ZAPRASZA.net POLSKA ZAPRASZA KRAKÓW ZAPRASZA TV ZAPRASZA ART ZAPRASZA
Dodaj artykuł  

KIM JESTEŚMY ARTYKUŁY COVID-19 CIEKAWE LINKI 2002-2009 NASZ PATRONAT DZIŚ W KRAKOWIE DZIŚ W POLSCE

Ciekawe strony

Veto dla Funduszu Zadłużenia! 
Konferencja Konfederacji:Veto dla Funduszu Zadłużenia! Apel do prezydenta Dudy - 7 maja 2021 r. 
Szkodliwe skutki szczepień dały się we znaki pacjentom. Powikłania występują po pewnym czasie 
 
Po wykrwawieniu starego Hegemona, Syjon sprzymierzył się z Chinami 
 
Kiedy Zełenski zagrał hymn narodowy przyrodzeniem 
 
Starsza kobieta łapie kij, odpycha przerażającego testera COVID  


 
Co musimy zrobić aby pokonać globalistów? 
Brat Alexis Bugnolo z Rzymu. 
Żadna ze 137. instytucji naukowych badających kowida - nie wyizolowała, w czystej postaci SARS-COV-2. NIGDY! 
 
Odważni eksperci z USA, Rosji i Czech mówią prawdę o szczepieniach  
 
Zełenski kupił sobie dwa jachty 
Ukraiński "Sługa narodu" i jego żona - kupują sobie bogactwa. Skąd mają pieniądze? 
W grudniu 60 kolejnych sportowców upadło, a 40 zmarło  
Mniej więcej tak samo jak w październiku i listopadzie, kiedy trend osiągnął szczyt. Na dzień 28 grudnia 2020 r., z powodu eksperymentalnych strzałów z powodu zatrucia COVID EUA, 395 sportowców doznało zatrzymania akcji serca i innych poważnych problemów zdrowotnych. Spośród nich zginęło 232 
Folksdojcz 
Fantastyczny zespół - poruszający ważne problemy społeczne stworzył bardzo dosadną piosenkę, będącą miksem wywiadu telewizyjnego z śpiewem zespołu. 
Grzegorz Braun odpowiada na Państwa pytania 
Monika Jaruzelska zaprasza
 
Zamordowani lekarze odkryli powodujący raka enzym dodawany do wszystkich szczepionek  
 
Milcz Lekarzu !!! 
Szczepionkowy bandytyzm w natarciu przeciw polskim lekarzom.
Mimo wielkiego doświadczenia i obserwacji pacjentów, lekarzowi nie wolno mówić o swoich obserwacjach gdy jest to nie zgodne z obowiązującym, chorym, systemem "opieki" zdrowotnej.  
Strzeżcie się Obamy 
Kto naprawdę stoi za Barakiem Obamą? 
W pierwszej kolejności powinno zostać ustalone, kto za to odpowie? 
Niektórzy mówią, że jest to wirus, który ma zlikwidować Christmas w Wielkiej Brytanii oraz w całej Europie – unieruchomić kraj w momencie, kiedy chrześcijanie obchodzą jedno z dwóch najważniejszych świąt w ciągu roku 
Kto zmasakrował ludność Buczy?  
Różni niezależni analitycy wskazywali na rażące dziury i niespójności w dominującej narracji. Wszystkie siły rosyjskie opuściły Bucza w środę 30 marca, zauważa Lauria, powołując się na zgodę wszystkich stron:
rosyjskich i ukraińskich urzędników oraz zachodnich obserwatorów mediów. 
"patriotyzm" po 1989 roku 
komentarz zbędny 
Imperium KLAUSA SCHWABA i jego marionetki. DAVOS 2022. 
 
Historia kontroli bankowej w USA 
Dyktatura banków i ich system zadłużający, nie są ograniczone do jednego kraju, ale istnieją w każdym kraju na świecie.  
więcej ->

 
 

Rola rodzin ziemianskich

KULTUROWA I SPOŁECZNA
ROLA RODZIN ZIEMIAŃSKICH W POLSCE
Ewa Polak - Pałkiewicz

W początkowych partiach książki „Duch rodzinny w domu, społeczeństwie, państwie” ks. Henri Delassus przywołuje obraz jednego z władców starożytnej Grecji, króla Itaki, Ulissesa. Król jest dumny, chwali się, że na swojej ziemi umiejętnie kosi trawę i uprawia rolę - zaś jego córki piorą ubrania na brzegu Morza Jońskiego - zachowując bliski związek z całym otoczeniem. Oto, można by rzec, prefigura ziemiaństwa Europy i Polski. Bliskość ziemi, przyja?ń z nią, opieka nad nią i nad tymi wszystkimi, którzy żyją obok i tej opieki potrzebują. Ziemia daje pewność i siłę, żywi i pozwala wypełniać coraz ważniejsze zadania wobec tych, którzy są obok. Warto zastanowić się, wykorzystując tak wyjątkową okazję naszego spotkania, jakie były przyczyny rozwoju ziemiaństwa na ziemiach polskich i jakie było tło jego zagłady.
Kiedy parę lat temu spotykałam się z damą pamiętającą z osobistych doświadczeń świat polskiego dworu, i zobaczyłam tę panią w maleńkim mieszkanku – o metrażu, który zyskał sobie przydomek „chiński”– pani ta, oprócz uprzejmego zainteresowania, wyraziła także lekkie zdziwienie, że chcę z nią rozmawiać o sprawach tak dawno minionych, o czasie z a p r z e s z ł y m . Cóż to za czas, ów czas zaprzeszły? To czas, który nigdy nie miał być przypominany. Czas, który, raz na zawsze miał być utracony, pogrzebany. Polska szlachecka – a więc Polska, która w jakiś sposób istniała do roku 1939 i wywierała olbrzymi wpływ na całość życia społecznego – była, jak twierdził Stalin, największą przeszkodą dla socjalizmu. Musiała być całkowicie unicestwiona fizycznie, zrównana z ziemią, ale przede wszystkim wydarta z serc, wyszarpana z pamięci. Mieszkańcy dworów. które przez stulecia były archetypami polskiego domu - i to właśnie klimat tego polskiego domu pozwolił zachować tożsamość Polsce w czasie rozbiorów – spadkobiercy wielowiekowej tradycji Polski szlacheckiej, zostali wywiezieni do łagrów, zmuszeni do emigracji, lub rozproszeni po kraju, gdzie pozwolono im przycupnąć - w Polsce komunistycznej był przecież obowiązek zatrudnienia - w podrzędnych biurach, prowincjonalnych bibliotekach, niekiedy w państwowym rolnictwie. Wielu z nich cierpiało głód, nie było w stanie wykształcić dzieci. Ci, którym udowodniono czynne działanie przeciwko ustrojowi trafili do komunistycznych więzień, z których wracali nieliczni. Przyznanie się do ziemiańskiego pochodzenia dla ich dzieci oznaczało zakaz wstępu na studia. I nigdy nie pozwolono im osiedlić się choćby w granicach powiatu, gdzie znajdował się ich dom i ziemia. Tułaczka, upokorzenia, nędza – i początek przynajmniej trzydziestoletniego okresu szydzenia z kultury ziemiańskiej w rządowej propagandzie. A nie był to dowcip finezyjny, tylko sowiecka „politgramota”, w której „pan” musiał być podobny do wieprza, jego dom ?ródłem rozkładu moralnego, a poglądy miały budzić obrzydzenie.
Zniknięcie z polskiego pejzażu domu o białych ścianach, z charakterystycznym czterospadowym dachem, miało dokonać się wraz ze zmianą krajobrazu duchowego i fizycznego Polski. Krajobraz ten, kształtowany przez wieki przez ludzi kochających i rozumiejących przyrodę i na co dzień obcujących ze sztuką, zamieniony miał być w cuchnące kartoflisko. Dwory przeznaczono na magazyny pasz lub domy dla psychicznie chorych, w najlepszym wypadku szkoły - nigdy nie remontowane, z roku na rok niszczejące - tak, by po latach mogły zostać zamknięte z powodu zapadniętego dachu i zbutwiałych podłóg.
Komunizm zniszczył 19 tysięcy cennych dla kultury narodowej – i europejskiej – pałaców, dworków i lamusów.
O, polski dworze, ognia i krwi morze
Przeszło nad tobą, a ty wciąż trwasz
I tak jak dawniej w lip rozhoworze
Stoi aleja i trzyma straż.
pisał Jan Bułhak, artysta dokumentujący w latach 20. I 30. Ten „dworkowy” pejzaż przedwojennej Wileńszczyzny. Po ostatniej wojnie, także i ta straż miała zostać rozpędzona. Drzewa w dworskich parkach, które tworzyły swoistą ekosferę – jak pisali Teresa i Ryszard Kiersnowscy w swoim eseju na temat roli polskiego dworu – stawały się „dalszą częścią domostwa rozszerzonego o większe lub mniejsze aleje, szpalery i altany, przybierając rolę zaufanego powiernika o własnym zasobie słów i znaków. Być może ten swoisty kod powodował, iż w dobie zniszczenia ofiarą padały w pierwszej kolejności właśnie obalone drzewa, będące, tak jak portrety wewnątrz dworu – substytutem obalonych ludzi”.
Nienawiść do ziemiaństwa, to nienawiść do Polski - ale też nienawiść do ziemi, na której człowiek pracując, pochylając się nad jej tajemnicami, współpracuje ze Stwórcą, by dobrze ją uprawić - to nienawiść do kultury, do tego wszystkiego co wyraża w niej najskrytsze pragnienia polskiego, chrześcijańskiego ducha. Ślepa furia towarzyszyła komunistycznym naje?d?com, którzy po raz pierwszy wkraczali – i w latach wojny bolszewickiej (1919 – 1920), i po roku 1944,( a w wielu wypadkach, nie tylko na kresach wschodnich – już po 1939 roku )– do historycznych siedzib rodzin ziemiańskich. Gdy już nie można było mścić się na żywych ludziach, cała nienawiść barbarzyńców skierowała się przeciwko przedmiotom, meblom, makatom, porcelanowym serwisom, a zwłaszcza przeciwko portretom wiszącym na ścianach, „do których naje?d?cy tak niemieccy, jak bolszewiccy strzelali, wykłuwali bagnetami oczy, palili na stosach, plugawili, mniemając niechybnie” - wspominają Teresa i Ryszard Kiersnowscy, świadkowie tych wydarzeń – „ że w ten sposób niszczą historię kraju i ludzi, tych widniejących na obrazach i tych współczesnych, którzy zdołali ujść z życiem”.
Jednym z ziemian polskich, na którego gestapo rozpoczęło istne „polowanie”, zaraz po wkroczeniu na tereny Lubelszczyzny - uznając go za człowieka gro?nego, mimo, że ani się nie krył, ani nie uciekał, pozostając w swoim dworze w Łaszczowie na Zamojszczy?nie i organizując tam wieloraką pomoc dla uciekinierów z obszarów objętych działaniami frontowymi - był bohater wojny bolszewickiej (tak jak zresztą ogromna większość polskich ziemian, którzy uczestniczyli w niej ochotniczo), Stanisław Kostka Starowieyski. Ten wzorowy gospodarz – obdarzony talentem rolnik, miłośnik i znawca koni, człowiek towarzyski i pełen humoru, stał się przed wojną głównym organizatorem Akcji Katolickiej na terenach spustoszonych cywilizacyjnie przez zabór rosyjski. Dzięki swej charyzmie, chrześcijańskiej miłości wobec ludzi, skupił wokół programu odnowy moralnej i religijnej dziesiątki tysięcy osób z całego regionu, w tym młodzież, nauczycieli, chłopów, dla których organizował – nie szczędząc sił i prywatnych środków – rekolekcje i spotkania formacyjne, świadcząc jednocześnie wieloraką pomoc materialną dla wszystkich cierpiących niedostatek, organizując wraz z żoną szkoły dla wiejskich dzieci etc. Gestapo było dobrze poinformowane o działalności Stanisława Kostki Starowieyskiego. Obozy, na jakie go skazano były zemstą za pracę na rzecz odnowy duchowej Polski , która – gdyby mogła być kontynuowana, zważywszy na jego nadzwyczajna energię i specyficzny talent do ludzi – najpewniej przemieniłaby i Polskę i Europę. Ten człowiek nie mógł, zdaniem Niemców, pozostać na swojej ziemi, wśród swoich. Jego teść, Andrzej Szeptycki, aresztowany wraz z nim, zginął, gdy oprawcy kazali mu biegać z ciężką walizą w ręku dookoła więziennego dziedzińca w Lublinie. W obozach Sachsenhausen i Dachau Stanisław Kostka Starowieyski stał się aniołem pokoju, podporą zrozpaczonych. Nadal prowadził apostolstwo. Nawracał wojujących ateistów. Zginął skopany przez strażnika, któremu nie spodobała się jego prośba o miejsce w obozowego szpitala. Beatyfikowany przez Jana Pawła II, dziś jest wśród błogosławionych męczenników ostatniej wojny, jako ten, który uczy „łączyć szlachectwo z pracowitością, bogactwo z wrażliwością na potrzeby ubogich, pobożność z zaangażowaniem doczesnym oraz oddanie rodzinie i Ojczy?nie z odpowiedzialnością za Kościół”. Był jednym z najpiękniejszych przykładów, w jaki sposób elity ziemiańskie traktują swoje zobowiązania wynikające z pochodzenia, gdy czerpią z łaski stanu.
Okres zaborów był czasem, gdy świadomość powinności wobec Polski, wobec najbliższego otoczenia, zyskała w środowisku ziemian i rodowej arystokracji nową rangę. Do rzadkości należał dwór, który będąc zasobny, nie promieniował na okolicę, dając możliwości kształcenia młodzieży wiejskiej, roztaczając opiekę medyczną nad wsią – w czym specjalizowały się panie domu. Opiekę sprawowano także nad służbą, należało bowiem do powszechnie przyjętego obyczaju, było przejawem odpowiedniej kultury, że starsi służący nie byli pozostawieni samym sobie, budowano dla nich domy - czasem były to wygodne pensjonaty (jak w przypadku rodziny Kretkowskich z Kujaw), wypłacano im emerytury. Nie były rzadkością szkoły rolnicze i ogrodnicze (np. założona przez braci Leona i Mieczysława Kretkowskich w Mierosławicach), pod stałym, wszechstronnym nadzorem Fundatorów ( w tym wypadku Mieczysława, który osobiście zatrudniał każdego z nauczycieli, a w trudnych miesiącach I wojny światowej codziennie dowoził do szkoły żywność ze swojego gospodarstwa). Nie były rzadkością również prywatne stypendia ziemian dla zdolnej młodzieży wiejskiej, by mogła zdobyć wyższe wykształcenie (korzystało z nich niemało przyszłych księży, a nawet biskupów). Ani wakacje dla dzieci z biednych dzielnic wielkich miast w majątkach ziemian. Ta umiejętność dzielenia się z potrzebującymi musiała być połączona z talentem opiekowania się ziemią, z roztropnością i rozwagą gospodarzy, którzy – wbrew rozpowszechnionemu w czasach komunistycznych mitowi – liczyli się z wydatkami, na co dzień żyli najczęściej skromnie, wiele potrzebnych w domu rzeczy wytwarzając we własnym gospodarstwie. Ta skrzętność, oparta nie tylko dogłębną wiedzę rolniczą, ale i o znajomość wielu rzemiosł, osobistą praktykę w pracach rolniczych i ogrodniczych, przetwórstwa żywności i zasad jej przechowywania, spotykała się często z rozmachem, pasją do unowocześniania metod gospodarowania. Majątki ziemian – od początku XIX wieku, aż do 1945 roku - stanowiły unikalny wzór i punkt odniesienia dla wszystkich mieszkańców wsi. Wieś posiadała skarb - swoją instytucję wzorotwórczą, wieś uczyła się racjonalnego rolnictwa i kultury życia od dworu. Ład, porządek, czystość, szczególny urok zadbanej ziemi, stad rasowych koni i wypielęgnowanego bydła na żyznych łąkach, swoiście pięknych budynków gospodarczych, wszystko to miało zniknąć bezpowrotnie z pejzażu polskiej wsi.
„Rolnictwo nie było i nigdy nie będzie rzemiosłem w ścisłym słowa znaczeniu„, pisał Mieczysław Jałowiecki, spadkobierca olbrzymiego majątku na Litwie, pó?niej gospodarz dóbr w Wielkopolsce, „aby być rolnikiem trzeba łączyć w sobie natchnienie artysty i praktyczność kupca”. Dziś to „artystyczne rzemiosło” zostało nazwane produkcją i odarte z całego piękna, podniosłości, z tajemnicy obcowania z prawami przyrody, których odkrywanie przynosi człowiekowi tak przedziwną radość, ale także z elementów męskich zmagań z przeciwnościami natury – i z perfidią banków. I w niczym nie przypomina tej pełnej napięcia gry o najwyższą stawkę – o plon. I o bezpieczeństwo ziemi. To właśnie miłość do ziemi, gdzie oddanie dla niej spotykało się z szerokimi horyzontami umysłowymi i umiejętnością posługiwania się nowoczesną techniką, było tym, co z punktu widzenia komunistów trzeba było ostatecznie wykorzenić. Ziemianie z zaboru rosyjskiego nie utrzymywali stosunków towarzyskich z lud?mi ze swojej sfery, którzy sprzedawali ziemię. Ziemia była rzeczą świętą, a opieka nad nią rodzajem powołania.
Innego rodzaju powołaniem dla ziemian i szlachty polskiej była oświata. To nie przypadek, że jedne z najważniejszych szkół, których oddziaływanie daleko wykraczało poza charakter tego typu placówek, powstały przy udziale i z inspiracji ludzi, którzy zajmowali wysokie miejsce w hierarchii społecznej, z uwagi na historyczne zasługi ich rodów: Liceum Krzemienieckie dla chłopców – a w zasadzie Akademia, w której przekazywano wiedzy na poziomie dorównującym wielu wyższym uczelniom europejskim, którą z niezwykłym rozmachem, przejawiającym się także w każdym szczególe wyposażenia, w pięknie otoczenia, zorganizowano pod nadzorem księcia Adama Czartoryskiego - i Szkoła Życia Chrześcijańskiego i Gospodarstwa Domowego dla dziewcząt, która była dziełem życia Jadwigi hr. Zamoyskiej, i działała pod jej osobistym kierownictwem. (Nie bez przeszkód – podobnie jak będące solą w oku władz carskich i zlikwidowane po Powstaniu Listopadowym Liceum Krzemienieckie – już na początku swej działalności szkoła wyrzucona została z województwa poznańskiego przez rząd pruski, tułała się po Galicji, by ostatecznie znale?ć swoje miejsce w Ku?nicach, w Zakopanem.) Jadwiga z Działyńskich Zamoyska nie była wcale typem „siłaczki”, ale „une grande dame jusgu’au bout des ongles „(„wielką damą aż po czubki palców”), jak mówiła o niej Matylda Sapieżyna, była świadoma, że kształcić i wychowywać trzeba całego człowieka, że nic nie da przyszłej żonie i matce sama wiedza, a jednocześnie - że Polska odrodzi się, dzięki męstwu ducha chrześcijańskiego żon i matek, stąd, przy całym bogactwie jej osobowości, subtelności kultury, zainteresowań artystycznych, tak wielkie oddanie edukacji dziewcząt, które w swoich domach miały apostołować. Złośliwi, którzy powiadali, że w tej szkole „chciano za dobrze” („L’arc etait en peu trop tendu”), zbyt wiele było tam napięcia religijnego i szlachetnego idealizmu, nie do końca rozumieli polską specyfikę dzieł oświatowych, gdzie walczyć musiano o silne charaktery i kryształowe moralności, dla przyszłej pomyślności Ojczyzny.
Niewątpliwie, tragizm losów Polski pobudzał refleksję warstw wyższych, wielkich właścicieli ziemskich - których własność, rodowe tradycje wiązały się najściślej z zasługami dla Ojczyzny – czy uczynili wszystko, co można było dla ratowania Polski. Chyba nie ma ludzi równie mocno utożsamiających się z przeszłością historyczną, jak spadkobiercy wielkich nazwisk. Eustachy Sapieha - potomek rodziny książąt i hetmanów, spadkobierca wielkiej fortuny, po swym udziale w obronie Polski we Wrześniu ‘ 39 roku, po obozie niemieckim i okresie tułaczki, wygnany ze swojej ziemi i zmuszony do emigracji, od końca lat czterdziestych zarabiający na utrzymanie żony i dzieci karczowaniem ziemi w Afryce - w Kenii, zbieraniem tam złomu, wydobywaniem minerałów, a wreszcie myślistwem - pisze z goryczą w swojej autobiografii, że - wobec tak wielkich zobowiązań, jakie historia złożyła na barki jego rodziny – nie wszystko było świadectwem najwyższej próby. Historia oczekiwała większego heroizmu i większej pracy dla społeczeństwa. Nie chodzi o to, by każda przyjemność miała być utożsamiona ze zdradą. Chodzi o to uważniejsze spojrzenie „oczami duszy”, otwartym, żywym umysłem, by zrozumieć do końca swoją rolę - i przyjąć ją, nawet najtrudniejszą, jako wyzwanie, jako dar. Matylda Sapieżyna z domu Windisch-Graetz, żona Pawła Sapiehy, brata ks. kardynała Adama Sapiehy, pisze w swoich wspomnieniach o tym powołaniu: „Generacje przodków, którzy brali udział w rządzeniu krajem, którzy zajmowali dość wysokie pozycje, aby widzieć sprawy w ich istocie, i którzy mieli styczność z wszystkim tym, co w Europie ich czasów było światłe i godne uwagi, którzy mieli w zwyczaju łączyć swoje interesy z wielkimi sprawami lub dla tych spraw swoje interesy poświęcać – to wszystko kumuluje się w zdolności do formułowania opinii ogólnych, do szerokiego postrzegania prawdziwych korzyści dla ludzkości i narodów; jeśli geniusz i talent dołączą się do tych cech, to mamy ludzi naprawdę wielkich. Intuicja i praca jednostki nie potrafi zrównoważyć dorobku wieków. To wszystko potwierdzone jest przez nienawiść i zazdrość ze strony demokratów, bez względu na epokę. Oczywiście trzeba obiektywnie stwierdzić, że wielu arystokratów zaniedbuje i nie wykorzystuje tych korzyści, z których mogliby i powinni robić tak znakomity użytek; bywały epoki, kiedy poziom arystokracji spadał niezwykle nisko! Nie dość powtarzać dzieciom, że ich obowiązkiem jest właściwe użytkowanie tego wszystkiego, co odziedziczyli wraz z pochodzeniem. To właśnie jest prawdziwy sens powiedzenia „noblesse oblige”. („My i nasze Siedliska”, Wydawnictwo Literackie, Kraków). ( Dzięki szczegółowej kronice rodzinnej, jaką są wspomnienia autorki tych słów, możemy się dowiedzieć, że przez lat kilkadziesiąt, w małej wiosce, zagubionej wśród lasów, między Lublinem a Lwowem, oprócz zajmowania się wychowywaniem piątki dzieci, prowadziła ona szkółkę dla wiejskich dzieci, mały szpital dla wszystkich potrzebujących, do którego specjalnie sprowadziła zakonnice. Dodać trzeba, że nie była to praca wśród ludności wyłącznie polskiej, dużą część mieszkańców stanowili Ukraińcy. Małżonkowie ufundowali kościół, którego stulecie konsekracji obchodziła niedawno tamtejsza parafia. Ciało męża Matyldy Sapieżyny, Pawła Sapiehy - wielkiego czciciela Eucharystii, współorganizatora wszystkich europejskich Kongresów Eucharystycznych - czerwonoarmiści wkraczający do „pańskiej Polski” wywlekli z krypty w podziemiach kościoła i zbezcześcili. Miejscowi chłopi pochowali księcia Sapiehę na wiejskim cmentarzu).
Wśród zasług stanu szlacheckiego i ziemiaństwa stosunkowo najlepiej znane są zasługi dla kultury, choć zapewne wielu Polaków nie zdaje sobie dziś sprawy, że większość dzieł sztuki, które znajdują się w muzeach, galeriach malarstwa i w prywatnych zbiorach majętnych osób, pochodzą z dworów i dostały się na dzisiejsze swoje miejsce wskutek bardzo dramatycznych okoliczności, wśród których brutalny rabunek był czymś najpospolitszym. Polski dom, dom wrośnięty w glebę ojczystą od pokoleń – a było przywilejem tego środowiska, jak przypominają T. i R. Kiersnowscy, „móc urodzić się i umrzeć w tym samym domu i móc przekazać ten dom dzieciom i wnukom, a wraz z nim otoczkę pamięci, przemieniającą się zwolna w tradycję, niekiedy i w ojczystą legendę” – szczycił się umiłowaniem sztuki. Mógł być to dom niebogaty, ale skoro czytano w nim książki i kształcono dzieci, musiał tam znale?ć się fortepian. Ten instrument w domu ziemiańskim żył, dzieci ćwiczyły gamy, wieczorami muzykowano w kręgu rodziny i przyjaciół. Polski dom potrafił dzielić się swoimi talentami i umiejętnościami. Muzykujące rodziny urządzały wieczory pieśni patriotycznych, wieczorki chopinowskie, moniuszkowskie, popołudnia arii. Dom, w którym rozbrzmiewała muzyka był punktem odniesienia dla wszystkich, którzy pragnęli dla siebie i swoich dzieci życia pełniejszego, bogatszego, bardziej godnego, stanowił niekwestionowany społeczny wzór. Obrazy o treści religijnej, krzyże, kapliczki w parku i przy wje?dzie na teren majątku, były znakami tożsamości mieszkańców dworu. Jan Bułhak, wybitny fotografik, który zdążył udokumentować część krajobrazu Wileńszczyzny i Nowogródczyzny przenikniętą motywem dworu, umieścił w swoich wspomnieniach wiersz przekazujący atmosferę swojego dworku, w którym, jako chłopiec codziennie modlił się pod obrazem zwanym „ Błogosławieństwo Duchowe Domu”.
Zielona lampa z klosza wyłomu
Roztacza kręgi, co w głębi gasną
Tylko na ścianie świeci się jasno
„Błogosławieństwo Duchowe Domu”.

Ten szmat pożółkły ryciny starej
To mój przyjaciel strasznie kochany
On tak poczciwie patrzy ze ściany
I uczy modłów i zasad wiary.

Prócz tego wielkie czyni pożytki
Bo Ewangelia rozgania strachy,
Ucisza wiatry, płoszy sen brzydki,
I od piorunów ochrania dachy.

W górze rząd liter czarno się spiętrza
Nad wielkim krzyżem z świętych obrazków,
Tam Matka Boska i Przenajświętsza
Trójca i Chrystus w koronie z blasków.

A w samym dole ramy widnieją
Pasterze, stada koni i bydła,
Idące wolno drogi koleją,
A ponad nimi aniołów skrzydła.
Idą zgubieni wśród pól ogromu
Oracze, żeńcy w kłosów powodzi,
A z aniołami ich śladem schodzi
Błogosławieństwo naszego domu.

W domach ziemiańskich obcowanie ze sztuką było czymś naturalnym, ponieważ wszystkie sprzęty i przedmioty domowego użytku, były , na swój sposób, dziełami sztuki. I dlatego człowiek, który uciekł przed komunizmem do Afryki, Eustachy Sapieha, kiedy stanął w obliczu nieodzownej konieczności zaopatrzenia wybudowanego przez siebie domu w sprzęty - a miał do wyboru tylko wielce tandetne, sprowadzane z Indii - wolał zrobić je sam. Sam lepił z gliny kafle do pieca, sam sporządzał fotele i lampy; wszystko było ręcznie zdobione – dla ludzi jego pochodzenia było czymś oczywistym, że każda dziedzina życia musi mieć jakiś związek ze sztuką, z pięknem, który jest kształtem miłości. Codzienne życie - uprawianie ziemi, pisanie listów, komponowanie strojów , spędzanie wolnego czasu – jeżeli nie na koniu, to oddając się wspólnej, głośnej lekturze - było także obcowaniem z pięknem. Jakże nam tego dzisiaj w Polsce brakuje! Słynne kolekcje malarstwa i grafiki powstawały bardzo często na dalekich kresach wschodnich Rzeczypospolitej. Ile wkładano miłości w gromadzenie tych zbiorów ! Pewnym przyczynkiem do tego wątku jest monumentalna praca Romana Askenazego o życiu ziemian na Kresach, nieco zakonspirowana, wydana pod tajemniczym tytułem (na przełomie lat 80. I 90.) : „Materiały do dziejów rezydencji” - były to bowiem czasy, gdy pisać o ziemiaństwie wprost nie było można. „Dzieje rezydencji” były w istocie – zwłaszcza przez cały okres zaborów, I wojny i wojny bolszewickiej – dziejami dramatycznych zmagań o przetrwanie, szczególnie w zaborze rosyjskim, gdzie rząd carski, świadom moralnej siły tkwiącej w rodach ziemiańskich, robił wszystko, by zdławić tę siłę. Zmuszał do legitymowania się tytułami szlacheckimi, a gdy nie można było potwierdzić ich urzędowo – co wymagało nakładów finansowych – odbierał je. Wtedy można było konfiskować ziemię, wcielać ojców i synów na dwadzieścia lat do wojska, doprowadzać rodziny ziemiańskie do pauperyzacji i zmuszać do osiedlania się w mieście. Zniknęło w ten sposób z mapy Rzeczypospolitej szlacheckiej wiele tysięcy rodzin, ich siedzib i włości. W 1931 roku ziemianie stanowili zaledwie o,5 proc. populacji kraju. Dzisiaj to zaledwie kilka tysięcy rozrzuconych po świecie rodzin.
W swojej książce o dzieciństwie, „Szczenięce lata” Melchior Wańkowicz fascynujące fragmenty poświecił sprawie hierarchii, wyrażanej przez sposób przyjmowania osób w szlacheckim dworze. Hierarchia, odzwierciedlająca odwieczny porządek godności, praw, zasad, była jedną z wartości bezlitośnie niszczonych przez komunistów. Pierwsze miejsce przy stole w domu babki Wańkowicza, „pani na Nowotrzebach”, należało się niezmiennie księdzu, niezależnie od tego, jak dostojnych gości dom przyjmował. Na tym polegał „traktament – wielkie słowo – gradacja olbrzymia tego, jak kogo dwór traktuje”. „Milionowy kupiec na las”, pisze Wańkowicz, „chodzący we wspaniałych bobrach, z wielkim brylantem na palcu, przesyłający na Wielkanoc tort i wino, otrzymywał obiad wprawdzie w jadalnym, ale nie ze wszystkimi, jeno potem. Tenże kupiec przez babkę przyjmowany był na stojąco. Tacy goście jak organista, zakrystianin itp. otrzymywali traktament w pokoju kredensowym. Natomiast Stankunowicz, prosty, mało piśmienny dzierżawca, własnoręcznie uprawiający grunt z jednym parobkiem, ale którego ojcu, szlachcicowi zagrodowemu z Ibian, odebrano ziemię za udział w powstaniu, siadał z nami wszystkimi do stołu. Widocznie o tej lub innej formie traktamentu (...) decydowały nie maniery, ale atmosfera, jaką człowiek wnosi, na co Nowotrzeby były niesłychanie wrażliwe.( Srul, pachciarz, nie otrzymywał traktamentu ani w kredensie, ani nawet w kuchni. Stał w sieni zastępującej hall, gdzie mu na komodzie stawiano szklankę herbaty (...)).Była jedna kategoria gości, dla których nie było miejsca na traktament ani w stołowym, ani w kredensie, ani przy komódce Srula. To – Rosjanie. Ani ranga, ani znaczenie przełamać nie mogły odwiecznego prawa.”
Komuniści, którzy pozwolili wydać wspomnienia Wańkowicza w Polsce powojennej, chcieli je traktować jako epitafium umarłego świata. Świata ludzi, jak powiada pisarz, „niezdolnych do ułatwiania sobie życia tam, gdzie się nie godzi”, bowiem „nieśli w swojej psychice przyciężki złom zasad”. Ale oto, w trzydzieści lat po śmierci Melchiora Wańkowicza, w pięćdziesiąt po wznowieniu „Szczenięcych lat” odradza się w Polsce etos szlachecki. W licznych wspomnieniach, w literaturze, w etyce i gościnności pewnych środowisk katolickiej prawicy, ale także w architekturze domów jednorodzinnych a’ la dworek polski. Jeszcze delikatne to wszystko, mało uchwytne, ale są znaki. „Pstrokatemu srokoszowi historii podobało się przewłóczyć żywe serca ludzkie. Cóż uczynią ? Żyją, nim zemrą. Dwory kresowe już zmarły. Ich byłych mieszkańców odprowadza raz po raz na cmentarz coraz szczuplejsza garstka w zrudziałych okryciach”.
Jednak nie zmarła kultura, którą tworzyły. To prawda, nierzadko zmienia się w sztafarz, w upodobanie do „kuchni szlacheckiej”, gust do ornamentów, „miłość” do przedmiotów nawiązujących do decorum dawnego dworu. Ale istnieje też żywa kultura duchowa, polska, patriotyczna, katolicka, która przetrwała w twierdzach, jakimi były dwory czasów zaborów. Coraz bardziej pociągająca, coraz ponętniejsza na tle znijaczonego życia epoki rozpanoszonego liberalizmu.
„Serce umiera ostatnie, a sercem Europy jest elita jej dzieci, złożona z tych wszystkich, którzy zachowali coś z ducha przodków”, pisze w książce „Duch rodzinny”, którą dostaliście Państwo właśnie do rąk, ks. Henri Delassus. Tym „sercem”, jest według autora, m.in. „ta część szlachty, która pozostała wierna wierze, zasadom honoru i uczuciom chrześcijańskiego miłosierdzia. (...) Z tego serca powstanie ponownie życie w całym ciele, jeśli będzie ono miało siłę, aby pobudzić w całym organizmie obieg czystej i ożywiającej krwi.” Jak to się może stać?, pytamy zdziwieni tezą wypowiedzianą z tak wielkim przekonaniem.
Jednak odbywa się dziś w naszym kraju ważny proces przywracania pamięci, o tym, jaki jest sens przekazu kulturowego i historycznego polskiego ziemiaństwa i szlachty. Jedną z niemal całkowicie nieznanych kart najnowszej historii są dzieje konspiracyjnej organizacji ziemian „Tarcza” (vel „Uprawa”), działającej w czasie ostatniej wojny. Setki rodzin ziemiańskich wspierały czynnie Armię Krajową, która dzięki istnieniu tego swoistego zaplecza mogła utrzymać się przez cały okres wojny, jako tak efektywna w walce z wrogiem podziemna armia, nie mająca odpowiednika w całej Europie. „Uprawa” nigdy nie została rozpracowana i ujawniona, mimo, że aresztowano i mordowano jej kolejnych przywódców. Zadaniami „Uprawy” – którą objętych było 90 proc. majątków z terenu Generalnej Guberni – były: pomoc rodzinom wojskowych, którzy zginęli na wojnie, rodzinom żołnierzy konspiracji i więzionych w obozach, pomoc i ukrywanie zdekonspirowanych, pomoc nauczycielom i profesorom oraz ich rodzinom, dostawa żywności i odzieży żołnierzom AK, organizacja pomocy sanitarnej szpitalom, organizacja transportu, pomoc dzieciom w miastach, wię?niom i wysiedlonym, organizacja tajnego nauczania, ścisła współpraca z lokalną AK: zapewnienie informacji i ostrzeżeń dla oddziałów leśnych, pomoc w ukrywaniu się i ewakuacji ich żołnierzom. „Uprawa” powstała z inicjatywy Karola Tarnowskiego,ps.”Leliwa” i Leona Krzeczunowicza, ps.”Ekspress”. Przewodniczącym był Roman Lasocki – „Prezes”. Do ścisłego kierownictwa należeli: Leon Popławski, Andrzej Sapieha, Paweł Żółtowski i – w jego zastępstwie – Konstanty Radziwiłł oraz Jan Zamoyski. Żyje jeszcze w Londynie Roman Gumiński, jeden z przywódców średniego szczebla tej organizacji.
O „Uprawie” wie w Polsce niewiele osób. Oficjalna historia na ten temat milczy. Przez dziesięciolecia uczono dzieci w szkole, że polskie ziemiaństwo to „krwiopijcy”, „obszarnicy”, „zdrajcy”, w najlepszym wypadku ludzie o mentalności hulaków, utracjuszy. Nikt nigdy nie przeprosił ziemian za wyrzucenie ich z domów, zniszczenie dorobku materialnego pokoleń przodków, represje i oszczerstwa. Tymczasem tak wielu Polaków odczuwa dziś jako niezbędny powrót do świata nie tylko dobrych manier, dobrych obyczajów, które były reprezentowane przez warstwę ziemiańską, ale do praktykowania cnót takich jak wierność – małżonkowi, rodzinie, danemu słowu – ale także do poszanowania wartości takich jak honor, godność osobista i narodowa. A także służba, służba większej sprawie, społeczności, w której się żyje, Ojczy?nie. Służba mądra, oparta na dalekowzroczności, pewnej konserwatywnej stateczności, ale i niosąca w sobie romantyczny poryw, wychylenie ku dziedzinie wolnego ducha. Taka jest przecież nasza tradycja, w której przenikają się romantyzm i pozytywizm. I w tym niepowtarzalnym splocie przejawia się fenomen polskości.
W zakończeniu swojej niezwykłej książki ks. Henri Delassus przytacza intrygującą diagnozę Louis Ambrois de Bonalda: „Gdyby w prowincjach i w każdej wiosce była jedna rodzina, posiadająca dostateczny majątek, aby zapewnić sobie utrzymanie, niezależne od zarobków i spekulacji finansowych, ciesząca się u mieszkańców wsi prestiżem, którym darzą oni zawsze posiadaczy starych i rozległych posiadłości. Gdyby ta rodzina, odznaczająca się zarazem pewnym splendorem życia, zaś na co dzień zachowująca skromność i prostotę, respektująca surowe prawa honoru, dawała przykład wszelkich cnót i najwyższej godności. Gdyby dodała ona do koniecznych wydatków związanych z jej stanem społecznym oraz niezbędnej konsumpcji (co samo z siebie jest korzyścią dla ludu) tę codzienną dobroczynność, która na wsi jest nie tylko koniecznością, ale też cnotą. Gdyby zajmowala się jedynie obowiązkami życia publicznego lub była całkowicie oddana do dyspozycji państwa. Czyż nie myślicie, że narody odniosłyby wielkie korzyści moralne i materialne dzięki takiej instytucji, która, w tej lub innej formie, istniała przez długi czas w Europie, i której brakowało tylko regulacji prawnej ?”
Do tej, jakże pięknej w swej prostocie, choć być może narażonej na zarzut idealizmu wizji, pragnęłabym dorzucić moje małe osobiste doświadczenie. Ostatni rok, wraz z rodziną, spędziłam na wsi. Z pewnością nie byliśmy w stanie zrealizować większości postulatów De Bonalda. Ale jednak mogę poświadczyć, że ludzie, obok których mieszkaliśmy odpłacali ogromną wdzięcznością za to, że dostarczaliśmy im wzorów życia, których potrzebowali jak powietrza. Otaczani byliśmy miłością tylko dlatego, że byliśmy obecni wśród nich. Nie potrzebowali bliskości, nie chodziło im o żadne fraternizowanie się. Potrzebowali autorytetu, czasem rady, poważnej rozmowy.
Niewątpliwie elity i rolnicy żyjący na ziemi od pokoleń, gospodarując na kawałku ziemi zwanym ojcowizną, potrzebują siebie nawzajem. Ksiądz H. Delassus miał na temat tej wzajemnej zależności imponującą wiedzę. Jedne z najbardziej fascynujących fragmentów jego książki poświęcone są analizie tego, co dzieje się, gdy właściciel ziemski opuszcza swoją ziemię i opuszcza lud. Jakie powstają wówczas zakłócenia w społeczeństwie, jakie nieobliczalne są historyczne następstwa tego faktu. Posiadanie ziemi to wielkie zobowiązanie. Wobec Boga i ludzi. Wobec własnej rodziny i wobec pokoleń przodków. Wobec narodu.
Polscy ziemianie dobrze wywiązywali się z tego zaszczytnego obowiązku.
Ewa Polak- Pałkiewicz
2 kwiecień 2006

przeslala Elzbieta 

  

Archiwum

Natura również popełnia błędy
wrzesień 30, 2005
Mirnal
Stacja Kraków - wioska
sierpień 25, 2004
www.krakow.pl
Rząd zajmie się strategią
Dla polskiego sektora energetycznego śmierć

styczeń 24, 2003
Adam Zieliński
Skandaliczna blokada informacyjna w polskojęzycznych publikatorach.
wrzesień 15, 2008
tłumacz
Ziemia obiecana
sierpień 1, 2006
Renata Rudecka-Kalinowska
KLIMAT MIASTA
grudzień 14, 2002
Kazimierz Z. Poznanski
Górnictwo potrzebuje kapitału
kwiecień 6, 2006
Protest przeciwko Europejskiemu Forum Ekonomicznemu
kwiecień 24, 2004
http://www.la.most.org.pl/protest/
Gro?ne symptomy
luty 5, 2003
Artur Łoboda
To wreszcie spisane, krążyło po Warszawie dawno
marzec 21, 2007
Świadek
Aksjomaty Polskości
listopad 7, 2006
Artur Łoboda
Koszty aneksji do UE (1)
marzec 14, 2003
Piotr Wesołowski
Byle nie dopuścić do powstania urzędu Rzecznika Pacjenta
kwiecień 10, 2007
A.Sandauer
"Nie ulegajcie pokusom bogactwa"
sierpień 26, 2004
Filantopia i sznur
listopad 17, 2003
Artur Łoboda
Przewlekłość względna
marzec 8, 2009
Witold Filipowicz
Wadliwa Temida
grudzień 27, 2005
Mirosław Naleziński, Gdynia
Ludzie jak żubry?
maj 21, 2006
Mirnal
Przed zatrzymaną rewolucją
listopad 11, 2007
Marek Olżyński
Podług siebie
marzec 15, 2008
Artur Łoboda
więcej ->
 
   


Kontakt

Fundacja Promocji Kultury
Copyright © 2002 - 2024 Polskie Niezależne Media