Mark Głogoczowski, doktor filozofii politycznej
1. Semper In altum – czyli o potrzebie celów w życiu wyższych niż te wskazane przez Pismo Święte
(Semper In altum – zawsze wzwyż – to napis jaki umieszczony został, przed ponad stuleciem, nad hallem wejściowym do mego liceum im. B. Nowodworskiego w Krakowie)
Po prawie trzech tygodniach mej nieobecności „pod Giewontem” (1909 m npm.) powróciłem z pobytu pod Mont Blanc (4808 m), pod którą to Wielką Białą Górą spędziłem ponad dwadzieścia sezonów wspinaczkowych, po raz ostatni raz jeszcze w ubiegłym wieku. Warto szerzej zatem upowszechnić kilka mych świeżych spostrzeżeń z tego ekskluzywnego zakątka Unii Europejskiej. Co zaś najbardziej w okolicach Chamonix rzuca się w oczy, to estetyczne odczucie, że ta Unia, do której Polska, wraz z całą uwolnioną od dominacji ZSRR rzeszą środkowo-europejskich eurolandów obecnie przynależy, nie jest czymś tak złym, jak to wielu polskim narodowcom – zwłaszcza tym bezmyślnie filo-amerykańskim – się wydaje. Co więcej, w malowniczych okolicach Monte Bianco od ponad stulecia przebijają się bardziej dojrzałe, tak zwane „aktywistyczne” ciągoty społeczne, bardzo odlegle od tych ciągot super-przyziemnych, w jakie Polska – z jej „garbem” Solidarności, a ostatnio i smoleńsko-katyńskiego Krzyża Pańskiego – w ostatnich dekadach się beznadziejnie zaplątała.
Otóż na zakończenie naszej sześcioosobowej turystyczno-alpinistycznej eskapady próbowaliśmy wejść (w moim wypadku już po raz 11) na Mont Blanc, jednak wskutek załamania pogody trzeba było się z tej próby wycofać na wysokości około 4250 metrów. Co zaś zobaczyliśmy na stromym (jak na Rysy od polskiej strony) szlaku turystycznym wiodącym na ten Szczyt Europy? Otóż pomimo niepewnej pogody, obciążeni wielkimi plecakami, niosąc namioty umożliwiające biwak na lodowcu powyżej przepełnionego schroniska na wysokości 3800 metrów, w kierunku Białej Góry waliły tłumy Rosjan, Polaków, Czechów, Ukraińców oraz innych Słowaków, nie mówiąc już o Niemcach oraz lokalnych tuziemcach. Te prawdziwe pielgrzymki przypomniały mi, zapamiętane przed ćwierćwieczem w Himalajach, niezliczone korowody Hindusów, którzy na wysokości 3700-4100 metrów pieszo człapali cały dzień ścieżką wśród piargów by ujrzeć choć raz w życiu źródło – i napić się zeń wody – wypływającej spod lodowca Gangotri, Świętej Rzeki Ganges.
Patrząc zaś na ten sznur „biedronek” (alpiniści lubią kolor czerwony), wspinający się zachodnim, skalistym zboczem Dôme de Gouter, pomyślałem sobie – patrząc na Europę bez żadnej przesady „z góry” – że zasłużyła sobie na jakąś bardziej przyjazną Przyrodzie religię, niż tą „naszą” religię biblijną, agresywnie anty-przyrodniczą, której prorocy już przed blisko trzema tysiącami lat zapowiadali nadejście Epoki Świętych Buldożerów niwelujących Ziemię: „ja zrobię z ciebie (Izraela) ostre brony z zębami w dwóch rzędach, abyś młócił i miażdżył góry, a pagórki pociął na sieczkę” (Izajasz 41, 15). Który to biblijny program „zniszczenia gór i zasypania dolin” jest całkiem na serio już zaawansowany i to nie tylko w USA i w Japonii, co widać w szczególności przy budowie coraz to nowych „gładkich jak stół” autostrad.
Na początku jednak ostatniego stulecia rzeczona super-pozytywistyczna, uwielbiająca płaskość zarówno Ziemi jak i kory mózgowej, religia „chrześcijan” w bardziej rozgarniętych kręgach populacji uległa osłabieniu i coś z antycznego Kultu Przyrody, zwanej Naturą, zaczęło się odradzać, także i na ziemiach etnicznie polskich. W tym okresie mieszkający czasowo pod Tatrami w Poroninie Władymir Illicz Lenin wspinał się, wraz ze z ze znajomymi, bodajże jeszcze bez ułatwiających tę wyprawę łańcuchów, na Rysy: w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia mieliśmy nawet, upamiętniający tatrzańskie wyczyny Ojca Rewolucji, wysokogórski Szlak Leninowski (z Zakopanego przez Zawrat do Morskiego Oka) opatrzony znienawidzoną przez kler „lucyferyczną” czerwoną gwiazdką; w późniejszych latach został jednak ten „symbol czerwonego diabła” przez pobożnych górali zatarty, zaś celem pielgrzymek stał się krótki, oznakowany żółtym krzyżykiem i prawie płaski jak nakazuje Biblia – patrz Izajasz 40, 3 – Szlak Papieski w Dolinie Jarząbczej. Choć górale polscy są wyjątkowo przywiązani do obrazu Ojca Świętego, to wypromowany przez nich „szlak papieski” w Tatrach jest ewidentnie, używając góralskiej gwary, „sietniakowaty” w porównaniu z długim i trudnym, zwłaszcza w okolicach Zawratu, byłym tatrzańskim Szlakiem Lenina, po którym w pogodne dni lata wędrują tłumy.
Porzućmy jednak na chwilę te „lucyferyczne” rozważania o antyprzyrodniczym charakterze „naszej” religii powstałej w rejonie jerozolimskiej Golgoty („trupiej czaszki”) przed dwoma tysiącami lat. Kolejny pozytywny obraz okolic Mt Blanc jaki rzucił się w oczy całej naszej sześcioosobowej grupie, to prawie całkowity brak ludzi otyłych w miejscowościach podgórskich, co w szczególności widać było w przepełnionej w godzinach wieczornych lokalnej kolejce wąskotorowej, łączącej osiedla i campingi wokół Chamonix. Dlaczego Francuzi, pomimo obfitości samochodów oraz zmuszających do ciągłego siedzenia mediów elektronicznych, potrafią do późnych lat życia zachować tak nie otłuszczoną sylwetkę? Jako „zoologiczny antyamerykanin” ja powiązałem to biologiczne zjawisko z przysłowiową niechęcią żabojadów do „american way of life”: statystycznie im bardziej jakiś naród się „zamerykanizował”, tym bardziej jego obywatele stają się po prostu opaśli, co widać nie tylko po Austriakach i Niemcach, ale też – niestety – i po Polakach, bardzo zawzięcie hodujących „na wzór amerykański” swą tkankę tłuszczową (oraz swe niedoćwiczone niskozróżnicowane mózgi, o programowo coraz bardziej płaskiej korze).
2. Co polski „chrześcijański solidarnościowiec” potrafi zrobić
Przy okazji pobytu w Chamonix spotkałem się z mym byłym partnerem ambitnych wejść alpejskich Gabrielem Archinardem, obecnie emerytowanym profesorem matematyki Uniwersytetu Genewskiego. Oczywiście zadał mi on pytanie, intrygujące wszystkich bardziej rozgarniętych ludzi w Europie. Dlaczego 10 kwietnia br., wiedząc że warunki pogodowe w Smoleńsku są bardzo niesprzyjające, samolot wiozący prezydenta RP oraz kilka tuzinów innych ważnych osobistości, zdecydował się lądować? Cóż miałem mu odpowiedzieć? Powiedziałem to co myślę. Wypadek nastąpił z powodu NIEWIARYGODNEJ NADĘTEJ GŁUPOTY naczelnych władz RP. Jak to napisał, jeszcze w kwietniu br. w „Przeglądzie” profesor Bronisław Łagowski, Prezydent Lech Kaczyński nie chciał się spóźnić na Mszę za dusze pochowanych w lesie katyńskim ofiar stalinizmu i sam stał się ofiarą swej ambitnej głupoty, pociągając „do piachu” swą małżonkę oraz swą liczną świtę.
Co więcej, na podstawie tego, co o przyczynie śmierci znacznej części przebywających w niewoli w ZSRR oficerów polskich napisał arystokrata Józef Czapski oraz polski socjalista Franciszek Rakowski (nie premier!) odważę się sugerować, że i ci polscy przedwojenni oficerowie zginęli w lesie katyńskim z tego samego powodu, co cała wirchuszka dowództwa Wojska Polskiego przed kilkoma miesiącami w Smoleńsku: w 1940 roku znaczna część korpusu oficerskiego WP pożegnała się z życiem z powodu nadmiaru swej honorowej głupoty, nakazującej „polskim panom” wybierać do podpisu bumagi stwierdzające, iż są nieprzejednanymi wrogami Ojczyzny Proletariatu .
Ta sprawa inklinacji do samobójczych zachowań kolejnych polskich „elit”, wymaga szerszego opracowania, zwłaszcza iż nadchodzi 30-lecie powstania Solidarności – gigantycznej organizacji o pięknie brzmiącej nazwie, która po uzyskaniu władzy w wyborach 1989 roku walnie się przyczyniła do totalnego upadku autonomicznej polskiej wytwórczości, a zatem i do rozpędzenia Polskiej Klasy Robotniczej na wszystkie cztery – bez przesady – strony świata. Nie mówiąc już o związanym z tym „antykomunistycznym osiągnięciem” zwasalizowaniu naszego kraju przez sponsorujące Głupotę Solidarności Stany Zjednoczone. Cóż bowiem ma do zaproponowania Ludzkości ten nie kwestionowany obecnie Hegemon Zachodu godny nazwy Pana Świata, po hebrajsku Adon Olam?
3. T-P-D – czyli Święta Trójca Wartości rządzących Zachodem
Otóż w lecie 1980, dokładnie w okresie gdy w PRL rodziła się Solidarność, mieszkając jeszcze w Genewie, opublikowałem w paryskiej „Kulturze” artykuł pod tytułem „Ciuciubabka naukowa” , w którym utrzymywałem, że prawdziwym „bogiem” Zachodu jest „Trójca” o nazwie Technika, Pieniądz i Cztery Litery, czyli (głównie żeńska) D…. A zatem w eleganckim, nasuwającym skojarzenia ze stalinowskim Towarzystwem Przyjaciół Dzieci skrótem, jest to kult T-P-D. W kilkanaście miesięcy później, pod koniec roku 1981, wciąż jeszcze obserwując „z Zachodu” wyczyny tej wczesnej Solidarności, doszedłem do smutnego wniosku, że to właśnie T-P-D, tej Trójcy Przenajświętszej Zachodu jest podporządkowana ta „prawdziwie polska” Solidarność (anty)robotnicza. Co doskonale się w dziesięć lat po Sierpniu 80 potwierdziło, w okresie gdy rozpoczęło się wprowadzanie „planu Balcerowicza”. Bo o cóż ta wczesna „Solidarność” już wtedy walczyła?
Po rozbuchaniu, wśród przyzwyczajonych do oszczędnego życia Polaków, ambicji konsumistycznych za czasów PZPR-owskiego „technokraty” Gierka, tym marzącym o niekończącym się rozwoju masom zaczęła się roić już nie socjalistyczna „druga Polska”, ale nasycona technicznymi zabawkami „druga Japonia”, jak to zapowiadał, ledwo dziś ten fakt pamiętający, Lech Wałęsa; pod wpływem napływającej z Zachodu intoksykacji T-P-D, pod oknem papieskim w Krakowie gromadzili się w roku 1983 rozentuzjazmowani studenci wołając do papieża „zabierz nas z sobą” do kapitalistycznego raju, gdzie prawie każdy ma samochodzik.
No i masy otrzymały to o czym marzyły, prawie każdy może stać się posiadaczem czterech kółek, od natłoku zgromadzonego sprzętu AGD-RTV zaczynamy się w naszych przyciasnych, wciąż w większości post-gierkowskich mieszkaniach wręcz dusić, a wokół miast buldożery budują nam „nowe góry” w postaci hałd po-konsumpcyjnych odpadów. No i jesteśmy nareszcie częścią tej „lepszej” Europy, w której autokratycznie rządzi T-P-D, Pan Świata, w czasach antycznych znany jako Mamon Zwycięzca, Bóg Jedyny nie tylko Fenicjan, ale i „tych z Egiptu” jak izraelitów nazywał grecki filozof Platon.
Dlaczego zatem jest w Polsce dzisiaj tyle jawnie artykułowanej wrogości pomiędzy rozmaitymi ugrupowaniami wyrosłymi na gruncie pro-chrześcijańskich, pro-demokratycznych i pro-kapitalistycznych marzeń Solidarności przed 30 laty? Jak się ma trochę oleju w głowie i umie obserwować świat, jest to konieczny wynik entuzjastycznej akceptacji Wartości T-P-D nad Wisłą. Przecież to już w „greckiej”, powstałej dzięki kontaktom z politeistycznymi hellenistami i zachowanej li tylko w katolickiej Biblii, Księdze Syracha możemy znaleźć uwagę (27, 2): „Jak kołek wbija się między kamienie ze sobą spojone, tak grzech (chciwości) wdziera się między sprzedaż a kupno”. No a jak bezrozumna „Solidarność” entuzjastycznie przejęła z Zachodu – a ściślej z krajów anglosaskich – „etos wolnorynkowy”, to wszelka społeczna spójność Narodu Polskiego musiała się rozlecieć, dokładnie tak jak to się dzieje po wbiciu klina w najbardziej newralgiczny punkt na pozór solidnego muru. Do przewidzenia tego KONIECZNEGO ZJAWISKA SPOŁECZNEGO nie potrzeba żadnych Mędrców Syjonu, a tylko trochę doświadczenia z „wolnym rynkiem”. Doswiadczenia które mieli w starożytności przedsiębiorczy Grecy a także i Chińczycy: w konfucjanizmie, by zabezpieczyć Państwo Środka przed korupcją od wewnątrz, jedyną klasą społeczną pozbawioną praw obywatelskich byli właśnie „z natury żyjący dla chciwości” kupcy.
4. Co utraciliśmy dzięki „Solidarności”
Co zatem utraciliśmy w Polsce, akceptując nadmuchany jak przysłowiowy BALON Z LUDZKĄ GŁUPOTĄ etos Solidarności ? To najlepiej dostrzegają osoby dobrze za czasów socjalistycznych wykształcone, którym przyszło przez kolejne dekady mieszkać na Zachodzie, a w szczególności w Ameryce Północnej. Na przykład pan Lech Biegalski z Kanady, po mym artykule „Grunwald/Tannenberg – czyje to było zwycięstwo?” przesłał mi następujący e-list:
"Historia, za każdym razem potwierdza, że władza kapitalistów prowadzi do wyzysku i ucisku. Zaś władza sjonistów szybko zmieniłaby świat w globalną Gazę. Muszę przyznać, że po 26 latach życia na Zachodzie z sentymentem wspominam moją młodość w socjalistycznej Polsce. Było biednie, ale w wielu dziedzinach życia, było lepiej. Ludzie mieli dostęp do kultury i rekreacji, do dobrej i darmowej edukacji, do służby zdrowia, sanatoriów, wczasów pracowniczych, itd. Nikt nie ważył się wyprzedawać dobra narodowego i własności społecznej. Nie wolno było krytykować partii – na zachodzie można ale nikt nie słucha, więc nie ma różnicy. Wybieraliśmy z list ustalanych przez partię, ale na Zachodzie też normalny człowiek się nie przebije – tylko bogatych stać na kampanię wyborczą lub tych, którzy są finansowani przez bogate grupy interesów, którym po wyborach muszą służyć. Znów, praktycznie nie ma różnicy. I ludzie byli jacyś bardziej normalni, przyjaźni, mieli czas na prywatne życie, na wakacje z rodziną, na rozrywkę. Na Zachodzie każdy goni za pieniądzem, nikt nie ma czasu, ludzie konkurują między sobą zamiast współpracować. Ludzie żyją po to by pracować zamiast pracować po to żeby żyć.
Komentując przytoczoną na portalu www.zaprasza.net opinię dra Skonki z Wrocławia o kłamstwach na temat „Solidarności”, częsty korespondent tej witryny, maskujący się jako „tłumacz” napisał 2010-07-28 „Współczuję dzisiejszej młodzieży. To prawda że w ówczesnym ustroju wszelka kariera wymagała kolaboracji z władzą. Jednak prawdą jest że i bez tej kolaboracji można było zdobyć porządne wykształcenie mające wartość na całym świecie, a nie gówniany doktorat z nauk społecznych. Młodzi ludzie uczyli się głównie potrzebnych w życiu przedmiotów ścisłych i technicznych. System oświaty uchodził za jeden z najlepszych na świecie. Społeczna służba zdrowia zapewniała podstawową opiekę medyczną. Organy ścigania były aż za sprawne... A teraz? Powszechny regres”. Itd.
Otóż o tym regresie, który się zamanifestował natychmiast po „wybuchu” I-szej Solidarności, już w 1981 roku mówił mi w Maisons-Laffitte pod Paryżem redaktor Jerzy Giedroyć, oceniając sytuację w Polsce na podstawie artykułów jakie masowo zaczął otrzymywać do publikacji w „Kulturze”. „Toż to przecież teksty produkowane przez kompletne miernoty” wtedy odeń usłyszałem. I te Solidarnościowe miernoty, przez następnych lat trzydzieści dołożyły wszelkich starań aby przebudować nasz kraj na obraz i podobieństwo Pana Świata w postaci USA. (Ten ogólnoświatowy trend do ujednolicenia konsumpcyjnej kultury nosi zresztą nazwę „Amerykanizmu, czwartej wielkiej religii Zachodu”; apostołem tej wywodzącej się ze Starego Testamentu „nowo-religii T-P-D” jest specjalista nauk komputerowych David Gelernter, którego już w 1993 roku usiłował zabić pro-ekologiczny unabomber polskiego pochodzenia, zdolny matematyk Ted Kaczynski.)
Do powyższych wypowiedzi osób bardziej i mniej znanych dodam mą własna opinię, którą miałem już wyrobioną pod koniec roku 1969, kiedy to po rocznym pobycie w Danii, gdzie pracowałem jako asystent w Instytucie Geofizyki Uniwersytetu Kopenhaskiego, pojawiłem się jako stypendysta na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Wtedy to, patrząc na zachowanie się tak zwanych „przeciętnych Amerykanów”, kompletnie podporządkowanych w swych poczynaniach bóstwu Mamon, w wieku zaledwie 27 lat zrozumiałem dlaczego konieczna była Wielka Rewolucja Październikowa, rewolucja która „oczyściła” z własności szczególnie tych „kułaków”, którzy w kolekcjonowaniu bogactw mieli najmniej hamulców… (Podobną opinię usłyszałem w 30 lat później w Belgradzie z ust znanego radzieckiego dysydenta, znanego logika Aleksandra Zinowiewa, który nie dość że stwierdził, że Rewolucja Bolszewicka była konieczna, to jeszcze pozytywnie ocenił rolę w niej Jewrei, bez których znacznego udziału ta Rewolucja Antykapitalistyczna byłaby niemożliwa do zrealizowania.)
5. Krzyż jak symbol Ciemności i Śmierci, przede wszystkim śmierci Rozumu
Zachodni – a obecnie i światowy – Kult Handlu oraz Pieniądza, nie wziął się z niczego, już XIX-wieczni obserwatorzy rozwoju kapitalizmu, jak chociażby Karol Marks, który w USA nigdy nie był twierdzili, że w Ameryce Północnej przesiąknięty pożądaniem dóbr materialnych etos żydowski całkowicie „zakrył” odruchy chrześcijańskiego miłosierdzia. W istocie samej, hołdowanie wartościom T-P-D możemy odnaleźć już w podstawowych tekstach Starego Testamentu. Bo przecież Ojciec Wszystkich Narodów Wybranych, znany jako Abram a później Abraham (pod które to, szlachetne arabskie imię rzeczony Abram się podszył), swój wielki majątek zgromadził „pracując” jako rajfur wdzięków – czyli po prostu komiwojażer żopy – swojej żony/siostry Sary „pracującej” na dworach bliskowschodnich władców. Zaś pomysł z okradaniem i zniewalaniem innych narodów za pomocą pożyczania na procent ponoć do Księgi powtórzonego Prawa wpisał sam Mojżesz, dumnie dzierżący w rękach otrzymaną od Boga Tablicę z napisem „nie kradnij”. Nie mówiąc już o barbarzynskim zwyczaju zawierania „przymierzy” – czyli „kontraktów handlowych z Bogiem” – pieczętowanych krwią niewinnych ofiar w rodzaju Jezusa nazwanego Chrystusem, dosłownie „bożym pomazańcem”, traktowanym przez kler jako głupiutki „baranek boży, który gładzi grzechy świata”.
O tym, że takie barbarzyńskie „przymierza z bogiem” mają tylko względną wartość, pisał już w II wieku pne aleksandryjski autor Syrach wnuk Jezusa: 5–4. Nie mów: Zgrzeszyłem i cóż mi się stało? Albowiem Pan jest cierpliwy. 5 Nie bądź tak pewny darowania ci win, byś miał dodawać grzech do grzechu. 6 Nie mów: Jego miłosierdzie zgładzi mnóstwo moich grzechów. U Niego bowiem jest miłosierdzie, ale i zapalczywość, a na grzeszników spadnie Jego gniew karzący.” To „greckie” ostrzeżenie, przed bezeceństwem stymulowanym przez łatwość „grzechów odpuszczenia”, celowo zlekceważył nienawidzący nauk Jezusa obłudnik Szaweł, znany w NT jako apostoł Paweł kalkulujący, że jego faryzejskie zapewnienie, że „przez Chrystusa umęczenie z grzechu pierworodnego nastąpiło uwolnienie” (List do Rzymian, rozdz. 5 i 6) zdobędzie poklask wśród szumowin Imperium Romanum. Gdy zaś gdzieś od V wieku w chrześcijaństwie zwyciężyła opcja „paulinistyczna”, nadająca hipotetycznej (muzułmanie w tą obrzydliwość nie wierzą) Męce Pańskiej wartość prawie całkowitego grzechów odkupienia, to automatycznie pojawiła się u co bogatszych chrześcijan hipertrofia nie hamowanej już przez zakazy religijne chciwości. A zatem i ciche przyzwolenie Kościoła na najzwyklejszy rozbój, z którego tak łatwo uzyskać rozgrzeszenie. Pod warunkiem oczywiście przekazania na rzecz Kościoła odpowiedniej dotacji.
W dalszym zaś, przewidzianym już dwa tysiące lat temu przez mocodawców samozwańczego Apostoła efekcie, brak tłumienia przez „religię dla gojów” konsumpcyjnych perwersji rodzącej się w chrześcijańskiej Europie burżuazyjnej oligarchii, musiało, wraz z postępem komunikacji oraz technik wytwarzania dóbr materialnych, doprowadzić do hipertrofii potrzeb tej oligarchii, a zatem i do jej uzależnienia się od kasty mojżeszowych „z natury” bankierów. Co na końcowym etapie rozwoju historycznego winno logicznie doprowadzić do powstania Tysiącletniego Globalnego Izraela z starotestamentową kastą rządzącą. O którym to Projekcie Globalizacji już w połowie wieku XIX pisali zarówno Karol Marks jak i Fiodor Dostojewski, a także i projektodawca sławnych „Protokołów” Maurice Joly.
Pojawienie się zatem w chrześcijaństwie pierwotnie znienawidzonego znaku krzyża stało się równoznaczne z rozpoczęciem okresu światowych chrześcijańskich podbojów, a zatem i do rozwoju kredytujących te podboje, zakazanych przez ortodoksję instytucji lombardów oraz banków. Warto tutaj podkreślić, że do dziś niewiele osób – także wśród wyższego kleru – zdaje sobie sprawę, że krzyż, który początkowo był li tylko rzymskim urządzeniem technicznym do powolnego uśmiercania przestępców (stąd właśnie kult techniki u chrześcijan), po upadku Rzymu stał się prawdziwym „taranem” za pomocą którego niszczono – i nadal się niszczy – wszystkie organicznie związane z kultem przyrody cywilizacje. I to „taranem” do tego stopnia skutecznym, że w czasach nowożytnych cały świat systematycznie zaczął się zamieniać w „boży ogród” (Pardes, czyli raj pozorowany) sterylnej hiper-urbanizacji Nowego Jeruzalem, opartego całkowicie na Pieniądzu, Technice i Powabach Komfortu przysłowiowej, z definicji ślepej a zatem i pozbawionej wyobraźni, Żopy.
W tym miejscu wystarczy przypomnieć słowa jednego ze współczesnych przywódców afrykańskich o tym, w jaki to „pobożny” sposób europejscy koloniści przejęli władzę nad Czarnym Lądem: „Dawniej myśmy mieli ziemię, zaś misjonarze przychodzili do nas mając w rękach tylko Biblię. Zapewniali, ze gdy zamkniemy oczy i zaczniemy się żarliwie modlić, to Dobry Bóg sprawi, że wszystkie nasze marzenia (o perkalikach i innych błyskotkach) się ziszczą. Myśmy im uwierzyli i zaczęliśmy się modlić, a gdy otworzyliśmy oczy, to koloniści mieli naszą ziemię, zaś my w rękach mieliśmy już tylko Biblię (a na sobie tandetne ubranka z perkalu).
I dokładnie tak samo wyglądała historia niedawnej „nowej ewangelizacji” Polski. Najpierw przyjeżdżali do Polski, w której stocznie i inne zakłady pracy były własnością narodową, wzbogaceni na Zachodzie przedsiębiorczy rodacy, demonstrując swe wspaniale samochody. Potem pojawił się polski Papież z pastorałem w formie krucyfiksu, w otoczeniu licznego kleru wykształconego w Watykanie oraz w uczelniach Opus Dei. Ten to, demonstracyjnie noszący przy sobie tylko brewiarz oraz krzyżyk kler zaczął lud mamić, że gdy „S” zamknie oczy i zacznie się żarliwie modlić, to wszystkie jej marzenia się spełnią. A gdy w końcu „Solidarność’ otworzyła oczy, to się okazało, że w wymarzony samochodzik (prawie) każdy w istocie został „odziany”, ale polskie stocznie i inne zakłady pracy już są w rękach obcych, albo po prostu je diabli wzięli. Zaś po tej „nowej ewangelizacji” Solidarności pozostał li tylko gigantyczny, potrójny Krzyż Pański na historycznym placu przed resztówką Gdańskiej Stoczni. I właśnie o instalację podobnego „krzyża głupoty Wolnej Polski” walczą zaciekle przed Pałacem Namiestnikowskim w Warszawie sfanatyzowane bojówki Ojca Rydzyka. (Który to Ojciec Nie-święty, jak pamiętam, „na ratowanie Stoczni” cegiełki po 5 zł kiedyś zbierał. Ponoć te cegiełki „wyparowały” wskutek nieudanych operacji Ojca Tadeusza na giełdzie, by w jakiś sposób następnie „zmartwychwstać” w postaci murów gmachu Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu; niestety na szykownych etatach tej szkoły robienia ludziom wody (święconej) z mózgów, nie ma miejsca dla bezrobotnych już do śmierci stoczniowców.
6. Co robić z KRZYŻEM HAŃBY SOLIDARNOŚCI na Krakowskim Przedmieściu?
A co winni robić ci, których Krzyż Pański nie pozbawił całkowicie rozumu? Czyli ludzie, którzy doskonale widzą – tak jak mój kuzyn, przewodnik tatrzański – że poustawiane obecnie gęsto w Tatrach (w tym i na Rysach, na których szczycie błyszczał przez lata wizerunek Lenina) krzyże są instalowane po to, aby wszystkim dawać do zrozumienia, że jak ktoś odważy się faryzeizm kleru krytykować, to grozi mu Golgota podobna to tej Jezusa z Nazaretu. Przypomnę zatem co zaczęli robić nasi „miastowi” przodkowie sto lat temu, w okresie gdy „wsiowi” (dosł. z łaciny „pogańscy”) górale na Giewoncie montowali stojący do dzisiaj żelazny krzyż wysoki na 14 metrów. To właśnie wtedy Lenin na Podhalu (jak głosi legenda z samym Piłsudskim) spiskował jak obalić znienawidzony „chrześcijański” Carat i zaprowadzić w Europie antykapitalistyczny, oparty na nauce wolnej od biblijnego smrodu, wywodzący się historycznie z czasów neolitycznych wiejskich wspólnot, SOCJALIZM.
Wtedy to pojawił się symbol polskich socjalistów w postaci silnych rąk trzymających młot, podobny do tego jaki występował na symbolach nie schrystianizowanych jeszcze, średniowiecznych plemion nordyckich oraz bałtyckich. Plemionom tym na Litwie aż do XIV wieku jakoś udało się zachować wiarę, że tym prymitywnym narzędziem da się rozbić CIEMNICĘ, w której ZŁY BÓG (aramejsko-hebrajski Mamon, Jahve, dziś symbolizowany przez kult T-P-D oraz paulińskie odmiany chrześcijaństwa) zamknął naturalne Słońce. Słońce, ktorego światło jest oczywiście wspanialsze od światła nawet tysiąca menor, symbolizujących „sztuczne światło promieniujące z Miasta na Wzgórzu Syjon”. I tutaj przychodzą na myśl kolejne symbole wyzwolonego z „judeochrześcijańskiej ciemnicy” SŁOŃCA, które ponownie zajaśnialo nad Europą na początku XX wieku.
Bo przecież indoeuropejska SWASTYKA, zwana przez Słowian KOŁOWROTEM, to był/jest symbol nie tylko Słońca ale i wciąż cyklicznie odradzającego się życia, symbol przeciwstawny znakowi chrześcijańskiego KRZYŻA, narzędzia powolnego mordu, który to znak symbolizuje zaprojektowany przez mocodawców świętego Pawła, liniowo ukierunkowany proces wyniszczenia na Ziemi wszystkich przedstawicieli gatunku homo sapiens i wszystkich kultur godnych nazwy „rozumnych”. Do której to grupy CYWILIZACJI ROZUMU post-nestoriańskie, augustyńskie chrześcijaństwo już w V wieku ne przestało przynależeć.
http://www.swastika-info.com/images/asien/china/bronzekreuze/01.jpg
U azjatyckich Nestorian, zdaje się aż do dzisiaj, umieszczona wewnątrz równoramiennego krzyża greckiego SWASTYKA JEST ZNAKIEM CYKLICZNEJ WIECZNOŚCI ŻYCIA, czyli zjawiska przyrodniczego wręcz nie do pomyślenia dla wierzących w Początek (i Koniec) Świata izraelitów oraz zatrutych Biblią chrześcijan.
Podobny do symboli wczesnochrześcijańskich „kołowrót” – znak nie tylko buddystów ale i słowiańskich bogów – pojawia się także na dokumentach oraz banknotach wydawanych przez bezpośrednio po-rewolucyjną, bolszewicką Rosję:
http://salski.salon24.pl/123273,swastyka-byla-symbolem-socjalizmu
W Polsce zaś zapewne widział go W.I. Lenin na kamieniu, upamiętniającym śmierć pod lawiną w 1909 pisarza i kompozytora Mieczysława Karłowicza, stojącym do dzisiaj przy ścieżce z Hali Gąsienicowej do Czarnego Stawu; być może także natknął się on w okresie swego pobytu na Podhalu (1913-1914) na powstające jeszcze pod zaborem pierwsze drużyny Strzelców Podhalańskich, dumnie eksponujących swastykę na swych emblematach oraz budynkach:
http://www.google.pl/images?client=firefox-a&rls=org.mozilla:pl:official&channel=s&hl=en&q=strzelcy+podhala%C5%84scy&lr=&um=1&ie=UTF-8&source=univ&ei=WYV7TN7UEo2LONKg4asG&sa=X&oi=image_result_group&ct=title&resnum=4&ved=0CD0QsAQwAw&biw=800&bih=415
A więc są tradycje, zarówno filozoficzne jak i religijne, do których Naród Polski – gdyby udało mu się wyrwać z żydochrześcijanskiej CIEMNICY SOLIDARNOŚCI – mógłby, z pożytkiem dla siebie i dla innych narodów, powrócić. Bo inaczej coraz szerzej będzie się u nas rozpowszechniać, wyraźnie promowana przez aktualnego Pana Świata, czyli USA, społeczna choroba umysłowa totalnie bezmyślnego religianctwa. Choroba powodująca, że zdolne do „spojrzenia z boku” na nasz kraj osoby takie oto wygłaszają opinie:
„Niech się nawet pozabijają czy to pod krzyżem w imię krzyża, czy pod kolejnym pomnikiem jakiegoś bęcwała. Obserwuję polskie media, czytam przeróżne informacje, obserwuję Polaków w ich wypowiedziach, komentarzach i jedno co mam do powiedzenia... większa część narodu polskiego nie ma nawet pojęcia, że od dawna już stoją pod ścianą własnej głupoty i drepczą w miejscu zupełnie tak, jakby chcieli głową przesunąć ścianę, problem tylko w tym, że oni tej ściany własnej głupoty nie widzą. Najlepsze czego mogę się doczekać, to momentu, w którym Polacy obudzą się z ręką w nocniku. Wtedy najlepsze co mogłoby się człowiekowi przytrafić, to popatrzeć na ich głupkowate miny, gdy zlecą im klapy z oczu, co być może będzie miało miejsce lub być może my tego nie dożyjemy.” (www.prawda2.info)
Może jednak dożyjemy. „Renesans religijny” w Polsce jak i w całej Wschodniej Europie był sztucznie wygenerowany jako wektor ułatwiający powtórne wprowadzenie kapitalizmu na terenach, na których „Światowa religia Pieniądza” została w znacznej mierze ograniczona w XX wieku przez ustroje socjalistyczne. Ale gdy kler zrobił swoje (w znaczeniu wykonania kupy), to kler może już odejść do lamusa historii. Sam mam doświadczenie z bardzo długiego okresu mego pobytu w kiedyś ultra-religijnej, kalwińskiej Genewie, w której obecnie prawie nikt już nie interesuje się „religią przodków”: w latach 1970, gdy pracowałem jako instruktor alpinizmu na obozach dla młodzieży organizowanych przez kanton Genewa, w odpowiedzi na pytanie ankiety „czy chcesz aby trakcie obozu twój syn/córka uczestniczyła w mszy niedzielnej” na około 300 ankietowanych rodziców tylko 2 osoby chciały, aby ich potomek w mszy niedzielnej uczestniczył. A ten brak religijności automatycznie przełożył się, jak to zauważyłem, na znaczne zmniejszenie stopnia hipokryzji we stosunkach międzyludzkich w tym pół na pół protestancko-katolickim mieście. Czego oczywiście życzyłbym i mym Rodakom „stojącym przed ścianą własnej, radującej duszę Pana Świata, głupoty”.
Zakopane, 29-09-2010
|