Wirusy – zabójcze mini-potwory?
„[Od drugiej połowy XIX wieku] niewątpliwie doktryna o określonej etiologii była najbardziej konstruktywną siłą w badaniach medycznych.
W rzeczywistości jednak poszukiwanie przyczyn [chorób] może być beznadziejną pogonią, ponieważ większość stanów chorobowych jest pośrednim wynikiem konstelacji okoliczności.”
René Dubos Ph.D. (1901–1982), Mikrobiolog i patolog, prof. Rockefeller Institute for Medical Research
Skrzywione pojmowanie bakterii i grzybów oraz ich funkcji przy nieprawidłowych procesach ukształtowało nastawienie wobec wirusów.
Do końca XIX w., gdy teoria mikrobów urosła do rangi bezspornej medycznej wykładni, faktycznie nikomu się nie udało wykryć wirusów.
Ich średnica to zaledwie 20-450 nanometrów (miliardowych części metra), są więc o wiele mniejsze od bakterii czy grzybów – tak maleńkie, że można je dostrzec jedynie pod mikroskopem elektronowym.
A pierwsze takie urządzenie zbudowano dopiero w 1931 r.
Z kolei bakterie i grzyby można obserwować zwyczajnym mikroskopem świetlnym, którego pierwowzór już w XVII w. skonstruował holenderski uczony Antoni van Leeuwenhoek (1632 – 1723).
„Pasterianie” już w XIX w używali określenia „wirus”, lecz odnosiło się ono do łacińskiego pojęcia „virus” (oznaczającego truciznę) dla opisywania organicznych struktur, których nie można było zaklasyfikować jako bakterii.
Było to idealnym wpasowaniem się w koncepcję wroga: jeśli nie można znaleźć bakterii, wówczas jakaś inna pojedyncza przyczyna musi odpowiadać za chorobę.
Wiele sprzeczności narosło w związku z teorią o śmiertelnie groźnych wirusach, co zostało ukazane przy epidemii ospy prawdziwej, którą nawet dziś ludzie chętnie wykorzystują do wzniecania epidemicznej paniki.
Lecz czy tzw. czarna ospa (ospa prawdziwa) rzeczywiście była epidemią wirusową, którą przezwyciężono dzięki szczepieniom?
„Historycy medycyny wątpią w to,” pisze dziennikarz Neil Miller w swojej książce Vaccines: Are They Really Safe & Effective? (Szczepionki: Czy rzeczywiście są bezpieczne i skuteczne?)
„Nie tylko nie było szczepionek na szkarlatynę, ale i na czarną śmierć, a mimo to choroby te zaniknęły same.”
Na przykład w Anglii, przed wprowadzeniem obowiązkowych szczepień w 1953 r., na ospę umierały rocznie dwie osoby na 10.000 mieszkańców. Ale na początku lat 70. XIX w. – niemal 20 lat po wprowadzeniu szczepień, dzięki którym osiągnięto 98% zaszczepialność – w Anglii odnotowywano rocznie 10 przypadków śmiertelnych na 10.000 mieszkańców; a więc pięć razy więcej niż przedtem.
„Epidemia ospy prawdziwej osiągnęła szczyt po wprowadzeniu szczepień,” podsumowuje William Farr, który w Londynie odpowiedzialny był za sporządzanie statystyk.
Aby ukryć fakt nieskuteczności szczepień, po ich wprowadzeniu uciekano się do procederu (który trwa do dziś) – do zmiany definicji choroby oraz manipulacji statystykami.
Jak pisał George Bernard Shaw: „Podczas ostatniej znacznej epidemii na przełomie wieków byłem członkiem Komisji Zdrowia w London Borough Council i dowiedziałem się, jak wiarę w skuteczność szczepień podtrzymuje się za pomocą statystyk, poprzez diagnozowanie wszystkich uprzednio zaszczepionych przypadków (ospy) jako egzemę krostkową, ospę varioloid lub cokolwiek – z wyjątkiem ospy prawdziwej.”
Z ortodoksyjnego punktu widzenia obraz Filipin był nie mniej kontrowersyjny: na początku XX wieku wyspy doświadczyły najgorszej epidemii czarnej ospy, pomimo że wyszczepialność była na poziomie niemal 100%.
Natomiast w 1928 r. w w British Medical Journal ostatecznie opublikowano dokument ujawniający, że ryzyko zgonu na ospę było pięć razy wyższe u uprzednio zaszczepionych niż u niezaszczepionych.
W Niemczech statystykę śmiertelności na ospę prawdziwą prowadzi się od 1816 r.
Do końca lat 60. XIX w. notowano rocznie około 6.000 zgonów na ospę.
W latach 1870–1871 liczba ofiar nagle skoczyła 14-krotnie do niemal 85.000.
Co się wydarzyło?
Szalała wojna francusko-pruska, a francuscy jeńcy wojenni byli przetrzymywani w niemieckich obozach w nader nędznych warunkach, kiepsko odżywiani.
W rezultacie liczba przypadków ospy w obozach rosła wykładniczo, pomimo że wszyscy żołnierze Francji i Prus zostali zaszczepieni przeciwko ospie prawdziwej.
Gdy tuż po wojnie rozwiązano obozy, liczba śmiertelnych przypadków ospy znacząco spadła.
Trzy lata później, w 1874 r., zanotowano w Prusach jedynie 3.345 zgonów na ospę w ciągu roku.
Obecnie panująca medycyna mówi, że spadek ten był związany z Reichsimpfgesetz, prawem, które pośród innych kwestii nakazywało, by każde dziecko zostało zaszczepione „przed końcem następnego kalendarzowego roku po urodzeniu.”
Lecz faktycznie prawo to zaczęło funkcjonować w 1875 r., kiedy popłoch przed ospą już dawno minął.
„Poprawił się wówczas stan higieny, wdrażano zdobycze cywilizacyjne i technologiczne, co spowodowało spadek zachorowań i zgonów” – pisał lekarz Gerhard Buchwald.
Gdyby rzeczywiście przyczyną większości tzw. epidemii były szalejące wirusy z ich możliwościami mutacji, przebiegłością i złośliwością, jak przedstawiają je media i ludowe przekazy, nikogo z nas nie byłoby już dawno na tym świecie.
Główny nurt badań nad wirusami i medycyna zakładają zwyczajnie, że wirusy są „zakaźnymi” patogenami, które aktywnie, niczym pasożyty, rozprzestrzeniają się w komórkach (z pomocą enzymów i innych elementów komórek) oraz multiplikują się, ostatecznie atakując, a czasem zabijając komórki.
Albo jak jedna z gazet przedstawia typowo sensacyjnym tonem: „Wirusy są najbardziej przebiegłymi na Ziemi czynnikami zakaźnymi; atakują zwierzęta i ludzi, opanowując ich komórki.”
Jak piszą autorzy książki „Virus Mania” – Torsten Engelbrecht i Claus Köhnlein: „Jakkolwiek przerażająco by to zabrzmiało, brak naukowego poparcia dla takiego twierdzenia.
Aby je zaakceptować, należy udowodnić istnienie tych tzw. „wirusów zabójców”. I tu właśnie jest pies pogrzebany.
Nigdy nie przedstawiono konsekwentnych, istotnych z punktu widzenia nauki dowodów, pomimo że wystarczy wziąć próbkę krwi pacjenta i bezpośrednio z niej wyizolować jednego z tych wirusów w czystej formie wraz z jego kompletnym materiałem genetycznym (genomem) oraz wirusową otoczką oraz sfotografować go pod mikroskopem elektronowym.”
Lecz tych krytycznych pierwszych kroków nigdy nie podjęto wobec H5N1, tzw. wirusa wzw (tzw. wirusowego zapalenia wątroby), HIV czy popularnych ostatnio: Ebola, MERS, Zika oraz wielu innych cząstek, które oficjalnie nazywa się wirusami i przedstawia jako atakujące nas szalone bestie.
W tym kontekście ważnym aspektem jest fakt, że jakiś czas temu nauka o wirusach głównego nurtu zeszła ze ścieżki bezpośredniej obserwacji natury, a zamiast tego zdecydowała się pójść drogą tzw. pośredniego „udowadniania” za pomocą procedur typu testy przeciwciał lub PCR.
Test przeciwciał dowodzi jedynie istnienie przeciwciał – a nie wirusa – czy też samych cząsteczek, na które ów test ma reagować.
Oznacza to, że jeżeli wirus lub cząsteczka komórkowa (antygen) nie zostały jednoznacznie zdefiniowane, nikt nie może powiedzieć, na co te testy przeciwciał reagują.
Tym samym, używając żargonu medycznego, są one „niespecyficzne”.
Nie inaczej jest z testami PCR (reakcji łańcuchowej polimerazy), których używa się do prześledzenia sekwencji genetycznych, małych fragmentów genetycznych, a następnie powielania ich aż do uzyskania egzemplarzy liczonych w milionach.
Tak jak z testami przeciwciał, PCR prawdopodobnie ma znaczenie, ponieważ ukazuje pewien rodzaj reakcji immunologicznej (jak to się określa w technicznej terminologii) w organizmie; albo, nazywając to bardziej neutralnie, pewien rodzaj zakłócenia albo aktywności na poziomie komórkowym.
Ale za pomocą PCR nie można udowodnić istnienia wirusa (przy jego nieokreślonej charakterystyce) ani trochę bardziej niż za pomocą prostego testu przeciwciał.
I to również dlatego, że nie przeprowadzono dokładnego opisu wirusa.
Z punktu widzenia genetyki, te krótkie kawałki, które znajdujemy przy użyciu PCR nie są kompletne i nawet nie spełniają definicji genu (uważa się, że w ludzkim genomie jest 20–25 tys. genów kodujących białka).
Mimo to twierdzi się, że „sklejone razem” przedstawiają kompletny materiał genetyczny danego wirusa.
Lecz nikt nie zaprezentował dokumentu pokazującego elektronowy mikrograf (EM) tego tzw. odtworzonego wirusa.
Nawet jeśli naukowcy zakładają, że cząsteczki odkryte w laboratorium (antygeny i fragmenty genów) są wspomnianymi wirusami, stąd jeszcze daleka droga do udowodnienia, że wirusy te są przyczyną danej choroby, zwłaszcza gdy testowani pacjenci lub zwierzęta nie są nawet chorzy, co często ma miejsce.
Postawić tu należy kolejne ważne pytanie: nawet jeśli domniemany wirus rzeczywiście zabija komórki w próbówce (in vitro) albo powoduje śmierć zarodka jaja kurzego w hodowli, to czy możemy śmiało twierdzić, że te wyniki można przenieść na żywy organizm (in vivo)?
Wiele problemów stoi w sprzeczności z tą teorią, jak na przykład fakt, iż fragmenty cząsteczek nazywanych wirusami, pochodzącymi z hodowli komórkowych (in vitro), mogą być zdegenerowane genetycznie z powodu bombardowania ich dodatkami chemicznymi, takimi jak czynniki wzrostu lub substancje będące silnymi utleniaczami.
W 1995 r. niemiecki tygodnik Der Spiegel zagłębił się w ten problem (magazyn ten zazwyczaj przestawia jedynie ortodoksyjne relacje na temat wirusów), cytując badacza Martina Markovitza z Aaron Diamond AIDS Research Center z siedzibą w Nowym Jorku: „Naukowiec masakruje tymi truciznami swoje zainfekowane wirusami hodowle komórkowe na wszystkie możliwe do wyobrażenia kombinacje, żeby przetestować, która z tych toksyn najefektywniej zabija wirusy.
„Oczywiście nie wiemy, jak daleko zaprowadzi nas takie porównanie wyników z próbówek”, mówi Markovitz.
„To co ma ostateczne znaczenie, to pacjent.” Jego doświadczenie w pracy klinicznej nauczyło go rozróżniać probówkę od łóżka chorego.
Jest on bardziej świadom niż większość badaczy AIDS, jak niewiele wspólnego ma zachowanie wirusowych hodowli komórek macierzystych w inkubatorach z tymi, które wzrastają naturalnie w sieci hormonów, przeciwciał, fagocytów i limfocytów T układu odpornościowego żyjącej osoby.”
Andreas Meyerhans z Instytutu Pasteura w Paryżu używa zwrotu: „Hodować (komórki) znaczy zakłócać,” co w zasadzie oznacza, że wyniki otrzymane in vitro jedynie wprowadzają w błąd.
Medycyna głównego nurtu próbuje przedstawiać patogenność (zdolność do wywoływania chorób) cząstek określanych jako wirusy poprzez eksperymenty, które już bardziej tajemnicze być nie mogą.
Na przykład podłoża testowe wstrzykiwano bezpośrednio do mózgu zwierząt laboratoryjnych.
Taką procedurę stosowano na przykład przy BSE i polio; i nawet sławny Louis Pasteur używał tej metody w swych eksperymentach nad wścieklizną, w których trakcie wstrzykiwał chorą tkankę mózgową do mózgu psa.
https://pubmedinfo.wordpress.com/2017/09/17/wscieklizna-historia-naukowego-oszustwa/
Dlaczego nie założyć, że wirus lub to, co nazywamy wirusem, jest symptomem, tzn. rezultatem choroby?
Nauczanie medyczne okopało się w stworzonym przez Pasteura i Kocha wizerunku wroga i zaniedbało kontynuację myśli, że komórki ludzkie mogą same inicjować wytwarzanie wirusa, na przykład w reakcji na czynniki stresogenne.
Eksperci odkryli to dawno temu i mówią o „wirusach endogennych” – cząsteczkach, które formowane są wewnątrz organizmu przez same komórki.
W tym kontekście praca badawcza genetyk Barbary McClintock jest kamieniem milowym.
W swojej pracy nagrodzonej w 1983 r. Noblem raportuje, że materiał genetyczny istot żywych jest w stanie wciąż się zmieniać, dotknięty „wstrząsami”.
Owymi wstrząsami mogą być toksyny, ale też inne substancje, które generują stres w probówce.
To z kolei może prowadzić do formowania się nowych sekwencji genetycznych, których wcześniej nie można było zweryfikować (in vivo oraz in vitro).
Już wiele lat temu naukowcy zaobserwowali, że toksyny w organizmie mogą inicjować reakcje fizjologiczne, jednak dzisiejsza medycyna patrzy na to tylko z perspektywy egzogennych (zewnętrznych) wirusów.
W 1954 r. naukowiec Ralph Scobey donosił w czasopiśmie Archives of Pediatrics (Archiwa Pediatrii), że opryszczka zwykła rozwijała się po podaniu szczepionki, piciu mleka, bądź spożyciu pewnych artykułów spożywczych; tymczasem półpasiec pojawiał się po spożyciu, bądź wstrzyknięciu metali ciężkich, jak arsen i bizmut albo alkoholu.
Można sobie także wyobrazić, jak toksyczne specyfiki takie jak poppersy, narkotyki powszechnie używane przez homoseksualistów, bądź leki immunosupresyjne, jak antybiotyki i preparaty antywirusowe mogą wywoływać coś, co nazywamy stresem oksydacyjnym, co znaczy, że zdolność krwi do transportu tlenu – tak ważnego dla życia i przetrwania komórek – jest zagrożona.
W tym czasie wytwarzane są tlenki azotu, które mogą poważnie uszkadzać komórki.
Rezultatem tego „wzniecona zostaje” produkcja przeciwciał, czego konsekwencją z kolei jest pozytywny wynik testu przeciwciał.
Powoduje to także wytwarzanie nowych sekwencji genetycznych, które są potem wykrywane testem PCR.
I proszę zauważyć, iż wszystko to odbywa się bez udziału patogennego wirusa, który atakuje nas z zewnątrz.
Lecz uprzywilejowana medycyna potępia takie myślenie jako herezję.
Dokładnie tak jak ortodoksi od dekad zwalczali koncepcję „skaczących genów” Barbary McClintock, ponieważ nie chcieli wypuścić z rąk swojego modelu – dogmatu całkowicie stabilnej ramy genetycznej.
Demontaż wirusowej teorii chorób na przykładzie „wirusa odry”
Jak pisze biolog i wirusolog dr Stefan Lanka na łamach WissenschaftPlus, naukowcy muszą kwestionować wszystko, a zwłaszcza to, co kochają najbardziej, tj. własne odkrycia i idee.
Ta podstawowa zasada badań naukowych pomaga uniknąć błędów i ujawnia te, które już istnieją.
My wszyscy również powinniśmy kwestionować status quo, w przeciwnym razie żylibyśmy w dyktaturze.
Ponadto nauka nie może być ograniczana do wybranej liczby instytucji i ekspertów.
Nauka może i musi być uprawiana przez każdego, kto ma niezbędną wiedzę i odpowiednie metody.
Źródło: WISSENSCHAFFTPLUS – Das Magazin 6/2015
Nauka może być uznana za naukę tylko wtedy, gdy jej twierdzenia są weryfikowalne, odtwarzalne i przewidywalne.
Nauka potrzebuje zewnętrznej kontroli, ponieważ, jak zobaczymy, od jakiegoś czasu część nauk medycznych utraciła kontakt z rzeczywistością.
Geneza pomysłu
Obecne pojęcie wirusa opiera się na starożytnych koncepcjach, że wszystkie choroby miały być wywoływane przez trucizny („toksyny”) i że ludzie mogą wrócić do zdrowia wytwarzając „antytoksyny” jako „antidotum”.
W rzeczywistości niewiele chorób wywoływanych jest przez trucizny.
Drugi pomysł, że organizm może wyzdrowieć poprzez wytworzenie lub dostarczenie „antidotum”, narodził się, gdy zaobserwowano, że ludzie mogą przeżyć większe dawki trucizny (jak choćby alkohol), gdy ich organizm wytrenuje się w neutralizacji danej toksyny poprzez spożywanie powoli rosnących jej ilości.
Jednak w rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak antidotum.
Zamiast tego organizm produkuje enzymy, które neutralizują i eliminują trucizny (np. alkohol).
W 1858 r. Rudof Virchow, twórca współczesnej medycyny, splagiatował wyniki prac innych naukowców, tłumiąc ich zasadnicze odkrycia.
Tym samym narodziły się i zostały narzucone jako dogmat fałszywe poglądy na temat przyczyn chorób.
W rzeczywistości poglądy te obowiązują do dziś.
Zgodnie z tym dogmatem wszystkie choroby mają mieć swój początek w komórce.
Patologia komórkowa Virchowa ponownie wprowadziła do medycyny starożytną i obaloną doktrynę humoralną i mówiła, że choroby rozwijają się z patogennych trucizn (w języku łacińskim: virus).
Poszukiwanie tych patogennych trucizn pozostaje po dziś dzień bezowocne, jednak kiedy odkryto bakterie, założono, że produkują one patogenne toksyny.
To przypuszczenie, zwane „teorią zarazków”, zostało natychmiast zaakceptowane i wciąż jest bardzo skutecznie utrwalane.
Teoria ta na tyle mocno zakorzeniła się w powszechnej świadomości, że większość ludzi wciąż nie jest świadoma faktu, że tzw. toksyn bakteryjnych, które w rzeczywistości są zwyczajnymi enzymami, nie znajdziemy w organizmie człowieka, a jeśli nawet, to nigdy nie pojawiają się w takiej ilości, by stać się niebezpiecznymi.
Następnie odkryto, że kiedy bakterie powoli zaczynają obumierać, tworzą maleńkie, pozornie martwe formy przetrwania, tak zwane przetrwalniki.
Podejrzewano wówczas, że są one toksyczne i uznano je za tak zwane patogeny chorobotwórcze.
Koncepcja ta została potem odrzucona, ponieważ zarodniki szybko rozwijają się w bakterie, gdy przywracane są ich zasoby życiowe.
Kiedy naukowcy w laboratorium zauważyli, że słabe, wysoce wsobne szczepy bakterii ginęły bardzo szybko, przechodząc w znacznie mniejsze struktury niż przetrwalniki, początkowo sądzono, że bakterie zostały zabite przez rzekome chorobotwórcze trucizny, zwane wirusami, i że wirusy w ten sposób replikowały się.
Ze względu na przekonanie, że te struktury – których w chwili odkrycia wciąż nie udało się zaobserwować – zabijają bakterie, nazwano je fagami / bakteriofagami – „zjadaczami bakterii”.
Dopiero później ustalono, że w owe fagi mogą przekształcić się tylko bakterie z wysoce wsobnych hodowli i dlatego prawie niezdolne do życia bądź też bakterie, które giną na tyle szybko, że nie mają czasu na tworzenie przetrwalników.
Wprowadzenie mikroskopii elektronowej doprowadziło do odkrycia struktur powstałych w wyniku transformacji bakterii, gdy te nagle umierały lub gdy metabolizm wysoce wsobnych mikroorganizmów został przytłoczony przez procesy wywołane dodaniem „fagów”.
Odkryto również, że istnieją setki typów „fagów” o odmiennym wyglądzie.
Stwierdzenie istnienia fagów, tzw. „wirusów” bakteryjnych, wzmocniło błędne założenie i przekonanie, że istnieją wirusy ludzkie i zwierzęce, które tak samo wyglądają i mają taką samą strukturę.
Tak jednak nie jest i nie może być z kilku różnych powodów.
Po wprowadzeniu technik badań chemicznych w biologii odkryto, że istnieją tysiące rodzajów fagów i że fagi jednego rodzaju zawsze mają taką samą strukturę.
Składają się z określonej cząsteczki zbudowanej z kwasu nukleinowego, która jest pokryta powłoką białek o danej liczbie i składzie.
Dopiero później odkryto, że jedynie bakterie, które były wysoce wsobne w probówce, mogłyby same przekształcić się w fagi – przez kontakt z fagami, ale nigdy nie dotyczyło to naturalnych bakterii, które właśnie zostały wyizolowane z ich naturalnego środowiska.
W procesie tym odkryto, że owe „wirusy bakteryjne” faktycznie służą dostarczaniu innym bakteriom ważnych molekuł i białek i że same bakterie powstały z takich struktur.
Zanim można było ustalić, że „wirusy bakteryjne” nie mogą zabijać naturalnych bakterii, ale zamiast tego pomagają im żyć i że same bakterie wyłaniają się z owych struktur, „fagi” te były już wykorzystywane jako modele rzekomych wirusów ludzkich i zwierzęcych.
Założono, że wirusy ludzkie i zwierzęce wyglądają jak „fagi”, rzekomo zabijają komórki, a tym samym powodują choroby, a jednocześnie wytwarzają nowe toksyny chorobowe i w ten sposób przenoszą choroby.
Do chwili obecnej wiele nowych lub pozornie nowych chorób przypisano wirusom, jeśli ich etiologia jest nieznana lub nie została potwierdzona.
Odruch ten znalazł wyraźne potwierdzenie w odkryciu „wirusów bakteryjnych”.
Warto mieć na uwadze, że teorie walki i infekcji zostały zaakceptowane i wysoko ocenione przez większość specjalistów tylko wtedy gdy kraje lub regiony, w których oni żyli, cierpiały zarazem z powodu wojny, jak i przeciwności losu.
W czasach pokoju w świecie nauki dominowały inne pojęcia.
Bardzo ważne jest, aby zauważyć, że teoria infekcji – poczynając od Niemiec – została zglobalizowana jedynie przez III Rzeszę, kiedy żydowscy badacze, którzy w większości sprzeciwiali się politycznie eksploatowanym teoriom i je odrzucili, zostali usunięci ze swoich stanowisk.
Wykrywanie fagów
Istnienie fagów można szybko udowodnić.
Pierwszy krok: ich obecność potwierdzona jest przez efekt, czyli przekształcenie bakterii w fagi, a także obserwacji fagów za pomocą mikroskopu elektronowego.
Eksperymenty kontrolne pokazują, że fagi nie pojawiają się, jeśli bakterie się nie zmieniają, bądź losowo zaczynają rozkładać się z powodu zewnętrznej nagłej anihilacji (bez tworzenia fagów).
Drugi krok: ciecz zawierająca fagi jest zagęszczana i dodawana do innej cieczy, która będzie mieć dużą gęstość na dnie probówki i niską u góry probówki.
Następnie probówkę z fagami silnie wiruje się (odwirowuje) i wszystkie cząstki gromadzą się według masy w miejscu właściwym dla ich gęstości.
Gęstość jest stosunkiem masy (masy) na jednostkę objętości, wyrażoną odpowiednio jako kg/l lub g/ml.
Właśnie dlatego ten etap koncentracji i oczyszczania cząstek o tej samej gęstości nazywamy wirowaniem w gradiencie gęstości.
Warstwa, w której gromadzi się wiele cząstek o tej samej gęstości, staje się „mętna” i nazywa się ją „pasmem”.
Ten etap jest dokumentowany, a następnie cząstki zagęszczane, oczyszczane i sedymentowane w „paśmie” pobierane są za pomocą igły ze strzykawką. Wyekstrahowana, skoncentrowana ilość cząstek nazywana jest izolatem.
Szybka i prosta mikrofotografia elektronowa potwierdza obecność fagów w izolacie, który jednocześnie będzie wskazywał na czystość izolatu, jeśli na mikrografie nie będą widoczne żadne inne cząstki oprócz fagów.
Wygląd i średnica fagów również są ustalane za pomocą tej mikrofotografii.
Eksperyment kontrolny przeprowadzony dla tego etapu polega na traktowaniu i odwirowaniu cieczy z bakterii, które nie wytworzyły żadnego faga, gdzie na końcu procedury nie pojawiają się fagi.
Po etapie skutecznego izolowania fagów następuje decydująca charakterystyka biochemiczna fagów.
Charakterystyka ich składu jest niezbędna do identyfikacji określonego rodzaju faga, ponieważ różne typy fagów często wydają się podobne.
Izolat uzyskany poprzez wirowanie w gradiencie gęstości dzieli się teraz na dwie części.
Jedna część służy do określenia wielkości, rodzaju i składu kwasu nukleinowego; w oddzielnej procedurze druga część służy do określenia ilości, wielkości i morfologii białek fagów.
Od lat 70. testy te są prostymi standardowymi technikami, których uczy się każdy student biologii na pierwszych semestrach.
Testy takie przedstawiają biochemiczną charakterystykę fagów.
Niemal w każdym przypadku wyniki te były i są publikowane tylko w jednej publikacji, ponieważ fag ma bardzo prostą strukturę, która jest bardzo łatwa do analizy.
Eksperymenty kontrolne do tych testów wykorzystują ciecz z bakterii, które nie tworzą fagów, a zatem nie mogą stanowić żadnego dowodu biochemicznego.
W ten sposób wykazane zostało naukowo istnienie około dwóch tysięcy różnych rodzajów fagów.
O rzekomym dowodzie na patogenne wirusy
„Bakteriofagi”, prawidłowo zdefiniowane jako niekompletne mini przetrwalniki i bloki budulcowe bakterii, zostały naukowo wyizolowane, podczas gdy rzekome chorobotwórcze wirusy nigdy nie były obserwowane u ludzi lub zwierząt, bądź w ich płynach ustrojowych i nigdy nie zostały wyizolowane, a następnie analizowane biochemicznie.
Do chwili obecnej żaden z naukowców zaangażowanych w tego rodzaju pracę nie zdawał sobie z tego sprawy.
Użycie mikroskopu elektronowego i biochemia powoli stawały się normą po 1945 r.
I nikt nie zdawał sobie sprawy, że nigdy nie wyizolowano żadnego patogennego wirusa u ludzi lub zwierząt.
Dlatego też od 1949 r. naukowcy zaczęli stosować tę samą koncepcję, co fagi (bakteryjne), aby replikować ludzkie i zwierzęce „wirusy”.
John Franklin Enders, urodzony w 1897 r. w rodzinie bogatego finansisty, po ukończeniu studiów działał w różnych bractwach, następnie pracował jako agent nieruchomości i przez cztery lata uczył się języków obcych, po czym przeszedł do wirusologii bakteryjnej, która go zafascynowała.
Następnie zwyczajnie przetransferował pomysły i koncepcje, których nauczył się w tej dziedzinie badań na rzekome patogenne wirusy u ludzi.
Swoimi nienaukowymi eksperymentami i interpretacjami, których nigdy nie potwierdził poprzez negatywne kontrole, Enders poprowadził całą „wirusową” medycynę zakaźną w ślepy zaułek.
Należy tutaj zauważyć, iż Enders, podobnie jak wielu specjalistów w zakresie chorób zakaźnych, pracował dla amerykańskich sił zbrojnych, które zawsze były i nadal są głównym źródłem strachu przed zarażeniem.
To przede wszystkim amerykańskie wojsko rozpowszechniało fałszywe przekonanie, że oprócz broni chemicznej istniała także broń biologiczna w postaci bakterii i wirusów.
W 1949 r. Enders ogłosił, że udało mu się hodować i rozmnażać rzekomego wirusa polio in vitro na różnych tkankach.
Amerykańskie grono ekspertów natychmiast to zaakceptowało.
Wszystko, co zrobił Enders, to dodanie płynów ustrojowych od pacjentów z chorobą Heinego-Medina do hodowli tkankowych, które, jak twierdził, poddane zostały sterylizacji.
Utrzymywał, że komórki umierały w związku z działaniem wirusa, tzn. że w ten sposób wirus replikował się i że z odpowiedniej kultury można było pobrać materiał na szczepionkę.
W tym czasie letnie epidemie polio (polio = porażenie wiotkie) były bardzo częste latem i uważano, że są spowodowane przez wirusy polio.
Szczepionka miała pomóc w zwalczeniu rzekomego wirusa.
Po wprowadzeniu szczepień przeciwko polio symptomy zostały ponownie zdiagnozowane między innymi jako stwardnienie rozsiane, ostre porażenie wiotkie, aseptyczne zapalenie opon mózgowych itp.
Następnie polio zostało uznane za wytępione.
Podczas swoich eksperymentów Enders i in. wyjałowili kultury tkankowe, by wykluczyć możliwość zabicia komórek przez bakterie.
Nie wzięli pod uwagę faktu, że sterylizacja i obróbka kultury komórkowej podczas przygotowywania jej do rzekomej infekcji były dokładnie tym, co zabijało komórki.
Zamiast tego zinterpretowali efekty cytopatyczne jako istnienie i działanie wirusów polio, nigdy nie izolując pojedynczego wirusa i nie opisując go biochemicznie.
Nigdy nie wykonano niezbędnych eksperymentów z negatywną kontrolą, które mogłyby wykazać, że to sterylizacja i obróbka komórek przed „zakażeniem” w probówce w rzeczywistości zabijały komórki.
Jednak w 1954 roku za to „osiągnięcie” Enders otrzymał nagrodę Nobla.
To także w roku 1954 Enders zastosował i wprowadził tę samą technikę, by rzekomo replikować wirusa odry.
Jako że jednocześnie przyznano mu nagrodę Nobla za domniemanego wirusa polio, wszyscy naukowcy uznali jego technikę za naukową.
Dlatego do dnia dzisiejszego cała koncepcja wirusa odry została oparta na tej technice.
W rzeczywistości szczepionki przeciwko odrze nie zawierają wirusów, lecz cząstki martwej tkanki pochodzącej z nerki małpy albo z ludzkich komórek nowotworowych.
Do chwili obecnej nie przeprowadzono żadnych negatywnych doświadczeń kontrolnych w odniesieniu do tak zwanego wirusa odry, które wykazałyby, że jest to procedura laboratoryjna prowadząca do cytopatycznych efektów w komórkach.
Ponadto wszystkie twierdzenia i eksperymenty wykonane przez Endersa i in. oraz kolejnych badaczy prowadzą do jedynego obiektywnego wniosku, że faktycznie obserwowali i analizowali umierające cząstki komórkowe i ich aktywność w probówce, błędnie interpretując je jako cząstki i cechy rzekomego wirusa odry.
Wirus odry jako przykład
Poniższe wyjaśnienia dotyczą wszystkich tzw. „patogennych wirusów” (ludzkich lub zwierzęcych).
Sześć prac przedstawionych przez dr. Bardensa w trakcie „procesu w sprawie odry”, o którym pisałem tu: https://pubmedinfo.wordpress.com/2017/01/30/czy-wirus-odry-istnieje-masern-prozess/jako dowodu na istnienie wirusa odry opisuje w dydaktycznie idealny sposób poszczególne etapy łańcucha błędnych interpretacji, aż do wiary w istnienie tego wirusa.
Pierwszy artykuł został opublikowany w 1954 r. przez Endersa i in.: „Propagation in tissue cultures of cytopathogenic agents from patients with measles” (Proc Soc Exp Biol Med. 1954 Jun; 86 (2): 277-286).
W eksperymencie tym Enders i in. radykalnie obniżyli zawartość składników odżywczych i dodali niszczące komórki antybiotyki do hodowli komórkowej przed wprowadzeniem rzekomo zainfekowanego płynu. Późniejsze wymieranie komórek zostało następnie błędnie zinterpretowane jako obecność, a także izolacja wirusa odry. Nie przeprowadzono eksperymentów kontrolnych, aby wykluczyć możliwość, że zarówno pozbawienie hodowli składników odżywczych, jak i dodanie antybiotyków doprowadziły do efektów cytopatycznych. Ślepotę Endersa i jego współpracowników można wytłumaczyć faktem, że naprawdę chciał pomagać ludziom, wówczas gdy po II wojnie światowej i w trakcie zimnej wojny nasilała się wirusowa histeria. Można to również wytłumaczyć faktem, iż Enders i wielu jego kolegów nie mieli pojęcia o medycynie i zwyczajnie konkurowali ze Związkiem Radzieckim o opracowanie pierwszej szczepionki przeciw odrze.
Taka presja na sukces może również wyjaśnić powody, dla których Enders i jego współpracownicy zignorowali swoje własne zastrzeżenia i uwagi wyrażone w 1954 roku, kiedy zaobserwowali i zanotowali, że wiele komórek zmarło również po normalnym traktowaniu (tj. nie „zainfekowanych”), co ich zdaniem było spowodowane przez nieznane wirusy i czynniki. Wszystkie te fakty i uwagi zostały następnie zlekceważone.
Drugi dokument przedstawiony przez skarżącego w „procesie odry” opublikowano w 1959 r. – Bech V, Magnus Pv. „Studies on measles virus in monkey kidney tissue cultures.” (Acta Pathol Microbiol Scand. 1959; 42 (1): 75–85). Z powodów przedstawionych powyżej, autorzy pracy doszli do wniosku, że technika wprowadzona przez Endersa nie była odpowiednia do izolacji wirusa. Ich stanowcze wnioski nie tylko nie są omawiane przez pozostałych badaczy, lecz są wręcz ignorowane.
W trzeciej pracy – Nakai M, Imagawa DT. „Electron microscopy of measels virus replication.” (J. Virol. 1969 Feb; 3v (2): 187–97.) – autorzy sfotografowali typowe cząstki komórkowe wewnątrz komórek i błędnie zinterpretowali je jako wirusa odry. Nie wyizolowali żadnego wirusa. Z niewyjaśnionych przyczyn nie udało im się określić i opisać biochemicznej struktury tego, co prezentowali jako wirus w osobnym eksperymencie. W krótkim opisie stosowanych metod można przeczytać, że autorzy nie zastosowali standardowej techniki izolacji wirusów, tj. wirowania w gradiencie gęstości. Zwyczajnie odwirowali fragmenty martwych komórek na dnie probówki testowej, a następnie, nie opisując ich struktury biochemicznej, błędnie uznali szczątki komórek za wirusy. Ze sposobu przeprowadzenia eksperymentów można wywnioskować, że cząsteczki komórkowe zostały błędnie zinterpretowane jako wirusy.
Z taką samą sytuacją mamy do czynienia w czwartej publikacji – Lund GA, Tyrell, DL, Bradley RD, Scraba DG. „The molecular length of measles virus RNA and the structural organization of measles nucleocapsids.” (J. Gen. Virol. 1984 Sep;65 (Pt 9): 1535–42) – i szóstej pracy – Daikoku E, Morita C, Kohno T, Sano K. „Analysis of Morphology and Infectivity of Measles Virus Particles.” (Bulletin of the Osaka Medical College. 2007; 53 (2): 107–14) – opublikowanej przez powoda jako dowód na istnienie wirusa odry.
Piąta publikacja – Horikami SM, Moyer SA. „Structure, Transcription, and Replication of Measles Virus.” (Curr Top Microbiol Immunol. 1995; 191: 35–50) – jest przeglądem opisującym proces konsensusu dotyczący tego, które cząsteczki kwasu nukleinowego z martwych komórek reprezentowałyby tak zwany genom wirusa odry. W rezultacie dziesiątki zespołów badaczy pracują z krótkimi kawałkami cząsteczek specyficznych dla komórek, po czym – na podstawie danego modelu – układają wszystkie kawałki razem na papierze. Jednak taka układanka wykonana z tak wielu kawałków nigdy nie została udowodniona naukowo jako całość i nigdy nie została wyizolowana z wirusa, ponieważ wirus odry nigdy nie był widziany, ani u ludzi, ani w probówce.
Odnosząc się do tej publikacji, wyznaczony przez sąd ekspert stwierdził, że opisuje ona złoty standard, tj. cały genom wirusa. Oczywistym jest, że ekspert nie przeczytał tego artykułu, którego autorzy stwierdzili, że dokładny skład molekularny i funkcje genomu wirusa odry będą musiały być przedmiotem dalszych badań, dlatego musieli polegać na innych modelach wirusów w celu osiągnięcia konsensusu w sprawie struktury i funkcji genomu wirusa odry.
Najłatwiej zauważyć, że w każdej z podanych publikacji, a także we wszystkich tekstach dotyczących „wirusa odry” oraz innych patogennych wirusów, nie przeprowadzono żadnych eksperymentów kontrolnych. Żaden z badaczy nie stosował techniki wirowania w gradiencie gęstości; zamiast tego wirowane były resztki komórkowe na dnie probówki. Technika ta, służąca do zbierania wszystkich cząstek z płynu, nazywana jest wytrącaniem albo precypitacją. Z logicznego i naukowego punktu widzenia można powiedzieć, że we wszystkich publikacjach na temat tak zwanych „wirusów chorobotwórczych” badacze wykazali w rzeczywistości tylko cząstki i cechy komórek.
Godną polecenia jest także recenzja prof. Lüdtke (1999) – „Zur Geschichte der frühen Virusforschung. Übersichtsarbeit von Prof. Karlheinz Lüdtke.” Zauważył on, że u zarania wirusologii większość wirusologów za każdym razem dochodziła do wniosku, że struktury, które mylnie wstępnie uznali za wirusy, okazały się potem składnikami komórek, a zatem były jedynie wynikiem eksperymentu, a nie przyczyną zaobserwowanych zmian.
Zur Geschichte der frühen Virusforschung
Źródło: https://pubmedinfo.wordpress.com/2018/01/18/demontaz-wirusowej-teorii-chorob/