|
Kolejna odsłona protestów w Londynie |
|
Policja starła się 28 listopada z protestującymi przeciwko blokadom na Oxford Street, gdzie aktywiści rzucali butelkami i szarżowali przez szeregi funkcjonariuszy, co doprowadziło do ponad 60 aresztowań.
Oddolna grupa aktywistów Save Our Rights UK zaplanowała serię demonstracji, które miały odbyć się w ciągu weekendu w Londynie, aby zaprotestować przeciwko drugiej narodowej blokadzie. |
|
Hashtag COVID1984 |
|
Szczególnie polecamy:
"Tłum uzbrojonych w miecze Sikhów atakuje policję w Nanded po tym, jak rząd zakazał publicznych procesji w związku z p(L)andemią. Tak się walczy o swoje prawa! "
|
|
Za Javierem Milei stoi Chabad Lubavitch - chasydzka struktura przestępcza |
|
Nowy premier Argentyny Javiere Milei uważany jest przez niektórych za drugiego Trumpa |
|
WHO to zbrodnicza organizacja terrorystyczna, należy ją zniszczyć |
|
Obecnie dziesiątki tysięcy ludzi na całym świecie pracuje nad ujawnieniem prawdy o WHO i rozpowszechnianiem informacji o jej zbrodniczych działaniach |
|
Charlie Sheen & Alex Jones on 9/11 |
|
Znany aktor Hollywood aktor zebrał się na odwagę powiedzenia tego co myśli o 11 września 2001 roku |
|
Wykład Ernsta Wolffa na temat obecnego kryzysu |
|
|
|
Cicha Broń do Cichych Wojen |
|
|
|
Jaki rodzaj zagrożenia przygotowują? |
|
Pociąg był gotowy już wiosną ubiegłego roku i czekał na stacji w Mediolanie. Teraz jest już oficjalnie w drodze. Co więcej, władze Włoch zapowiadają trzytygodniowy lockdown przeznaczony na masowe szczepienia. |
|
Kto mordował w Katyniu |
|
Izraelska gazeta „Maariv” z 21 lipca 1971 r. wyjawia końcowy sekret katyńskiej masakry. |
|
Astrid Stuckelberger, sygnalistka WHO - wywiad 'Planet Lockdown' |
|
|
|
Lockdown w Anglii |
|
Była kochanka Borisa Johnsona ujawnia - z kim Premier GB konsultował wprowadzenie stanu wyjątkowego pod pretekstem fikcyjnej pandemii
|
|
Prawdziwym powodem, dla którego rząd chce, abyście co 3 miesiące otrzymywali booster COVID-19 jest to, że u zaszczepionych rozwija się nowa forma AIDS |
|
|
|
Szczepionka do zabijania Ludzi |
|
Eksplozja nowotworów, zawałów i chorób po zastrzykach na Covid.
W dn. 8 lutego 2023 r. Dr David Martin gościł w programie 'Stew Peters Show' aby omówić niezaprzeczalny związek tzw. "szczepionek" na Covid z obserwowaną na całym świecie eksplozją nowotworów, zawałów serca i wielu innych chorób.…
|
|
Dr Roger Hodkinson, - Pandemia to oszustwo |
|
Dr Roger Hodkinson - lekarz patolog (wirusolog), Cambridge University, były przewodniczący sekcji patologii stowarzyszenia lekarzy, były wykładowca na wydziale medycznym, wykładowca akademicki, egzaminator w Royal Colledge physicians w Północnej Karolinie, Prezes firmy biotechnologicznej sprzedającej testy na COVID19.
Pandemia to oszustwo.
Maseczki nieskuteczne.
Lockdown nie ma naukowego uzasadnienia.
Pozytywny wynik PCR nie potwierdza infekcji klinicznej.
Polityka udaje medycynę. |
|
FDA ogranicza stosowanie szczepionki J&J z powodu powikłań |
|
Amerykańska agencja zmieniła swoje stanowisko z uwagi na wysokie ryzyko wystąpienia powikłania po przyjęciu preparatu Janssen, czyli zakrzepicy z zespołem małopłytkowości (TTS). |
|
Przedsiębiorstwo holokaust |
|
Telewizyjny wywiad z Normanem Finkelsteinem |
|
Zdjęcia zawartości szczepionek na Covid-19 |
|
|
|
"Quo Vadis Polonia?" Lech Makowiecki |
|
|
|
Sędziowie nie wierzą w kowida i nie dają się zastraszyć. Ale, czy innych karzą za brak maski? |
|
Impreza w SĄDZIE REJONOWYM. W sali rozpraw zrobili bankiet. Przyjechała policja |
|
Peruwianski sad uznal B. Gatesa G. Sorosa i Rokefelerow odpowiedzialnych za tworzenie "pandemii" COVID 19 |
|
|
więcej -> |
|
Handlarze, precz ze szpitali!
|
|
Nie od dziś wiadomo, że najlepiej być zdrowym i bogatym. Niestety, taki splot okoliczności spotyka w życiu jedynie nielicznych szczęściarzy i większość z nas musi, przynajmniej raz na jakiś czas, skupić się na walce z rozmaitymi niedyspozycjami własnego organizmu i zmiennym kołem fortuny. Bywa, że w jednym czasie gnębią nas troski tak o zdrowie jak i dobra materialne a wówczas żarty się kończą. Człowiek podupadły na zdrowiu posiada mocno ograniczone możliwości zarobkowania, a jednocześnie wiadomo od wieków, iż ciężko chory biedak budzi o wiele mniejsze zainteresowanie rozmaitych magików od leczenia niż przedstawiciel arystokracji finansowej cierpiący na katar.
Powyższe prawidłowości myśląca część ludzkości nie tylko zauważyła, ale też postanowiła złagodzić skutki takiego stanu rzeczy, uznając, iż dostęp do leczenia nie powinien zależeć od grubości portfela. Mechanizm rynkowy zastąpiono w mniejszym lub większym stopniu zasadą solidarności społecznej, zgadzając się, aby w tej specyficznej dziedzinie, jaką stanowi ochrona zdrowia, bogatsi obywatele wspomagali biedniejszych. Podobną enklawę stworzono zresztą dla całego sektora usług publicznych, najwyra?niej uważając, iż nie sposób gasić pożarów tylko w domach, których właścicieli stać na opłacenie przyjazdu strażaków i ścigać złodziei jedynie wtedy, gdy pozostawią oni pokrzywdzonemu środki wystarczające na wynajęcie detektywa. Niewykluczone zresztą, że tego rodzaju system wsparcia społecznego ma za przyczynę i tę okoliczność, iż nie gaszony pożar i nie leczona choroba mogą często rozprzestrzeniać się i dosięgnąć z czasem także zamożnych obywateli, podobnie jak zlekceważony złodziej jest w stanie szybko przerzucić się ze slamsów na wille.
Jeden człowiek, jedno zdrowie, jedna kieszeń
Wrażliwość na los bli?niego - wrażliwością na los bli?niego, zdrowy rozsądek - zdrowym rozsądkiem, ale oprócz tego istnieją jeszcze tępe ideologie, które bazując na niskich instynktach usiłują przekonać nas, że powinniśmy w życiu kierować się tylko egoizmem. Najpotężniejsza spośród nich - neoliberalna doktryna wszechobecnego rynku - stara się dowieść, że wszystkie problemy świata biorą się stąd, iż jedni ludzie dopłacają do innych. Gdyby nie to - głoszą rycerze rachunku ekonomicznego - wszyscy mieszkańcy Ziemi byliby piękni, bogaci i szczęśliwi a tak wszyscy żyjemy w ciężkich czasach, bo jakże mogłoby być inaczej, jeśli tłum nierobów i nieudaczników żyje na koszt pracowitych i przedsiębiorczych.
Trzeba przyznać, iż taka wielce uproszczona wizja rzeczywistości, upowszechniana przez aparat propagandowy reprezentujący interesy warstw zamożnych, wieści w Polsce prawdziwe triumfy. Nasz piękny kraj pełen jest obywateli solennie przekonanych o tym, iż ich wrodzona przedsiębiorczość hamowana jest wyłącznie przez konieczność dopłacania do bli?nich. Czują się w związku z tym okradanymi przez inne grupy społeczne. Przymusowymi sponsorami są np. liczni emeryci, którym do świadczeń dokłada się z budżetu (całe życie pracowali wprawdzie na zasobną starość, ale te pieniądze zostały spożytkowane przez władze PRL na inne cele). Także rolnicy, którym współfinansuje się świadczenia społeczne, pracownicy sfery publicznej (przekonani, iż ich bieda ma przyczynę w zamożności innych pracowników tego sektora) i prywatnej, nawet wówczas, gdy pracują w firmach żyjących z zamówień publicznych. No i przede wszystkim przedsiębiorcy, którzy nigdy nie wydali złotówki na wykształcenie swoich pracowników, ale koszty wieloletniego edukowania tychże traktują jako datek od społeczeństwa należny im za tworzenie miejsc pracy... Wszyscy oni czują się perfidnie oszukiwani, uważając, że chciwe państwo tylko bierze i bierze, nie dając nic w zamian i że jedyną ucieczką od tej niesprawiedliwości byłoby wprowadzenie zasady, aby każdy płacił wyłącznie za siebie.
Poziom zero
Wydawałoby się, iż w tak specyficznej dziedzinie, jaką stanowi opieka zdrowotna, owo przekonanie elit i zwykłych obywateli o konieczności wprowadzenia mechanizmów rynkowych okaże się daleko mniej silne niż w przypadku, gdy rzecz dotyczy innych gałęzi gospodarki. Tak było w istocie, lecz tylko do czasu... Gdy stało się jasne, iż publiczna służba zdrowia doprowadzona została do stanu zapaści finansowej przekładającej się bezpośrednio na dostępność i poziom usług medycznych, właśnie owa delikatność materii spowodowała wzrost akceptacji dla komercjalizacji służby zdrowia. Taka już jest właśnie ludzka natura, że kiedy ilość pieniędzy na kwestie związane z samym fizycznym przetrwaniem spadnie poniżej pewnego minimum, to z reguły kończą się wszelkie sentymenty i każdy walczy o siebie z największą zaciekłością, kierując się już nie egoizmem, ale zwykłym instynktem samozachowawczym.
Dzisiaj już nikt, kto pragnie skorzystać z publicznego lecznictwa, nie jest w stanie przewidzieć standardu oferowanych mu usług. Wiedząc o tym, zarówno prawdziwi jak i rzekomi podatkowi donatorzy służby zdrowia, coraz częściej zgadzają się na jej komercjalizację. Uważają oni, iż lepiej już zaakceptować sytuację, w której dostęp do usług medycznych mają tylko ludzie zamożni, niż tolerować stan w którym bogaci i zdrowi dotują resztę społeczeństwa a i tak brakuje pieniędzy na usługi medyczne dla wszystkich. Równe dzielenie biedy w ochronie zdrowia ma wszak sens tylko do pewnego poziomu braku środków - nie można twierdzić, iż lepiej \"niedoleczyć\" wszystkich, niż pomóc tylko niektórym. Trudno też wymagać, aby ci, którzy naprawdę dokładają do wspólnej kasy, traktowali obcych sobie ludzi lepiej niż siebie i swoje rodziny. Tego rodzaju wybór \"mniejszego zła\" może się wydać bardzo logiczny, jednak tylko pod warunkiem, iż założy się a priori, iż strefa publiczna jest bankrutem.
Czy kłopoty finansowe służby zdrowia rzeczywiście wynikają z uniwersalności tej zasady? Na ile powinniśmy wierzyć, że brak pieniędzy wynika z przeinwestowania w poprzednim systemie, złego gospodarowania środkami publicznymi przez nie interesujących się \"własnością niczyją\" zarządców placówek, nadmiaru biurokracji i wilczych apetytów personelu medycznego oraz przerostów zatrudnienia? No i - rzecz jasna - \"utrzymywania mitu, że leczenie może być bezpłatne, a przecież wszystko niesie ze sobą koszty, które i tak musimy pokrywać z podatków\"- co stanowi koronny zarzut zwolenników prywatyzacji służby zdrowia?
Wydaje się, że nie ma najmniejszych podstaw, aby powątpiewać, iż publiczna opieka zdrowotna jest ?le zarządzana. Liczne afery korupcyjne i przykłady rażącej niegospodarności przytaczane na łamach prasy są w znacznej części prawdziwe, choć znaczna część dziennikarzy, takich jak chociażby moją ulubienica z \"Rzeczpospolitej\", Magdalena Solecka, opisuje tą problematykę wyra?nie \"pod tezę\" tj. starając się wykazać za wszelką cenę, iż tylko komercjalizacja może zlikwidować patologie. Warto jednak zauważyć, że brak należytej staranności w gospodarowaniu to raczej stały element naszej codzienności - gołym okiem widać podobne praktyki w niemal całym sektorze publicznym oraz w zdecydowanej większości firm prywatnych, za wyjątkiem części korporacji ponadnarodowych.
Nieprzyjemna okoliczność, iż lecznictwo publiczne generuje długi w sposób porównywalny chyba tylko z górnictwem, spowodowana jest po części wielkością tej sfery, ale i to nie tłumaczy tempa i powszechności zapaści. Zjawisko to nasila się, a przecież w wielu częściach kraju podjęto działania reklamowane jako uzdrawiające. Na bruk wyrzucono tysiące ludzi spośród \"białego personelu\". W licznych placówkach zwiększono ofertę specjalności lekarskich, załatwiono dofinansowanie ze strony organizacji pozarządowych i rozpoczęto działalność zarobkową (np. podnajmowanie niektórych pomieszczeń). Nierzadko rozpoczęto też cichą komercjalizację niektórych świadczeń (kupowanie \"cegiełek\", likwidacja niektórych usług i wprowadzenie na to miejsce prywatnych firm lekarskich). Wreszcie, wprowadzono w życie przedsięwzięcie reklamowane ze specyficznym czarnym humorem jako \"reforma\", które poprzez decentralizację, przymus konkurowania ze sobą poszczególnych placówek oraz dyktat finansowy chłodnych księgowych z kas chorych, miało wymusić minimalizację kosztów.
Zainstalowanie mechanizmów rynkowych nie tylko nie pomogło służbie zdrowia, ale jeszcze pogorszyło jej stan, zwłaszcza - organizacyjny. W nowym systemie zarządzanie usamodzielnionymi placówkami powierzono kadrze menedżerskiej, której pierwszym posunięciem było zapewnienie sobie wysokich płac i stabilności zatrudnienia poprzez gwarancje gigantycznych odpraw w razie usunięcia ze stanowiska. Nadzór nad placówkami miał się opierać na sprawnym współdziałaniu aż trzech instytucji publicznych: samorządu lokalnego, kasy chorych i ministerstwa zdrowia. Szybko okazało się, iż model ten funkcjonuje fatalnie - przepływ informacji i środków nie był płynny, poszczególne ogniwa sytemu często działały niezależnie a efektem istnienia wielu ośrodków decyzyjnych było całkowite rozmycie się odpowiedzialności.
Co więcej, najważniejszy - bo odpowiadający za finansowanie - element układu jaki stanowiły kasy chorych, został obdarzony faktyczną niezależnością od aparatu państwowego i funkcjonował wyłącznie według ustalonych przez siebie zasad a obracał przecież pieniędzmi publicznymi. Taka swoboda zadecydowała o tym, że podejmowane tam działania nieustannie bulwersowały obywateli. Zarządy kas często popisywały się skąpstwem przy rozdzielaniu pieniędzy na potrzeby pacjentów a jednocześnie wykazywali daleko idącą rozrzutność, gdy przyszło im wybierać i meblować swoje biura lub ustalać własne gaże. Administracja państwowa była praktycznie ubezwłasnowolniona wobec tych \"niezależnych księgowych\" i np. kiedy po długotrwałym proteście pielęgniarek rząd i sejm zgodziły się na podwyższenie uposażeń tej ubogiej grupy zawodowej o sławne 203 złote brutto, to decydenci kas zbojkotowali wolę najwyższych organów władzy politycznej i wzrost płac pozostał wyłącznie na papierze wszędzie tam, gdzie dyrektorom placówek zabrakło możliwości lub chęci na wygospodarowanie pieniędzy na ten cel ze środków własnych.
Dziś, kiedy bycie niezamożnym pacjentem w Polsce zaczyna przypominać prawdziwą gehennę, obywatele powinni starać się wyciągnąć wnioski ze strategii realizowanej przez neoliberalną elitę wobec ochrony zdrowia. Warto czynić to szybko, bo rządząca grupa liberalna, po chwili wahania, zdecydowała się działać na rzecz jeszcze większego urynkowienia lecznictwa publicznego. Wysuwane ostatnio przez Ministerstwo Zdrowia propozycje zmiany statusu placówek służby zdrowia tj. przekształcenia je w spółki prawa handlowego i częściowej bezpośredniej odpłatności za wizytę u lekarza (ten ostatni pomysł wprowadzono niedawno na Słowacji) prowadzą prosto do tego celu. Ekipa Leszka Millera, w miarę jak z miesiąca na miesiąc traci poparcie społeczne, coraz mocniej stara się skupić na sobie sympatię establishmentu finansowego, forsując projekty poszerzające dyktaturę rachunku ekonomicznego.
Czy nie jest jednak tak, że powinno się pójść w dokładnie przeciwnym kierunku, bo wprowadzenie rynku do sfery o specjalnym znaczeniu, jaką stanowi ochrona zdrowia, unaoczniło jedynie te jego wady, które bywają dobrze zakamuflowane w innych dziedzinach życia? A dotkliwość skutków komercjalizacji, wynika tylko z faktu, że opieka nad chorym człowiekiem to coś innego niż handel butami i szkody nie da się opisać w reklamacji do sprzedawcy czy producenta, zrekompensować dzięki interwencji Federacji Konsumentów czy lokalnej gazety...? Czy obecna sytuacja służby zdrowia nie daje nam wystarczających dowodów na to, że jedynym wyjściem z matni może być ucieczka od rynku, od obłąkańczego przeliczania zdrowia na mamonę, wydzielania chorym każdej złotówki, konkurowania ze sobą zbankrutowanych szpitali?
Oszczędność na jakości
Nie ma najmniejszych wątpliwości, iż długoletnie reformowanie służby zdrowia pokazało społeczeństwu drugą twarz - a raczej wilczą mordę - wolnego rynku.
Niewątpliwie zadziałała zasada minimalizacji kosztów. I to wręcz wyśmienicie. Powierzenie troski o finansowanie służby zdrowia kalkulującym na zimno menedżerom szybko zaowocowało znacznym zmniejszeniem środków przeznaczonych na potrzeby placówek. Jednak czepianie się urzędników w kasach chorych o to, że wymuszali na przychodniach i szpitalach kontrakty na usługi medyczne nie gwarantujące tym ostatnim pokrycia kosztów, dowodzi niezrozumienia dwóch podstawowych, choć rzadko reklamowanych, prawideł wolnego rynku:
po pierwsze - konkurencja zwykle prowadzi do spadku cen i to w takim stopniu, że w toku walki o klienta, nie mogąc obniżyć ceny przy zachowaniu dotychczasowej jakości usług, podmioty rywalizujące decydują się na pogorszenie standardów. Rzecz jasna, nie zawiadamiając o tym samego zainteresowanego, bo mogłoby go to zrazić do korzystania z danej oferty. O tym, że tego rodzaju mechanizm rzeczywiście istnieje, zaświadczają chociażby wyniki kontroli jakości produktów sprzedawanych w różnego typu dyskontach, które ujawniają, iż za atrakcyjnymi cenami kryją się w znacznej mierze (od kilkunastu do ponad pięćdziesięciu procent, zależnie od sklepu) produkty nie spełniające norm. Słowem, kiedy walczy się o klienta na śmierć i życie, to rzeczywista jakość oferowanych produktów czy usług ma z reguły mniejsze znaczenie niż ich cena, która stanowi zawsze element bardziej czytelny.
Oczywiście, istnieje jeszcze inny sposób nakręcania sprzedaży. Polega on na budowie \"marki\". W takich przypadkach obowiązujące standardy z reguły bywają zachowane, jednak nabywca musi zapłacić dodatkowy haracz za pewność, że sprzedano mu rzeczywiście to, za co zgodził się zapłacić.
W przypadku rywalizacji placówek służby zdrowia o kontrakty na świadczenie usług medycznych, które oznaczały - przynajmniej dla jednostek publicznych - być albo nie być, zadziałała jednak ta pierwsza prawidłowość. Konieczność zachowania pozorów nie pozwoliła wprawdzie na przeniesienie pacjentów do pozbawionych ogrzewania baraków, gdzie leżąc w barłogu i przykrywając się kartonami czekaliby w spokoju na aspirynę i lewatywę - choć tak byłoby zapewne najtaniej - ale filozofia reformowania poszła właśnie w tym kierunku.
po drugie - przewagę na rynku ma zawsze ten, kto posiada środki finansowe. Kapitalizm to demokracja pieniądza i nic w tym wyjątkowego, że kasy chorych, które dysponowały pewnym, bo pochodzącym z podatku, zasilaniem finansowym, brutalnie dyktowały warunki placówkom ochrony zdrowia. Dlaczego miały przejmować się ich problemami, skoro były od nich niezależne, ich zadania ograniczono do wycinka problematyki związanej ze zdrowiem (podobne \"wyjęcie\" z szerszej formuły ma miejsce w przypadku Narodowego Banku Polskiego, co także ma określone konsekwencje dla funkcjonowania państwa), zaś analogiczne postępowanie stanowi regułę w liberalnej gospodarce (wystarczy porównać stosunki supermarketów z dostawcami czy dużych firm budowlanych z podwykonawcami).
Kasa nadzorcom- odpowiedzialność historii
Takiej postawie kas chorych sprzyjało także istnienie dwóch następnych prawideł, jakimi kieruje się wolnorynkowe społeczeństwo. Pierwszą z nich da się najpełniej wyrazić zmieniając podmiot w sławetnym powiedzeniu Jerzego Urbana jeszcze z lat osiemdziesiątych, iż \"rząd się zawsze wyżywi\". Wbrew zapewnieniom liberałów, owa mądrość ludowa odnosi się również do przedsiębiorstw- zatrudnionych tam prezesów, rad nadzorczych i zarządów, którzy często wolą doprowadzić interes do ruiny niż zmniejszyć własne apanaże czy pogarszać sobie warunki pracy. Budzi to rozmaite sprzeciwy, więc aby uzasadnić ów egoizm \"na górze\", fetyszyzuje się znaczenie zarządzania, a pomniejsza znaczenie zwykłych pracowników. Ci ostatni traktowani są zazwyczaj jako łatwe do zdobycia narzędzia, z których jakiś pożytek jest w stanie wykrzesać jedynie geniusz szefostwa.
Trudno tedy się dziwić, że także urzędnicy kas chorych uważali, iż \"zaoszczędzone\" w wyniku presji na przychodnie i szpitale pieniądze mają prawo wydawać w znacznym stopniu na premie i ekskluzywne siedziby. Postawa taka stanowiła tylko emanację myślenia znacznej części obywateli, zainfekowanych podczas ostatnich kilkunastu lat przekonaniem o naturalności rozwarstwienia społecznego a fakt, że obracali oni nie swoją mamoną także nie stanowi wyjątku w rzeczywistości gospodarczej, której stałym elementem jest najemna kadra menedżerska. Urzędnicy uważali, że skoro \"wypracowali\" (bez względu na to, czyim kosztem) oszczędności, to oczywiste jest, że mają prawo znaczną część tego \"zarobku\" wydać na siebie samych.
Czy rzeczywiście myślenie to odbiega tak bardzo od typowego rozumowania zarządów banków, przedsiębiorstw prywatnych czy spółek skarbu państwa?
Rzecz jasna, że system obracający groszem publicznym - zwłaszcza w takiej skali - powinien mieć wbudowany mechanizm pozwalający na kontrolę zachowań dysponentów powierzonych pieniędzy. Uspokajać urzędnicze apetyty ma szansę jednak tylko społeczeństwo a i ono może czynić to tylko pośrednio - poprzez swoich przedstawicieli. Jak jednak miałoby to robić, skoro u podstaw systemu kas chorych legła kolejna fałszywa koncepcja wolnorynkowych magów - przekonanie o tym, że od spraw gospodarczych i finansowych należy separować polityków jako populistycznych głupców skłonnych przehulać wszystkie środki materialne dla uzyskania poklasku gawiedzi. Aby oddalić owo straszliwe niebezpieczeństwo, jakim jest wtrącanie się demokratycznie wybranych przedstawicieli ludu do spraw, o których nie powinni mieć pojęcia, od lat lansuje się teorię o konieczności powierzenia ważnych spraw państwa tzw. bezpartyjnym fachowcom. Tak określa się ludzi, którzy z racji posiadanej wiedzy są rzekomo w stanie odrzucić wszelkie pokusy ulegania zewnętrznym wpływom i skoncentrować się na obiektywnych czynnikach rozwiązywania problemu.
Brak możliwości wpływania na działalność kas chorych przez kogokolwiek stał się jednym z głównych założeń teoretycznych reformy lecznictwa. Wprowadzenie w życie tego chorego pomysłu, doprowadziło do faktycznego wyłączenia części systemu zdrowia ze sfery publicznej. Neoliberalna mitologizacja wad państwa doprowadziła do powstania ciał, które obracając pieniędzmi podatników nie mogły być przez nich kontrolowane i to rzekomo dla ich dobra! Kasy chorych stały się niezależne od państwa i mogły lekceważyć nie tylko krytykę opinii publicznej, ale nawet i parlament (wspomniana powyżej ustawa o podwyżce pensji pielęgniarek). Co więcej, mnogość ich przełożyła się na różnorodność strategii finansowej a to zaowocowało odmiennym standardem usług w różnych częściach Polski. Uczone ślepej nienawiści do polityków społeczeństwo, ze zdumieniem odkryło, że bez ich pośrednictwa w systemie, może być jeszcze gorzej! Aby było śmieszniej, w tych apolitycznych tworach i tak znale?li się partyjni koledzy reformatorów, tylko pozbawieni już konieczności przejmowania się opiniami elektoratu.
Odgradzanie jakiejkolwiek części życia publicznego od decyzji politycznych zawsze oznacza to samo - brak odpowiedzialności. Jeżeli systemowo zablokujemy wpływ demokracji na jakąkolwiek strukturę organizacyjną, oznacza to nie tylko, że żaden z przedstawicieli ludu nie będzie mógł psuć jej pracy, ale także, iż nikt taki nie będzie miał możliwości naprawiać czynionych przez nią błędów. A taka potrzeba wystąpi z pewnością, nie tylko z tego powodu, iż żaden sztab fachowców nie jest na wieczność nieomylny. Jest sprawą oczywistą, iż rezygnacja z nadzoru w każdej sytuacji, gdy obraca się nie swoimi środkami, prowadzi do występowania zjawisk negatywnych takich jak spadek zainteresowania pracą, bylejakość czy korupcja. W przypadku reformy zdrowia czynnikom tym towarzyszył dodatkowo zanik poczucia misji, bowiem oszczędność zaczęto postrzegać jako cel sam w sobie, a nie drogę do polepszenia jakości lecznictwa publicznego.
Podatki ważniejsze niż ludzie
W toczącej się dyskusji nad przyczynami krachu służby zdrowia słychać też liczne głosy przypominające, iż na niedobór środków musiała wpłynąć rezygnacja z projektowanej wysokości stawki na ubezpieczenie zdrowotne. Miała ona wynosić pierwotnie o ok. 2% więcej niż uchwalono (z czasem nieco ten błąd zmodyfikowano), ale wrzawa jaką \"w imię interesów podatnika\" przeciw takim planom podniosła część polityków ze stronnictw liberalnych wraz z mediami, doprowadziły do zmiany planów, dyktowanej interesem politycznym. Innymi słowy - zadziałał tu najsilniejszy z występujących w naszym kraju populizmów, polegający na kwestionowaniu wysokości podatków bez brania pod uwagę celów, jakie mają być osiągnięte za daninę publiczną oraz kosztów ich realizacji.
Demagogia antypodatkowa w naszym kraju przybrała tak gigantyczne rozmiary, że śmiało można uznać ją za jeden z kluczowych filarów ustroju. Większość polskiej klasy politycznej już dawno zorientowała się, że najprostszą metodą utrzymania się na wierzchu jest schlebianie skąpstwu warstwy bogaczy. Ludzie gorzej sytuowani i niżej stojący w hierarchii społecznej często nie są w stanie rozpoznać swoich prawdziwych czy rzekomych obrońców, bo mniej się interesują swoimi sprawami na poziomie ogólnospołecznym i mają mniejszy dostęp do informacji. Poza tym jakikolwiek wpływ na rzeczywistość uzyskują oni tylko przy urnie wyborczej, podczas gdy pieniądze przedsiębiorców mogą budować kariery polityków w każdym momencie. Od populizmu ogólnego, który z racji wszechobecności biedy musiałby akcentować postulaty socjalne, bardziej opłacalny okazuje się wtedy populizm celowy, skierowany na zainteresowanie klas uprzywilejowanych.
Wyobra?my sobie, że ktoś chce przejechać sto kilometrów i potrzebuje do tego pięć litrów benzyny po 3,5 za litr. Jeżeli zlekceważy realia i we?mie ze sobą tylko dziesięć złotych, to utknie po drodze i nie załatwi w terminie swoich spraw. Co więcej, aby przyholować auto do najbliższej stacji benzynowej, zdobyć pieniądze (a więc pożyczyć na procent) na dalszą drogę człowiek ów będzie musiał ponieść dodatkowe koszty. Jeżeli będzie stale postępował w podobny sposób, jego długi urosną lawinowo. A skoro tak, to nie ma sensu, aby stosował się on do pomysłów tych wszystkich, którzy radzą mu zabrać ze sobą tylko dziesięć złotych dla zaoszczędzenia wydatków. Nie warto tak czynić, nawet (a może zwłaszcza), gdy takie postępowanie zalecają politycy Unii Wolności albo dziennikarze TVN.
W przypadku publicznej służby zdrowia owe nadmierne nieracjonalne oszczedności serwowane przez zdominowany przez liberałów parlament niosa ze sobą nie tylko gigantyczne zadłużenie placówek. Wynikająca ze ?le rozumianej troski o grosz publiczny niechęć państwa do zabezpieczania środków dla ochrony zdrowia ludności, prowadzi częstokroć do wydawania dodatkowych pieniędzy podatników na inne cele. Ludzie, na których leczeniu oszczędza się za wszelką cenę, po pewnym czasie muszą wychodzić z głębszego stadium schorzenia, a to wymaga zawsze droższej kuracji. Albo zamieniają się w dożywotnich rencistów, których świadczenia po pewnym czasie i tak przekroczą koszty zaniechanego leczenia.
W ostatnich tygodniach głośno w Polsce o tym, iż jako społeczeństwo prześcignęliśmy znacząco resztę Europy pod względem liczby osób zakwalifikowanych jako niezdolne do pracy ze względów zdrowotnych. Byłoby rzeczą interesującą zbadać, jaki wpływ na tę wyra?ną nadprodukcję rencistów ma okoliczność, że kraj nasz licząc kwotowo środki wydatkowane na ochronę zdrowia każdego obywatela, wlecze się w ogonie państw OECD. W roku 2001 w Polsce wydano na leczenie każdego z nas 629 $, podczas gdy np. w Czechach 1105 $ a na Węgrzech 911 $. Bardziej oszczędnym w tej dziedzinie krajem OECD był jedynie Meksyk (585 $), zaś przeciętna wyniosła 2100 $.
Uciekać od rynku
Wydaje się przy tym mocno dyskusyjne, czy wydatki na leczenie powinniśmy oceniać w stosunku do zamożności kraju. Trudno wprawdzie sobie wyobrazić, aby Polska nagle osiągnęła poziom Szwajcarii, jednak wydatki na ten cel powinny mieć znaczenie priorytetowe ze względu na oczywistą różnicę między wagą leczenia ludzi a np. zakupem myśliwców. Przenosząc kwestie wrażliwości społecznej na bardziej czytelny poziom zwykłego życia - trudno sobie wyobrazić, aby w normalnie funkcjonującej rodzinie, gdy jeden z jej członków popadnie w chorobę, oszczędzano na lekarstwach dla niego. To raczej krewni ograniczą wydatki. Od stopy życiowej zależeć będzie jedynie, czy uczynią to rezygnując z wizyt w restauracji i u kosmetyczki, czy jedząc w domu zupę zamiast kotletów.
Powyższy opis szkodliwych mechanizmów rynku ujawniających się w kontekście służby zdrowia powinien stanowić ostrzeżenie przed wprowadzaniem komercji do tej dziedziny. Wprowadzenie zasad minimalizacji kosztów, wyjęcia de facto (choć nie wedle prawa) z systemu finansów publicznych, niezależności kadry menedżerskiej i decentralizacji czynionej na siłę, już dało się odczuć pacjentom a przecież do pełnego urynkowienia pozostało jeszcze nieco przestrzeni. W dziedzinie tak istotnej jak nasze zdrowie nie powinniśmy wstydzić się żądać od państwa, aby wygoniło handlarzy z sal szpitalnych i przychodni. Co więcej, aby taka separacja była skuteczna, konieczny jest silny interwencjonizm rządu nie tylko bezpośrednio w lecznictwie, ale także w działach przyległych, takich jak przemysł farmaceutyczny, kształcenie "białego personelu". Nie powinno się też stosować zasad rynku w usługach dla szpitali i przychodni- to nie są przedsiębiorstwa stworzone w celu uzyskiwania wartości dodanej a w takim razie powinny być traktowane ulgowo.
Izolacja od rynku ma sens tylko wówczas, gdy jest możliwie pełna. Jej brak może zadziałać analogicznie, jak blokowanie cen węgla na początku lat dziewięćdziesiątych na kondycję górnictwa. Dostarczając surowca po zaniżonej cenie, gałą? ta wpłynęła na obniżkę kosztów działalności całej gospodarki. Jednak górnictwo samo nie będąc traktowane w sposób specjalny musiało wchodzić w interakcje z innymi podmiotami gospodarczymi na zasadach wolnego rynku, co przyniosło olbrzymie straty przyczyniające się do krachu branży. Niestety, agresja, z jaką potraktowano w kołach liberalnych i w mediach byłego ministra zdrowia, Mariusza Łapińskiego, gdy tylko powstało podejrzenie, że naruszył interesy koncernów farmaceutycznych, pokazuje, iż jakiekolwiek wypychanie rynku z dziedzin sąsiadujących z lecznictwem, będzie niezmiernie trudne.
Na koniec, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden czynnik obecnej sytuacji. Rezygnacja z separacji ochrony zdrowia od rynku, oznacza, że od osób zatrudnionych w jej publicznym segmencie żądamy, aby zgodzili się na rolę podklasy w społeczeństwie. Z pewnością nie mamy prawa tego od nich wymagać, a sami zainteresowani prędzej czy pó?niej zbuntują się przeciw traktowaniu ich w ten sposób. Niestety obecne działania lekarskiego związku zawodowego pod przywództwem Konstantego Radziwiłła, dążą wyra?nie do prywatyzacji placówek ochrony zdrowia. Komercyjne podejście ludzi, którzy składali przysięgę Hipokratesa, może nas denerwować, ale nie powinniśmy zapominać, iż to my wszyscy - byli, obecni i przyszli pacjenci - nie protestując przeciwko poddaniu ochrony zdrowia presji rynku, w pewien sposób nie pozostawiliśmy im wyboru.
|
12 grudzień 2003
|
Adrian Dudkiewicz
|
|
|
|
Wykład o broni i obyczajach.
luty 3, 2007
Jan Lucjan Wyciślak
|
Kolejny raz dać się oszwabić
marzec 29, 2004
PAP
|
Oszczędzajmy na paliwie i nerwach!
październik 27, 2005
Mirosław Naleziński, Gdynia
|
Trzy lata pó?niej
wrzesień 11, 2004
|
Kapitalizm
kwiecień 25, 2004
Artur Łoboda
|
Walka o państwo...bezprawia
marzec 21, 2007
Marek Olżyński
|
Perfidia J. T. Grossa
luty 14, 2008
Iwo Cyprian Pogonowski
|
(Ostrzeżenie) Samoobrona za Geremkiem
lipiec 15, 2004
|
PKNORLEN (PKN): 6 milionów odprawy
sierpień 14, 2004
PAP
|
Fałszywe wizje historii
styczeń 5, 2008
Iwo Cyprian Pogonowski
|
Powtórka z historii 1
grudzień 6, 2002
Artur Łoboda
|
Co zradykalizowało Zydów?
listopad 3, 2003
Nasz Dziennik
|
Surowce Ziemi to nasze wspólne dobro
listopad 14, 2004
Mirosław Naleziński
|
Dobrze że chociaż nieliczni...
Amerykańscy aktorzy przeciw wojnie
luty 15, 2003
IAR
|
Ukrzyżowanie na zamówienie...
marzec 28, 2005
Mirosław Naleziński, Gdynia
|
Polityczna gra w karty
maj 11, 2005
Duranowski Jan
|
CHIMeryczny świat Temidy
luty 22, 2005
Mirosław Naleziński, Gdynia
|
Skandal z lekiem corhydron
listopad 9, 2006
Adam Sandauer
|
Odłożona prywatyzacja
lipiec 4, 2002
PAP
|
Abp Kondrusiewicz: uznajemy prawosławny charakter Rosji
sierpień 28, 2002
PAP
|
więcej -> |
|