Mój „anty-globalistyczny” e-tekst sprzed tygodnia, któremu dałem tytuł „Symbole NWO i ich (żydo)twórcy” spotkał się z dość znacznym (elektronicznym) odgłosem, którego ogólny charakter najlepiej wyrazili dwaj czytelnicy, od których odpowiedzi nadeszły prawie jednocześnie:
Ocenę „+” wystawił pan Jerzy Ulicki-Rek z dalekiej Australii, który napisał:
Nie mam wystarczaco odpowiednich slow uznania.
Raz jeszcze dziekuje bardzo w imieniu wszystkich myslacych:
Jerzy
http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?f=2&t=9185
ocenę „–”otrzymałem natomiast od profesora fizyki z Poznania, Zbigniewa Jacyny-Onyszkiewicza:
Panie Doktorze,
Nie ma Pan wstydu. Wielokrotnie uprzejmie prosiłem Pana nie przysyłania mi Pańskich tekstów.
Jest Pan człowiekiem bez honoru. Nie interesują mnie Pańskie teksty będace typowym wyrazem kompleksów człowieka bezbożnego.
Współczuje Panu i żegnam.
Z poważaniem
A więc mamy tutaj przykład prawie dychotomicznego podziału opinii (+/–) osób deklarujących się być ‘myślącymi’ względnie ‘wierzącymi’ (‘pobożnymi’). Jak zauważyłem to już kilka lat temu w trakcie pracy na Akademii Pomorskiej, moi zaledwie pełnoletni studenci religioznawstwa bez wahania odpowiadali, że DEKLARACJA WIARY NIE JEST DOWODEM, ŻE SIĘ MYŚLI, ale wręcz odwrotnie.
Natomiast najbardziej, na pierwszy rzut oka, rozsądny komentarz wysłał mi pan Andreas Szubert z Niemiec:
Przyznam się szczerze, że dla mnie jest to (studiowanie symboliki NWO) trochę bezproduktywną, "talmudyczną" zabawą erystyczną i dzieleniem włosa na 4x4x4.
Pozdrawiam. as
Także i ja miałem tego samego typu obiekcję, zastanawiając się czy „Symbole NWO” rozesłać wśród szerszego grona korespondentów, z których nie wszystkich znam osobiście. Był jednak jeden głos w e-dyskusji w węższym gronie, który mi potwierdził, że dyskusja na temat przyczyn wzrastającej obecnie aktywności ludzi „pobożnych” – i to nie tylko w Polsce – ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia tego co się wokół nas (i w nas samych) bardzo złego dzieje.
Mianowicie pan „zbig” (sądząć po e-listach dobrze orientujący się w Piśmie Świętym), w bardzo dziwny dla mnie sposób skomentował mą związaną z symboliką krzyża uwagę, że „Święty Paweł (gorliwy uczeń rabina Gamaliela) swą żydowską głową wykombinował, że grzechy sumienia – czyli grzechy faryzeuszowskiej obłudy, której Jezus poprzysiągł nigdy nie odpuścić – będą automatycznie odpuszczone poprzez bezmyślną wiarę w dobrowolną (czyli w istocie samobójczą) śmierć tego "barana bożego" na krzyżu”. Komentując ten cytat z mej broszury „wojna bogów”, „zbig” napisał mi „O ile dobrze wiem, Chrystus mówił, że tylko grzech przeciw Duchowi św. nie będzie odpuszczony...”
Czy zatem hipokryzja to nie grzech przeciw Duchowi św.?
Przyznaje, że ta wypowiedź osoby związanej, sądząc po jej el-adresie, z KUL-em, mnie przeraziła. Czy ludzie związani z Kościołem naprawdę nie dostrzegają, że przytaczany w ewangeliach Jezus z Nazaretu aż 77 razy wyklina „faryzeuszy, hipokrytów”, którzy „wyglądają jak groby pobielane, z zewnątrz wydają się ludziom piękne, a wewnątrz pełne są kości umarłych i wszelakiego robactwa.” A czyż historie zachowań się biblijnych bohaterów to nie jest apoteoza zachowań się ludzi małych, którzy dla własnego, przyziemnego zysku, celowo wprowadzają w błąd innych? „Ojciec wszystkich ludzi biznesu” Avram, (czy też Abram, podszywający się z czasem pod szlachetnego Abrahama) udaje, że jego seksualnie atrakcyjna żona Sara jest jego siostrą, by w ten sposób i ochronić swe plugawe życie i dorobić się jako komiwojażer (tj. wędrowny sprzedawca, sutener) wdzięków swej towarzyszki. Biblijny Tchórzliwy Jakub, który przyjął „mocne jak bóg” imię Izrael (El to znaczy Bóg), w spisku ze swą matką oszukuje swego ślepego już ojca Izaaka, aby odeń wyłudzić błogosławieństwa – oraz przywiązany do tych błogosławieństw majątek – przeznaczony tradycyjnie dla pierworodnego syna, w tym przypadku dzielnego i szczerego Ezawa-Edoma/Adama (a zatem spadkobiercy Pierwszego Człowieka z Księgi Rodzaju). No i w końcu mamy sprytnego agenta Sanhydrynu Szawła, który pozoruje, że miał widzenie ze swym wrogiem Jezusem i że ten mu zlecił aby został „13 apostołem”. Po tym „widzeniu” Szaweł skutecznie zatuszował swe żydowskie pochodzenie rzymskim imieniem Paweł i zaczął robić karierę wśród szumowin Imperium Romanum jako pisarz-obłudnik (czyli faryzeusz), głoszący że „przez Chrystusa umęczenie nastąpiło wierzących weń zbójców zbawienie”.
Hipokryzja, zwana po polsku obłudą, potrafi doprowadzić do nieszczęść na wielką skalę, a zatem jest aspołecznym zachowaniem o wiele bardziej groźnym niż zwykłe kradzieże, morderstwa, czy minimalnie szkodliwe społecznie cudzołóstwa, w równej mierze co te pierwsze zakazane przez Dekalog. Przykładem hipokryzji, która doprowadziła do wielkiej katastrofy II RP we wrześniu 1939 roku, było obłudne zapewnienie rządu Anglii, że to mocarstwo udzieli pomocy Polsce w wypadku napaści niemieckiej. To zapewnienie, którego rząd angielski w ogóle nie zamierzał respektować, zostało zrobione tylko po to, aby Polska przypadkiem nie ugięła się przed Niemcami w sprawie całkiem marginesowego geopolitycznie „korytarza” do Prus Wschodnich. Bo jak to słusznie ‘na zimno’ kalkulowali Anglicy, zachęcona „sojuszem” Polska zdecyduje się na beznadziejną wojnę z Trzecią Rzeszą, a taka wojna skieruje geopolityczne ambicje Niemiec w kierunku ZSRR, oszczędzając Brytyjczykom zbyt wczesnego starcia z Kontynentalnym Potworem Zjednoczonej Europy.
Dlaczego zatem dzisiaj Kościół milczy, gdy już od lat 20 Polską rządzi zgraja lewicowo-prawicowych hipokrytów, „prywatyzująca” co tylko się da, kosztem ogółu obywateli? Czyżby hipokryzja, obłuda nie była NAJWIĘKSZYM GRZECHEM współczesnego zachodniego, liberalno-demokratycznego SYSTEMU? To, że jedyny grzech, który Jezus Chrystus przyobiecał nie odpuścić, to właśnie OBŁUDA, to odważył się przypomnieć Polakom blisko 80-letni felietonista Zygmunt Kałużyński w „niby szmatławcu” NIE, którego redaktor naczelny utrzymywał, że jego kolega Zygmunt to „ubogi antychryst”. (Nb. Kałużyńskiemu bardzo się podobało – i popularyzował je przed dwudziestu laty w swych felietonach – moje określenie „Faryzeusz Polski” jako podtytuł krakowskiego Tygodnika Powszechnego.) Dlaczego zatem powszechna obłuda, dopuszczonych przez „Boga NWO” do wypowiadania się publicznie osób, w dzisiejszych czasach stała się GRZECHEM NIEWIDZIALNYM? W podstawowym dla zrozumienia istoty faryzeizmu „Liście do Rzymian” 7, 7 św. Pawła uderzyło mnie dziwne stwierdzenie tego „13 apostoła”. Mianowicie „nie poznałbym grzechu gdyby nie zakon, wszak i o pożądliwości nie wiedziałbym, gdyby zakon nie mówił ‘nie pożądaj’” .
Takie stwierdzenie sugeruje, że wiele trywialnych i wręcz zdrowych pożądań – chociażby jak te umiarkowane pożądania seksualne w wieku płciowej dojrzałości – dzięki Dekalogowi stały się tak grzeszne, ze aż zaczęły pobudzać ludzi „pobożnych” do sprzeniewierzania się o wiele istotniejszemu niż „nie cudzołóż” przykazaniu „nie zabijaj”. Zalecane bowiem przez „boży zakon” (Torę) kamieniowanie cudzołożników jest kolektywną zbrodnią, którym to barbarzyństwem „mocnego bogiem” Izraela starożytne ludy czczące virtus (czyli ‘cnotę’, np. Spartanie oraz Rzymianie) się brzydziły. No i przed 19 wiekami Rzym rozpędził na cztery wiatry tę skupioną wokół jerozolimskiej Świątyni Sektę Czcicieli Złego Prawa. Szkoda, że skonfiskowanych podówczas egzemplarzy Tory – czyli Prawa Mocnego jak Bóg Izraela – doszczętnie nie spalono.
Tutaj dochodzimy do rzeczy bardzo istotnej, mianowicie całkiem sporo „grzechów” jakie karał hebrajski „zakon” zwany Torą, jest wręcz cnotą ludzi rozumnych, jak chociażby ten sławny „grzech pierworodny”, polegający na konsumpcji owoców z „drzewa poznania co złe a co dobre”. Przecież takie pożądanie wiedzy o etyce to najszlachetniejsza potrzeba człowieka, Sokrates po wielokroć powtarzał – i zaświadczał swym postępowaniem – że takie wymagające samo-refleksji rozważania to są czynności, które robią z nas homo sapiens. A tu klops, przyjemność kojarzenia faktów wzbogaconą o zwyczaj myślenia refleksywnego, według wzorujących się na Biblii religiantów – patrz profesor Jacyna-Onyszkiewicz – jest zdrożnością, której należy się wystrzegać.
Czy przykazanie „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” to w swej istocie zalecenie „dbaj o siebie samego kosztem brata twego”?
Zarówno bohater Starego Testamentu (Mojżesz) jak i tego Nowego (Jezus) powtarzają, że Drugim Największym (po czczeniu Boga) Przykazaniem jest „miłuj bliźniego jak siebie samego”. Miłość własna to z definicji „cnota egoizmu”, a zatem w jaki sposób egoista może miłować swoich bliźnich? Gdy im będzie życzył, tak jak sobie, pełnego zaspokojenia ich potrzeb egzystencjalnych oraz ambicjonalnych, to automatycznie szkodziłby swoim interesom, jako iż obiektów pożądań materialnych jest ograniczona ilość, a zatem i jego własne ambicje musiałby ulec niemiłemu dlań ograniczeniu. A zatem już samo hasło „kochaj bliźniego jak siebie samego”, wzięte dosłownie, jest w istocie obłudne, jako że w praktyce oznacza utylitarną „miłość” biblijnego Abrama do swego syna Izaaka, którego rzeczony Abram (hebr. Avram) usiłował zabić i spalić, aby tylko zaspokoić pożądanie swego „wewnętrznego boga” biznesu panowania nad ziemią. Tego typu „miłość” starzejącego się egoisty dobrze opisał Platon w dialogu „Fajdros” ironizując, ze „tak jak wilcy kochają jagnię, tak miłośnik kocha swego oblubieńca”. A podobnie jak wilki kochają smaczne jagnięta, tak i pasterze muszą „kochać” swoje stada, będące przecież dla nich chodzącym magazynem żywności.
Posuwając tę platońska analogię jeszcze dalej, można postulować, że tak jak te wilki, które „kochają” owce, tak św. Paweł oraz jego naśladowcy – zwłaszcza św. Augustyn – „ukochali” wiszące na krzyżu truchło prawdomównego Jezusa Chrystusa. Ten bowiem Baran (w sensie dureń) Boży „odkupił grzechy naszej ferajny” i „jego ranami jesteśmy uleczeni” – no i przez Jego Krzyż Pański nasze życie kapłańskie od wieków obfituje we wszelkie materialno-seksualne dobra oraz dostojeństwa. Czyż ta późno-starożytna fetyszyzacja znienawidzonego przez pierwszych chrześcijan krzyża, to nie jest najzwyklejsza obrzydliwość w jakiej od kilkunastu stuleci specjalizuje się Zakon Ojców Hipokrytów Kościoła? Czy zatem nie miał na myśli właśnie tych przyszłych „Ojców Kościoła” Jezus z Nazaretu, gdy w Świątyni na wzgórzu Syjon do „wierzących weń” rozmówców bez ogródek powiedział „Waszym ojcem jest Diabeł, i chcecie postępować według pożądliwości jego. On był mordercą od początku i w prawdzie nie wytrwał, bo w nim nie ma prawdy” (Jan 8, 44).
Jak zatem interpretować przykazanie „miłuj bliźniego swego” w sposób bardziej szlachetny niż przesycająca „religię mojżeszową” troska o zabezpieczenie Narodowi Wybranemu egzystencjalnych dupereli w postaci ziemi, źródeł wody, energii oraz bio-maszyn do produkcji potomstwa? Nie wiem, czy starożytny aramejski tekst ewangelii został dobrze przetłumaczony, ale człowiekowi myślącemu nasuwa się skojarzenie, iż chodziło tutaj o śladowo uwzględnioną w Piśmie Świętym zasadę „nie czyń drugiemu co tobie niemiło”. To przecież do tej dobrze znanej przedchrześcijańskim pitagorejczykom etycznej zasady – wieki później uściślonej przez agnostyka Immanuela Kanta jako tak zwany „imperatyw kategoryczny” – odwołał się Jezus, gdy zaproponował żydom „pobożnym”, by ten z nich który „poczuwa się być bez grzechu”, pierwszy rzucił kamieniem w stronę cudzołożnicy…
Złe czy też dobre poczynania „czyniącego światło” Lucyfera?
„Wykluczony” od kilkunastu lat, z kręgu osób mających „placet boga NWO” na szerszą publikację swych książek, były znany francuski filozof Roger Garaudy uważa, że Jezus z Nazaretu, wskutek swego przedwczesnego odejścia, nie był w stanie zorganizować religii, która wcielałaby w życie głoszoną przez niego konieczność walki z sektą „wilków w skórach owiec”. Szczytne bowiem ideały proroka z Galilei automatycznie przestały być respektowane, w momencie gdy kler na początku IV wieku bezkrytycznie przejął od Żydów „Księgę Rodzaju”. W „Genesis” przecież wyraźnie pisze, że ludzie tacy jak Jezus, to przedstawiciele Szatana – a ściślej „czyniącego światło” Lucyfera – który zwykł zwodzić ludzi na manowce. Otóż ten to bowiem reprezentant pozaziemskiego Imperium Zła nam podszeptuje, że da dokładnie ustalić, co jest złe a co uniwersalnie dobre. Takie trywialne, znane Grekom od czasów już Pitagorasa rozważania, przez pobożnych żydów były traktowane jako grzech pierworodny ciekawości, zagrażającej samemu fundamentowi „mocnego bogiem (hipokryzji)” Izraela.
Jakiż to bowiem reżym reprezentował ten biblijny raj (hbr. PaRDeS, ang. paradise), który pisarzom „Genesis” wydawał się być DOBRYM miejscem komfortowego i bezpiecznego życia mitycznych przodków wszystkich ludzi? Otóż gdy na ten mit się popatrzy w świetle NATURALNEGO słońca, a nie w SZTUCZYNYM świetle fetyszyzowanego przez izraelitów siedmioramiennego świecznika, to zaczniemy dostrzegać, że ciągłe życie w nie pobudzającym do jakichkolwiek wysiłków otoczeniu, musi prowadzić do degrengolady zarówno fizycznej jak i psychicznej osób w takiej „komfortowej zagrodzie Pana” przetrzymywanych . A zatem, z punktu widzenia BOGA ESTETYKI, działalność mitycznego węża-lucyfera, który namówił Adama z jego towarzyszką do ucieczki z RAJU STUCZNYCH WYGÓD, była czymś DOBRYM. Złym natomiast jawi się być „odkupienie grzechu Pierwszego Człowieka” przez „samoofiarę” Jezusa Chrystusa na krzyżu, jak to argumentował „13 apostoł” w swym Liście do Rzymian (5, 12 -17). Przy takiej interpretacji powrót do mitycznego status quo ante, czyli do życia na ziemi w szczęściu prawie wiecznym, przedstawia się od strony praktycznej jako najbardziej podstępna, celowo wszczepiona do Biblii przez kapłanów Izraela iluzja. Iluzja lepszego życia, która wcześniej czy później zamienia dotknięte tą „zarazą” poznawczą kraje w ledwo zamaskowane ZBÓJCÓW SIEDLISKA.
Chcące bowiem oczyścić swe otoczenie od wszystkich możliwych zagrożeń, „pacyfistyczne” sekty – jak ta angielskich „Ojców pielgrzymów”, która zaczęła kolonizować Nowy Świat w 1620 roku – musiały w jakiś sposób usuwać z tego świata jego dotychczasowych, brudnych i nie nawykłych do zbytniego pacyfizmu, mieszkańców. Która to, bardzo logicznie wynikająca z przekazu ksiąg „Rodzaju” oraz „Wyjścia” ideologia „purytańska”, zmuszała przywódców krajów chrześcijańskich do odwracania uwagi ludności od wewnętrznych patologii społecznych poprzez akcje skierowane „na zewnątrz”, w formie bezustannego tępienia „krajów łajdackich”, odmawiających podporządkowania się civitas dei. Przykładem takiego, zbudowanego na biblijnym fundamencie hiper-państwa w formie „jaskini zbójców” są właśnie Stany Zjednoczone, przypominające gigantyczny nowotwór, aroganckie mocarstwo po prostu nie potrafiące żyć bez ciągłej „w imię zasad” wojny. Wojny toczonej przeciw nie tylko gatunkowi homo sapiens, ale przeciw całej „grzesznej” – bo nie udomowionej ku chwale „Pana” – biosferze, dewastowanej obecnie na wszelkie możliwe „wolnoamerykańskie” sposoby.
Kto zatem jest Naturalnym Wrogiem NWO, czyli Nowotestamentowego Imperium Hipokrytów?
Tymi wrogami są z definicji te ruchy społeczne oraz religijne, które odrzuciły Biblię gloryfikującą Żydów ponad wszystkie inne świata narody – a zatem odrzuciły zarówno Testament Stary jak i sporą część Testamentu Nowego, w którym „13 apostoł” Paweł po wielokroć powtarza (Rz. 2, 10; 3,1-2 itd.), że Żydzi są w łasce u boga (hipokryzji), i że w związku z tym mają do przekazania światu bardzo ważną informację o swym plemieniu jako narodzie (do żłoba) wybranym (9, 4; 9, 13 itd.).
Przykładów zaś, jak należy walczyć z „wrzodem” NWO jest co najmniej kilka.
a. Po prostu zakazać czytelnictwa Biblii. To zrobili bolszewicy w Rosji, bardzo ograniczając wpływ cerki na życie społeczne i zamieniając kościoły na „muzea ateizmu” jak to widziałem jeszcze w 1990 roku we Lwowie. No i przez cały, trwający prawie 75 lat okres istnienia Związku Radzieckiego o Nowym Światowym Porządku, w sposób zakulisowy bardzo aktywnie montowanym przez anglosaskie grupy bankierskie, było cicho. Jednak „komuna”, z jej wszystkimi niewygodami i programowymi brakami w zaopatrzeniu to se uż ne vrati. Ale co się w niej pożyło, to się pożyło i tego żadna „solidarność” mi nie ukradnie. No i oczywiście chciało by się więcej tego samego, a zgodnie z nauką „miłości bliźniego” tego ‘więcej’ oczywiście chciało by się przysporzyć nie tylko sobie.
b. Już kilkanaście wieków temu została wynaleziona inna metoda skutecznej neutralizacji zabijającego u ludzi Rozum „wirusa kulturowego” zawartego w pismach traktowanych jako święte przez żydochrześcijan. Tej „przeróbki” dokonał, w sposób bardzo inteligentny, prorok Mahomet, który miał za sobą wieloletnie doświadczenie życia wśród kolonii chrześcijańskich. Były filozof Roger Garaudy twierdzi, że to właśnie ten prorok wprowadził w życie to, o czym marzył nieszczęsny Jezus z Nazaretu. (Który według mahometan nie był bynajmniej nieszczęsny, jako iż Allach miłosierny usunął go z tego padołu przed zaplanowaną egzekucją, w sposób sprawiedliwy skazując na Drogę Krzyżową zdrajcę Judasza.)
Znajomy emerytowany ksiądz proboszcz, Jan Kurdybelski z Wroclawia opowiadał mi, że dokładnie przestudiował Koran i że ta księga jest tak pięknie napisana, że jej czytelnicy po prostu zakochiwali się w jej autorze. Ja czytałem sury Koranu tylko na wyrywki, ale potwierdzam opinię księdza proboszcza o elegancji poezji el-Kitab czyli Księgi. Jeśli chodzi o zakrywanie ciała, to gdzieś w niej znalazłem zalecenie by kobiety zakrywały swe piersi. I tyle. Natomiast w Koranie bez przerwy powtarza się nakaz, by być IŚĆ DROGĄ PROSTĄ, a zatem NIE KRĘCIĆ jak to zwykli czynić pchający się do żłoba ludzie małego ducha, w Biblii utożsamiani z Jakubem i jego licznym, często zachowującym się jak banda gangsterów, potomstwem. I co najważniejsze, z tego co zdołałem w Koranie wyczytać, HIPOKRYZJA TO JEST GRZECH PIERWORODNY ludzkości. A zatem jeśli chcemy cośkolwiek realnie poprawić na tym padole (zanim Allach przeniesie nas, w zależności od zasług, czy to w wieczne towarzystwo pięknych hurys, czy w dolinę wiecznej Gehenny), to mamy starać się wszelkimi siłami zwalczać hipokrytów, prawdziwą zakałę ludzkości. A taki program to nic innego jak rewolucja anty-NWO. Nie trudno tutaj się domyślić, że z takim programem łatwo było podbić muzułmanom przeżarty kastową hipokryzją chrześcijańskich oraz bramińskich możnowładców, cały pas krajów półpustynnych, od Granady aż po Delhi.
c. Jest i trzecia metoda walki z NWO i jest ona też od ponad tysiąclecia stosowana w konfucjańskich a następnie maoistowskich Chinach. O państwie tym Watykan twierdzi, że jest ono jedyną starą kulturą, w której, jak dotąd, chrześcijaństwu nie udało się zapuścić korzeni. A to oznacza to, że „apostolat NWO” wciąż spotyka się w Chinach z trudnościami przy tworzeniu Nowotworu Państwa Światowego, opartego na totalnych rządach Pieniądza, „uniwersalnego rajfura dziejów”. Z tym bowiem uniwersalnym środkiem wymiany towarowej automatycznie skorelowane jest POWSZECHNE ZAKŁAMANIE, tak celnie demaskowane już w XIX wieku w „Dziełach” F. Engelsa i K. Marksa.
A jak już dysponujemy „wielowektorowym” planem neutralizacji nowotworu NWO, to dlaczego winniśmy się starać z nim zapoznać naszych zadeklarowanych przeciwników, jak chociażby cytowanego na wstępie profesora J.-O.? Jak to tłumaczył Żydom Jezus z Nazaretu, miłować mamy nie tylko swoich bliźnich ale i nieprzyjaciół naszych (Mt. 5, 44). A zatem i im też oczywiście należy się starać przekazywać podobne do niniejszego e-listu „lucyferiańskie znaki miłości oraz pokoju”.
|