ZAPRASZA.net POLSKA ZAPRASZA KRAKÓW ZAPRASZA TV ZAPRASZA ART ZAPRASZA
Dodaj artykuł  

KIM JESTEŚMY ARTYKUŁY COVID-19 CIEKAWE LINKI 2002-2009 NASZ PATRONAT DZIŚ W KRAKOWIE DZIŚ W POLSCE

Ciekawe strony

Papież błogosławi strażników de Rotschild  
To nie jest pomysł Dana Browna na nową powieść, ale wydarzenie, które umknęło uwadze mediów w Polsce, a oznacza wsparcie Watykanu dla potężnych postaci świata finansów i przemysłu, deklarujących działania na rzecz przemiany systemu gospodarczego współczesnego świata.  
Wszystko pod kontrolą 
Od zawsze służby specjalne kontrolowały rzekome niezaplanowane spotkania oficjeli z obywatelami.
Przykład podstawionego Putina - jako przypadkowego przechodnia.
 
Żadna ze 137. instytucji naukowych badających kowida - nie wyizolowała, w czystej postaci SARS-COV-2. NIGDY! 
 
Zakrzyczana prawda 
Mamy 2010 rok a zbrodniarze którzy doprowadzili do wielu wojen i kryzysu światowego w w dalszym ciągu - z tupetem - niczym Josef Goebbels kłamią w oczy w kwestii sytuacji gospodarczej świata i Stanów Zjednoczonych
 
Izby lekarskie to organizacje przestępcze 
 
Czy Policjanci będą zwracać za bezprawne mandaty? 
Zarówno mandaty, jak i wnioski o ukaranie karą finansową do sanepidu, które wystawiali poszczególni policjanci w czasie epidemii, okazują się być nie tylko bezprawne, ale i naruszające konstytucję.  
Ivan Komarenko wywiad dla Głos Obywatelski 
W obronie Naszej wolności 
Niezależna witryna Alexa Jones'a 
Alex Jones należy do nielicznych ludzi na świecie którzy mają odwagę mówić prawdę o antyspołecznej konspiracji 
Kalisz w obronie Olszanskiego i Osadowskiego 
 
Co musimy zrobić aby pokonać globalistów? 
Brat Alexis Bugnolo z Rzymu. 
Między piekłem a niebem - sytuacja 1 września 2020 
Hanna Kazahari z Tokio 1 września 2020. 
"Pytam w imieniu zdezorientowanych".  
"Pytam w imieniu zdezorientowanych". List prof. Rutkowskiego do ministra zdrowia 
Hiszpański rząd przyznał się do powietrznego spryskiwania całej ludności chemikaliami 
Podczas strategicznie zaplanowanego „stanu wyjątkowego” covid-19, Organizacja Narodów Zjednoczonych (ONZ) upoważniła hiszpański rząd do rozpylania z nieba śmiertelnych smug chemicznych . 16 kwietnia 2020 r. hiszpański rząd po cichu przyznał, że upoważnił wojsko do rozpylania biocydów na całą populację.  
Żydzi tradycjonaliści przeciwko syjonistom 
 
Nie dajmy się lobbystom energetyki jądrowej! Wywiad z prof. Mirosławem 
Energetyka jądrowa jest przeżytkiem - nadzieje na tanią energię dawała w latach 60. ubiegłego stulecia, czyli przed pół wiekiem. Okazało się natomiast, że jest kosztowna, niebezpieczna, i nie wiadomo, jak poradzić sobie np. z jej odpadami. Istnieje jednak silne lobby łapówkarskie, które wciska energię jądrową do krajów słabych politycznie i gospodarczo. Nie możemy się mu poddać. 
Damian Garlicki - ratownik medyczny przypomina! 
 
Znany brytyjski prezenter radiowy, który nazwał antyszczepionkowców "idiotami", trafił do szpitala 
Jego płuca były „pełne skrzepów krwi”. James Whale ujawnia, że ​​otrzymał transfuzję krwi, ale to nie zadziałało.
We wrześniu ubiegłego roku prezenter radiowy napisał, że nie może się doczekać kolejnego zastrzyku. „Wszyscy przeciwnicy szczepień, wszyscy idioci, wszyscy szaleńcy, którzy mnie trollują, wiecie, co możecie zrobić?  
www.globalresearch.ca 
świetne analizy polityczne i gospodarcze w skali mikro i makro + anty-NWO 
Deborah Tavares o broni elektromagnetycznej stosowanej wobec społeczeństw cz I, 13 marca 2021 
Deborah Tavares z portalu StopTheCrime.net i PrimaryWater.org ma liczne filmy na YouTube i niestrudzenie bada dokumenty wypuszczane przez amerykańską administrację.  
Cała prawda o ataku z 11 września 
Jeden z filmów usułujących przedstawić prawdę i ataku z 11 września 2001 roku 
więcej ->

 
 

Społeczna kasza


To nihilizm jest dziś prawdziwym zagrożeniem, a nie, jak kiedyś mówiliśmy z przekąsem "obrońcy prawdziwych wartości". W swej publicystyce z początku lat 90. głosiłem pogląd przeciwny. Dziś sądzę, że trzeba połączyć wysiłki, by powstrzymać widoczną w Polsce gołym okiem erozję systemu etycznego.



Publikacje prasowe mają na ogół krótki żywot. Najprawdopodobniej więc już tylko ja pamiętam swoją publicystykę, jaką uprawiałem na początku lat 90. na łamach "Gazety Wyborczej". Ale bliskie mi wtedy idee, ogólnikowo zwane liberalnymi, propagowane potem przez lepsze pióra, od pewnego czasu budzą moje wątpliwości i doszedłem do punktu, w którym czuję się w obowiązku o tym napisać. Zabieram się do tego bez entuzjazmu, bo wydaje mi się, że umiałbym wskazać autorów, którzy mają więcej powodów do samokrytyki. Nie wątpię również, że wielu moich bliskich znajomych, którzy nie dostrzegają związków między głoszonymi przez nas poglądami a budzącym mdłości stanem życia publicznego w dzisiejszej Polsce, uzna ten tekst za nietakt lub nawet zdradę. Trudno; jak mówi stara sentencja: choć przyjacielem jest Platon, większym przyjacielem - prawda.

Nie o to szło

W radiu słyszę zwykły blok reklamowy (twórcy reklam wiedzą, na co sobie mogą pozwolić i co zyska poklask). - Jaki dzień masz dzisiaj? - pyta miłym głosem kobieta. - Dzień Pierwszej Ko... Ko... Komórki! - przerywa radośnie chłopiec, bo to reklama promocyjnej sprzedaży telefonów. - Zostało jeszcze trochę czasu - odzywa się z kolei przewodniczka szkolnej wycieczki. - Może pójdziemy do muzeum? Chór dzieci wrzeszczy: - Ueee... - A może do hipermarketu (tu nazwa)? - Hurraaa!

Za chwilę didżej komercyjnej stacji będzie jak co dzień odliczać, ile to jeszcze czasu pozostało do weekendu (bo przecież nikt z nas nie lubi pracować) i konsekwentnie nazywać ludzi zaledwie umiejących śpiewać artystami. Pierwszego sierpnia o siedemnastej, kiedy w całej Warszawie wyły syreny na pamiątkę wybuchu Powstania, podobny didżej przeszedł sam siebie, stwierdzając, że te syreny to na jego cześć, bo zawsze o siedemnastej zaczyna swoją listę przebojów. W telewizji widziałem kiedyś, jak półnaga prezenterka, siedząc w wannie wypełnionej pianą, recytowała początkowy fragment "Hymnu o miłości" świętego Pawła, żeby go spuentować słowami: - Przypomniałam wam jeden z najpiękniejszych utworów o miłości. A teraz posłuchajmy, co na ten sam temat śpiewa Jennifer Lopez.

Mogłem oczywiście przełączyć się na kanał informacyjny, gdzie transmitowano obrady komisji śledczej. Poznałbym tam nadzwyczajną pozycję towarzyską człowieka, który wedle zasad ludzi honoru zasługuje na społeczny ostracyzm; a na tle większości zeznań słynna wypowied? Clintona, że wprawdzie palił marihuanę, ale się nie zaciągał, okazałaby się szczytem rzetelności.

"To nie o to nam chodziło, nie o to szło" - jak śpiewano w czasach mojego dzieciństwa. Oczywiście, że nie o to, ale tak wygląda krajobraz po bitwie. Zdaje się, że ją wygraliśmy. Czy nie obawialiśmy się, żeby Polska nie została państwem wyznaniowym? Żeby nie rozpoczęło się polowanie na czarownice? Żeby nie zatruli nam życia moralizatorzy? No więc: Polska nie została państwem wyznaniowym, czarownice i nawet pospolite wied?my czują się jak najlepiej, a na życie publiczne nie mają wpływu nie tylko moralizatorzy, ale i moraliści. Jest OK?

Filary liberalnej demokracji

Poranieni omnipotencją państwa realnego socjalizmu chcieliśmy państwa neutralnego światopoglądowo, broniącego jedynie tych wartości, wokół których istniała powszechna zgoda. Szkoła miała uczyć samodzielności myślenia i tolerancji wobec myślących inaczej. Zamiast zhierarchizowanej kultury chcieliśmy otworzyć wolny rynek idei i upodobań estetycznych (tego na szczęście nie muszę brać na siebie i zaimek "my", którym staram się tu posługiwać, jest bardziej niż gdzie indziej retoryczną konwencją). Prawo miało zakreślać możliwie najszerszy obszar oddany aktywności obywateli, którzy żyją po swojemu, dając żyć innym. Trzy filary Rzeczypospolitej: szkoła otwarta na Innego, leseferyzm (rób-co-chceszyzm) w kulturze, nieopresywne prawo.

Zasadnicze wartości liberalnego porządku aksjologicznego stanowiły: wolność osobista i tolerancja w stosunku do innych. Reszta budowli miała się wyłonić sama w wyniku ucierania się opinii na społecznej agorze. Przeciwnicy tego projektu wydawali się łatwi do identyfikacji: były nimi rozmaite siły polityczne i prądy ideowe podejrzewane przez nas o chęć zajęcia miejsca opuszczonego przez nieboszczkę PZPR i marksizm-leninizm, w tej liczbie niemała część kleru i wiernych Kościoła katolickiego pragnąca wskrzesić sojusz ołtarza z tronem. Wydaje mi się, że nie przekłamuję tego obrazu; czyż nie brzmi to wszystko ciągle atrakcyjnie? A jednak wewnętrzna logika idei, które się głosiło, doprowadziła do niechcianych następstw, których dziś już nie można lekceważyć.

Nowe liberum veto?

Jeśli państwo za pomocą przepisów prawa i stosownych służb (prokuratury, policji, sądów) interweniuje tylko w przypadku ataku na wartości, wokół których można przeczuwać jednomyślną zgodę; jeśli legislacyjny szaniec można wznieść tylko wokół wartości akceptowanych spontanicznie przez wszystkich poza oczywistymi bandytami - skrycie wraca w ten sposób do życia publicznego w Polsce zasada liberum veto. W rezultacie właściwie żadne wartości, poza życiem (już urodzonych) i własnością (posiadaną faktycznie, a nie potencjalnie, jak np. odebrana w przeszłości przez komunistów), czyli żadne wartości inne niż pragmatyczne, chronione być nie mogą. Wszystkie inne napotykają bowiem większy lub mniejszy chór protestujących. Oburzałem się, gdy "nieliberałowie" utożsamiali neutralność światopoglądową z propagowaniem nihilizmu i dziś jeszcze twierdzę, że jest to upraszczające problem nadużycie. A jednak chyba trzeba uznać za symboliczny fakt, że salonem III RP okazał się w końcu dom Jerzego Urbana - nihilisty w sensie klinicznym, podręcznikowym. Tam, gdzie gospodarz nie wierzy w nic, mogą spotkać się ludzie wierzący w rozmaite rzeczy - byle nie schodził im z ust łagodny uśmiech sceptyków. Etyka utylitarna nie obejmuje, jak widać, kwestii smaku: a Urban nie jest w końcu, formalnie rzecz biorąc, przestępcą - nieprawdaż?

Nietolerancja tolerancji

Z kolei tolerancja, na co, obawiam się, słusznie wskazywał w swoim czasie prof. Ryszard Legutko, przeobraziła nam się z heroicznej cnoty przyjmowania do wiadomości, że są ludzie, którzy niestety nie podzielają naszych poglądów, w lekkomyślną radość, że inni ludzie na szczęście naszych poglądów nie podzielają. Może tę radość uzasadnia poczucie, że obiektywnych wartości najwidoczniej nie ma, skoro różnią się ludzkie mniemania na ich temat; a zatem nic nie grozi naszej indywidualnej wolności? A może rodzi ją pycha, że okazujemy się tak wielkoduszni, delikatni, miłosierni - pycha czyniąca jedyną wartością nasze subtelne ego, wyższe ponad wszelkie konkretne wiary i stanowiska?

Osobiście sprawdziłem, co oznacza przyjęcie postawy tolerancyjnej (wedle wolterowskiego, to jest klasycznego wzorca) w tolerancyjnym na nowy sposób towarzystwie: zdarzyło mi się wymówić z wyprawy na bal transwestytów stwierdzeniem, że choć cieszę się z prawa tychże do organizowania balu, osobiście nie mam ochoty ich oglądać, a to z powodów estetycznych. Dodałem być może coś o tym, że wolnoć Tomku w swoim domku. W efekcie zostałem okrzyknięty człowiekiem nietolerancyjnym, dotkniętym homofobią, która jest czymś równie odrażającym co antysemityzm. Obowiązkowym wyrazem tolerancji mogła być tylko pełna akceptacja! (Notabene feministki, które są bohaterkami tej anegdoty, domu Jerzego Urbana raczej nie odwiedzają - moje zasadnicze pretensje do nich wyłożę może innym razem).

Głoszenie każdego wyrazistego systemu wartości, o ile nie jest to nasz, liberalny system, zostaje łatwo uznane za przejaw nietolerancji, nawet jeśli głosiciel nie postuluje wcale prawnej dyskryminacji swoich przeciwników. W rezultacie zaciera się różnica między istniejącymi przecież w Polsce rzeczywistymi entuzjastami autorytarnego państwa, autentycznymi wrogami wolności, a lud?mi, którzy tylko inaczej niż my pojmują jej zakres bąd? ?ródła. Do tego samego prowadzi szermowanie zarzutem, że nasi oponenci zbyt niemrawo piętnują antysemityzm lub zgoła są ukrytymi zwolennikami faszyzmu (na ogół tak ukrytymi, że nawet sami o tym nie wiedzą). Żeby uniknąć niedopowiedzeń: mam na myśli choćby sposób, w jaki na łamach "Gazety Wyborczej" traktowano pismo "Fronda".

Cnota posłuszeństwa

Wszystko to byłoby może tylko smutną przygodą wydziedziczonych inteligentów, sentymentalną podróżą w głąb utopii dzieci kwiatów, z której wywodzi się znaczna część opisywanych tu idei, gdyby nie dramatyczny kontekst społeczny, w którym toczyły się nasze debaty. Milczącym bowiem założeniem uprawianej przez nas afirmacji wolności i tolerancji musi być uznanie, że jedno z dwojga - albo natura ludzka jest spontanicznie dobra, albo środowiska rodzinne i towarzyskie skutecznie wspomagać będą to, co dobre w niej jest. Tymczasem z komunizmu wyszliśmy jako społeczeństwo w znacznym stopniu zdemoralizowane; kapitalizm postawił przed nami pokusy o bezprecedensowej w naszym życiu atrakcyjności; a więzi rodzinne ulegają od dłuższego czasu postępującej atrofii. Sam oburzałem się na formułowane w swoim czasie przez Wiesława Chrzanowskiego przekonanie, że system prawny ma służyć wychowywaniu obywateli - a i dziś ta idea nie wydaje mi się szczególnie pociągająca. Dobrze byłoby jednak, polemizując z nią, wskazać, kto w takim razie ma ludzi mobilizować do dobra i kto ma to dobro definiować.

Nie stałem się z dnia na dzień entuzjastą doktryny o prawie naturalnym, wyrytym w sumieniu, a zwerbalizowanym na kartach Biblii. Ale alternatywa, czyli zbanalizowane rozumienie Nietzschego cedujące na każdego człowieka nadludzkie prawo do stanowienia wartości, zapoznaje tegoż Nietzschego trze?wą uwagę, że człowiek, porzucając posłuszeństwo, porzuca często jedyną swoją cnotę. Dla większości z nas drogowskazem musi być, chciał nie chciał, tradycja (zostawmy na boku światopoglądowy spór o jej metafizyczne zakorzenienie, a nawet o jej charakter: tradycja jagiellońska? sarmacka? - to dziś subtelności bez znaczenia). Jeśli nie przekazuje tej tradycji dom, bo się był rozpadł, nie uczy jej szkoła, bo lęka się zarzutu o indoktrynowanie uczniów, a popkultura ją zagłusza lub przeinacza - sytuacja robi się nieprzyjemna. Wolność okazuje się nagle darem nie tyle nawet nieszczęsnym, ile bezwartościowym.

Wolność, którą uwielbiliśmy, nie jest przecież samoistną wartością, ale warunkiem koniecznym praktykowania wartości. Te zaś (wyduśmy to z siebie) pozostają wartościami, o ile praktykuje się je w poczuciu powinności moralnej, nie zaś w wyniku chwilowego chcenia. W warunkach, kiedy wszelki przymus instytucjonalny (np. duszpasterski, rodzicielski czy szkolny, nie mówiąc o przymusie prawnym) traktowany był jako echo komunistycznego totalitaryzmu, a presja tradycji została zlikwidowana przez komunistyczną demoralizację, zanik więzi rodzinnych lub bełkot popkultury, wolność okazała się przestrzenią otwartą na ludzkie widzimisię. A treść tego ostatniego każe szybko pożegnać się z russowskimi czy kontrkulturowymi rojeniami o naturalnym dobru człowieka. Szybko - w każdym razie po 14 latach czas jest najwyższy.

Partner sporu

Trzeba tu dorzucić kilka gorzkich słów na temat partnera sporu, jaki wiedliśmy. Jakkolwiek jego polityczne emanacje były tak liczne i nietrwałe, że nie sposób ich tutaj wyliczać, jego ideowa tożsamość nie ulega wątpliwości: był nią konserwatyzm o katolickich fundamentach i, niekiedy, endeckich (lub, łagodniej, endekoidalnych) sentymentach. Znów wypada mi zastrzec (w obawie, że cały niniejszy wywód zostanie uznany za dość banalny zapis wolty ideowej, która może się w końcu przytrafić każdemu): wciąż nie umiem zrozumieć ludzi, którzy nie mają alergii na dorobek myślowy Romana Dmowskiego. Dostrzeganie w nich od razu potencjalnych wskrzesicieli ONR-Falangi jest jednak, łagodnie rzecz ujmując, aberracją.

Otóż nasz konserwatywny polemista zdawał się nie widzieć słusznych lęków, które nierzadko usprawiedliwiają, przynajmniej częściowo, nasze błędy. Myślę, że można było ze zrozumieniem przyjąć nasze histeryczne obawy przed autorytarnym państwem; chęć uwzględnienia możliwie szerokiego sojuszu przy projektowaniu aksjologii obowiązującego w Polsce prawa; lęk przed nietolerancją i ksenofobią, który bez trudności uzasadniają przecież obserwacje socjologiczne. Dopatrywano się w tym wszystkim złej woli. Tymczasem tak, jak my głosiliśmy wolność i (swoiście, jako się rzekło, pojętą) tolerancję jako remedium na bolączki współczesnego świata, tak konserwatyści widzieli podobne remedium w surowym egzekwowaniu zaprzeszłych wzorców moralno-obyczajowych (mówię ?zaprzeszłych?, bo przeszłością bezpośrednią była ideowo-moralna miazga życia w PRL). W rezultacie i my, i oni nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości tragicznego charakteru rzeczywistości.

Cena samodzielności

Przez tragiczny charakter rzeczywistości rozumiem istnienie w życiu nieprzezwyciężalnych konfliktów i zarazem wymogu płacenia wysokiej nieraz ceny za podejmowane w ich cieniu rozstrzygnięcia. Obóz konserwatywny zdawał się sugerować, że spójny system moralny pozwala uniknąć konfliktu wartości, a zatem może i powinien odcisnąć się na prawodawstwie, edukacji i kulturze. Pospolite ruszenie liberałów potrafiło na to odpowiadać, że ponieważ konflikty wartości w życiu się zdarzają, kultura winna dawać od nich wytchnienie (w końcu co szkodzi, że jedni słuchają Tatu, a drudzy Bacha? - najważniejsze, że mają wybór), szkoła ma obowiązek o konfliktach lojalnie uprzedzać, a system prawny powinien być możliwie elastyczny: wszystko po to, by nie powiększać cierpień obywateli. Innymi słowy, i liberałom, i konserwatystom przyświecała chęć usunięcia z życia człowieka dramatycznych dylematów: bąd? przez to, że usunie się sam dylemat (narzucając człowiekowi jedynie słuszne jego rozwiązanie), bąd? przez to, że usunie się przynajmniej jego dramatyzm (minimalizując koszty takiego czy innego rozstrzygnięcia). Koszt życia miał być więc zmniejszony bąd? przez to, że człowiekowi ograniczy się wolność, bąd? przez to, że ofiaruje mu się wolność za darmo.

Przypis pełen znużenia
Piszę o tym wszystkim, starając się znale?ć wspólne ?ródło zniecierpliwienia lub zawstydzenia, z jakim wspominam przeszłe i obserwuję dzisiejsze konflikty, które toczy się w imię liberalnej koncepcji państwa. Kiedy mam je wyliczyć, czuję znużenie, w większości bowiem ciągną się one dłużej, niż to wydawałoby się konieczne, a polemiści po obu stronach międlą od lat te same argumenty. W dodatku coraz bardziej jestem przekonany - i poniekąd do tego zmierzam - że istotna linia frontu ideowego przebiega w ogóle gdzie indziej.

Powiedzmy więc tylko tyle, że ilustracje dla powyższych twierdzeń stanowią w moim przekonaniu: spór na temat dopuszczalności aborcji; spór na temat lustracji i dekomunizacji; spór na temat obecności Kościoła w życiu publicznym i, w szczególności, przywrócenia religii do szkół; spór na temat akceptacji związków homoseksualnych i ich ewentualnego prawa do adopcji; spór na temat hipotetycznej dopuszczalności eutanazji; spór na temat istnienia w Polsce antysemityzmu i ksenofobii; spór na temat wolności w sztuce; i tak dalej.

Przeciw społecznej kaszy

Wydaje mi się, że chociaż z całą pewnością mleko się już rozlało (podkreślę raz jeszcze, żeby nie było wątpliwości, iż mówię to jako publicysta z początku lat 90., więc sam pełen winy), należy wreszcie zacząć porządną polemikę z nihilizmem, bo to on, a nie - jak to w swoim czasie mówiliśmy z przekąsem - "obrońcy prawdziwych wartości" - jest dojmującym zagrożeniem. Oznacza to połączenie wysiłków w celu powstrzymania widocznej w Polsce gołym okiem erozji systemu etycznego. Należy zatem, po pierwsze, przestać mamić ludzi wizją państwa i społeczeństwa, które będą jednakowo pobłażliwe dla wszystkich form korzystania z przyrodzonej człowiekowi wolności. Bywają w życiu sytuacje, kiedy człowiek może, a niekiedy nawet musi naruszyć uznawane przez jego wspólnotę zasady postępowania. Ale powinien być dorosły i nie oczekiwać z tego powodu głaskania po głowie: w najlepszym razie może liczyć na wielkoduszne przyjęcie do wiadomości jego decyzji, w najgorszym - na napiętnowanie go, co wypada przyjąć bez zdziwienia. Mówię to jako rozwodnik do rozwodników; ale też do ludzi, którzy z jakichś tragicznych powodów zdecydowali się lub jeszcze zdecydują na aborcję; do artystów, którzy umieszczają na krzyżu męskie genitalia, a potem dziwią się, że kogoś to zirytowało (powinni się chyba ucieszyć?); do byłych, mających na ogół mnóstwo na swoje usprawiedliwienie współpracowników SB; do uprawiających obyczajowe prowokacje gejów (nie mówię o dyskretnych homoseksualistach - kto z kim śpi, to jego sprawa) i tak dalej. Nie można konstruować systemu prawnego ani kształtować norm obyczajowych z obsesyjną myślą o wyjątkach, sytuacjach ekstremalnych, okolicznościach nadzwyczajnych.

Po drugie, trzeba sobie powiedzieć, że szkoła nie powinna przeobrazić się w ośrodek kursów przygotowujących do kolejnych testów, ale pozostać placówką wychowawczą. W tej zaś - zanim zaczniemy uczyć, że bywają w życiu sytuacje skomplikowane i trudne do oceny (np. jak w nowoczesnych podręcznikach do życia w rodzinie głoszących, że istnieją rozmaite upodobania erotyczne, które jednak nie mogą być podstawą dyskryminacji) - powinniśmy jasno zdefiniować podstawowe pojęcia moralne. Jest wciąż wystarczająco dużo nauczycieli, którzy nie zamierzają mieszać młodzieży w głowie, sugerując, że zasadnicze kryteria odróżniające życie godne naśladowania od życia poplątanego nie istnieją. W obrębie kultury z kolei szkodnictwem jest twierdzenie, że listy bestsellerów i programów o najwyższej oglądalności są równie dobrym uporządkowaniem jej obszaru jak spis lektur i upodobań rzetelnie wykształconego człowieka. Że pojęcie elity intelektualnej to zbędny anachronizm, a sprawny (z całym szacunkiem) raper, ekspunk po terapii odwykowej i "artystka wizualna" fingująca własny pogrzeb mają nam coś do powiedzenia, nad czym warto się zastanowić dłużej niż kwadrans.

Sam chciałbym włączyć się w chór głosów, które już słyszę: Ale myśmy tego nigdy nie robili! Zapewne: nie wszyscy, nie wszystko. Ale współtworzyliśmy klimat, w którym rozpleniła się duchowa i intelektualna tandeta. Chcąc przenieść odpowiedzialność do wnętrza człowieka, niechcący stworzyliśmy alibi dla kompletnej nieodpowiedzialności. Walcząc z kostycznością opresywnego prawa i obyczaju, zaczęliśmy promować postawy bezkostne. Może zresztą i sami ulegliśmy urokowi tego podstawienia, rujnując to, co mogłoby wypełnić treścią, nie zaś papką, życie w naszym liberalno-demokratycznym państwie.

Tymczasem nie czarujmy się - społeczeństwo bez tradycji, bez kośćca aksjologicznego i/lub instytucjonalnego ulega rozpadowi. Lęk przed lud?mi, którzy z tej tradycji i kośćca mogą uczynić bicz na wszystkich inaczej myślących, lęk przed cenzurą i totalitaryzmem, lęk - dodajmy - uzasadniony sprawia, że nie widzi się znacznie bardziej bezpośredniego zagrożenia - nihilizmu. Ów podpowiada, że w społecznej kaszy, gdzie dranie i głupcy są nie do odróżnienia od ludzi mądrych i przyzwoitych, bo wszyscy wszystkich tolerują i każdy każdym się ubogaca, że w takiej społecznej kaszy zatem żyje się znacznie wygodniej. Na krótką metę to pewnie i prawda. A na dłuższą?

Jerzy Sosnowski (ur. 1962) - pisarz i publicysta, napisał m.in. książki: Apokryf Agłai, Wielościan, Linia nocna, Chwilowe zawieszenie broni (razem z Jarosławem Klejnockim). W 2002 r. otrzymał Nagrodę Fundacji Kościelskich.

Jerzy Sosnowski
16 sierpień 2003

przesłała Elżbieta 

  

Archiwum

Kuty na cztery nogi
styczeń 9, 2003
Tomasz Piwowarski
Co wszyscy powinnismy wiedziec
październik 9, 2007
....
"Przedsiębiorcy powinni nauczyć się zasad unijnego gospodarowania"
grudzień 27, 2002
PAP
Chiny i kwestia rozwoju rządu reprezentatywnego
czerwiec 4, 2006
Iwo Cyprian Pogonowski
Kara wczesniejszej smierci
grudzień 8, 2005
przesłała Elzbieta
Szwajcaria a Unia Europejska
kwiecień 30, 2003
przesłała Elżbieta
Za zwierzaka można iść do więzienia
marzec 4, 2006
Mirosław Naleziński, Gdynia
Szmatława Strategia?
marzec 24, 2008
Iwo Cyprian Pogonowski
Okrucieństwo Izraela w Palestynie
lipiec 8, 2008
Iwo Cyprian Pogonowski
Argentyński cud ekonomiczny
październik 27, 2005
Prof. dr Ronald Clement
"Wotum nieufności" wobec MON
sierpień 2, 2002
PAP
Władza
październik 3, 2004
Orwell a terroryzm
lipiec 23, 2003
Andrzej Kumor
Blefowanie i pogróżki Waszyngtonu przeciwko Iranowi
maj 27, 2007
Iwo Cyprian Pogonowski
Wcale nie pada deszcz
grudzień 17, 2005
Artur Łoboda
Kto zyskał na ataku z 11 września 2001 roku i wojnie w Zatoce Perskiej
sierpień 12, 2005
PAX americana
październik 21, 2004
O nosie i tabakierce, czyli o pomocy wszechstronnej
marzec 31, 2008
Marek Jastrząb
Syndrom autobusu
grudzień 13, 2004
Mirosław Naleziński
"Przechwycić 8-9 mld zł" - dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne
listopad 7, 2003
więcej ->
 
   


Kontakt

Fundacja Promocji Kultury
Copyright © 2002 - 2024 Polskie Niezależne Media