerów Rzeczypospolitej, był celem wspólnego pielgrzymowania, które zakończyło się śmiercią naszych najbliższych. Byli oni ludźmi nieprzeciętnymi. Pełnymi entuzjazmu dla pełnionych funkcji i szacunku dla instytucji państwa.
Pragniemy gorąco, aby – złączeni wspólnym tragicznym losem – nasi najbliżsi budzili do życia emocje najlepsze. Pamiętamy i chcemy przypominać, że w katastrofie smoleńskiej zginęli ludzie o bardzo różnych poglądach i drogach życiowych. Wybrali się tam przecież razem, w pięknej, szlachetnej, polskiej sprawie. Zginęli tam jednocześnie. Pokonać na czas ważną dla wszystkich drogę, zdążyć z upamiętnieniem i okazywać wzajemny szacunek - jest ich wspólnym testamentem.
Bardzo nam więc zależy, by pomnik ofiar smoleńskiej katastrofy przyjął subtelną, nowoczesną formę. Żeby jako dzieło kultury, oddalając i zasadne spory i niegodne swary, uwidocznił w sercu Warszawy osobisty wymiar poświęcenia naszych najbliższych.
Szanowny Panie Prezydencie, licząc na Pańskie zrozumienie oraz wsparcie, sens naszej inicjatywy ilustrujemy słowami Norwida „Oto pójdę na brzeg najświeższego grobu, ale się nie zapytam, kto ma ówdzie spocząć, ażeby mój smutek nie był dla nikogo z tych, których pocieszają albo płaczą: tylko aby był smutkiem człowieka dla człowieka”.
|