ZAPRASZA.net POLSKA ZAPRASZA KRAKÓW ZAPRASZA TV ZAPRASZA ART ZAPRASZA
Dodaj artykuł  

KIM JESTEŚMY ARTYKUŁY COVID-19 CIEKAWE LINKI 2002-2009 NASZ PATRONAT DZIŚ W KRAKOWIE DZIŚ W POLSCE

Ciekawe strony

"Pytam w imieniu zdezorientowanych".  
"Pytam w imieniu zdezorientowanych". List prof. Rutkowskiego do ministra zdrowia 
Astrid Stuckelberger, sygnalistka WHO - wywiad 'Planet Lockdown' 
 
Paszporty szczepionkowe to koń trojański (napisy PL) 
 
Szczepionka na covid ma służyć genetycznej mutacji ludzkości 
Dr. Andrew Kaufman Responds To Reuters Fact Check on COVID-19 Vaccine Genetically Modifying Humans
 
In the first interview the two discussed the coronavirus, they covered testing and they covered the vaccine. The video was quickly approaching 100k views but YouTube removed the video after only a couple days. This video will likely be taken down as well, because it does not conform to the establishment's narrative.

Not only did YouTube remove the previous video, Reuters, which is a massive international news publication that news sites from all over the world obtain their talking points from, published a fact checking report attempting to debunk Dr. Kaufman's claims that the new COVID-19 DNA vaccine would genetically modify humans. In this must see report, Dr Kaufman responds to the Reuters ‘fact checking’ report.
 
Uzasadnienie haniebnego wyroku Izby Lekarskiej przeciwko dr Zbigniewowi Martyce 
Przestępcy z Izby Lekarskiej pozostawili dowody na przyszły proces przeciwko nim 
PiStapo atakuje rodziny 
Przypomnijmy sobie sceny ze świata Orwella. To już się dzieje.  
Prawda o włoskiej "epidemii" - rozmowa z biologiem Elżbietą Wierzchows 
Program "niezaleznatelewizja" 
Zamordowani lekarze odkryli powodujący raka enzym dodawany do wszystkich szczepionek  
 
Jesteśmy okłamywani i zmuszani do działań mogących pogarszać zdrowie 
Dr Zbigniew Martyka, kierownik oddziału zakaźnego w Dąbrowie Górniczej napisał dwa tygodnie temu wpis, w którym ocenił, że "jesteśmy okłamywani i zmuszani do działań mogących pogarszać nasz stan zdrowia" pod pretekstem koronawirusa. Wówczas wprowadzano nowe restrykcje i podział na powiaty "żółte" oraz "czerwone". 
Pomylił Chrześcijaństwo z Judaizmem 
Skandaliczna niewiedza Prezydenta USA, czy też raczej perfidna prowokacja?
W przemówieniu Baracj Obama opisuje Chrześcijaństwo odwołaniami do Judaizmu.  
WHO to zbrodnicza organizacja terrorystyczna, należy ją zniszczyć 
Obecnie dziesiątki tysięcy ludzi na całym świecie pracuje nad ujawnieniem prawdy o WHO i rozpowszechnianiem informacji o jej zbrodniczych działaniach 
"Służę ludziom, nie instytucjom" 
Główny komisarz policji w Dortmund w przemówieniu do narodu niemieckiego…
I do POLICJI !!

 
Hashtag COVID1984 
Szczególnie polecamy:
"Tłum uzbrojonych w miecze Sikhów atakuje policję w Nanded po tym, jak rząd zakazał publicznych procesji w związku z p(L)andemią. Tak się walczy o swoje prawa! "
 
Powstało Polskie Stowarzyszenie niezależnych lekarzy i naukowców 

 
Dr. L.Palevsky tłumaczy mechanizm działania szczepionki mRNA i wypływające z niej jej zagrożenia 
Dr. Lawrence Palevsky, certyfikowany pediatra, autor i wykładowca, wyjaśnia, w jaki sposób szczepionka na COVID instaluje instrukcje genetyczne mRNA z białka wypustek SARS-Cov2, które następnie wykorzystuje nasze ciało do powielania się, co powoduje bezpłodność, krzepnięcie krwi i zakażenia przez wydzielanie cząstek białka wypustki dla bliskich członków rodziny poprzez oddech, ślinę, pot i złuszczanie się skóry, którzy z kolei doświadczają objawów krzepnięcia, siniaków i niepłodności, mimo że nie byli zaszczepieni szczepionka na COVID-19. 
Człowiek 2.0 
Nanoszczepienia i Transhumanizm, MODERNA w natarciu na mR 
Peruwianski sad uznal B. Gatesa G. Sorosa i Rokefelerow odpowiedzialnych za tworzenie "pandemii" COVID 19 
 
Tego preparatu nie można nazywać szczepionką. Nazywam to konstruktem mRNA, rekombinowanym RNA, preparatem, który jest dziełem inżynierii genetycznej.  
Prof. zw. dr hab. Roman Zieliński “O szczepionce genetycznej Pfizera i testach PCR” 
Niezależna witryna Alexa Jones'a 
Alex Jones należy do nielicznych ludzi na świecie którzy mają odwagę mówić prawdę o antyspołecznej konspiracji 
Iwo Cyprian Pogonowski 
Notka wikipedii dotycząca osoby prof. Iwo Cypriana Pogonowskiego 
więcej ->

 
 

Ekstrawagancja na prawicy

I. Intro.

Teren, na który wkroczymy już za kilka chwil, to obszar nie tylko rozległy i tajemniczy, ale także i w wielu miejscach grząski. Wszystko co prawda rozgrywać się będzie w świecie idei, ale pamiętajmy, że bomby intelektualne nieraz w ostatecznym rozrachunku mają siłę rażenia większą nawet, ni?li ogień fizyczny, spalający ciało. Strefa, w którą wkraczamy, przypomina trochę pamiętną Strefę z „Pikniku na skraju drogi” braci Strugackich: miejsce niezrozumiałe dla szerokich mas ludzkich, pełne przedmiotów i zjawisk niejasnego pochodzenia i przeznaczenia, miejsce, w którym błądzą nawet najlepsi – ci, którzy wkraczają najdalej, dotykając tajemnicy niczym mrówki kręcące się przy stopach Boga.

Ezoteryczne odłamy skrajnej prawicy w ostatnich latach zdobywają sobie – powoli, ale konsekwentnie – coraz silniejszą pozycję w niektórych kręgach Europy, w tym także (w niewielkim jeszcze stopniu) – Polski. Evola, Junger, Mishima coraz częściej inspirują artystów ze sceny militarnej i neofolkowej, coraz częściej nazwiska te patronują małym, podziemnym wydawnictwom, organizacjom i klubom dyskusyjnym. Pytanie – czy to chwilowa moda, czy może zwiastun odrodzenia Europy? Któż to wiedzieć może, szczególnie, że odpowied? zależy także od naszej własnej aktywności. Nie ulega jednak wątpliwości, że coś nadchodzi, coś się dzieje, narasta pewien dziwny ferment.

Nazwiska takie jak Evola lub Junger znane są nie od dziś co lepiej zorientowanym czytelnikom. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że dorobek tych pomnikowych postaci interpretować można na rozmaite sposoby, że ich aktywność bynajmniej nie ograniczała się do skrajnie prawicowej propagandy, sięgała natomiast znacznie dalej – do obszarów, o których nie zawsze się wspomina. Konserwatyzm nieszczególnie kojarzy się ze sztuką abstrakcyjną, czarną magią, jogą, narkotykami, nihilizmem, islamem etc. A jednak faktem jest, że takie „awangardowe” poszukiwania były i są prowadzone po prawej stronie barykady. Choć „prawicowość” jest tu pewnym pojęciem umownym, to zrozumiałe, zważywszy na to, że rejony o których będziemy mówić, to terytoria nieraz naprawdę odległe dla rzeszy zwykłych, szarych „czytaczy”, zajętych bieżącymi sprawami podatków, koalicji etc.

Umyślnie skupiłem się na tej dziwnej, intrygującej stronie wspomnianych myślicieli, ograniczając nacisk na najbardziej znane aspekty ich pracy. Baron Evola jako patron reakcjonistów to nie nowość, nie każdy jednak wie, że włoski arystokrata z równym powodzeniem jest patronem magów i okultystów. Yukio Mishima znany jest jako japoński nacjonalista, nie wszyscy jednak pamiętają o jego biseksualizmie i fascynacji markizem de Sade. Cioran – nihilista i zimny cynik, ale także dawny aktywista faszystowsko-mistycznego Legionu Michała Archanioła.

Artykuł ten nie jest może bardzo szczegółowy, tym niemniej dla osób mniej obeznanych z tematyką może okazać się wartościowy, a kto wie – może i delikatnie prowokujący...?





II. Evola – czyli sztuka i magia.

Baron Julius Evola nie jest osobą nieznaną w Polsce. Myśl evoliańską rozwija czasopismo „Reakcjonista”, wątki tradycjonalizmu integralnego były poruszane także na łamach „PFRL”, „Szczerbca”, „Stańczyka”, „Sol Invictus” i „Odali”. Faktem jest jednak, że w większości z tych publikacji Evola jest przedstawiany przede wszystkim jako duchowy przywódca prawicowej reakcji, jako ortodoksyjny obrońca Tradycji, stąd też tym czytelnikom, którzy znają twórczość barona jedynie pobieżnie, może się on jawić jako konserwatysta starego typu, zgoła dziewiętnastowieczny starszy pan, ubolewający nad nowoczesną sztuką i rozprawiający o starych, dobrych czasach króla Ćwieczka.

Jest jednak jasne, że Evola zaburza ten schemat w sposób zdecydowany. Jest też faktem, że w wielu ?ródłach baron opisywany jest przede wszystkim nie jako „patron skrajnej prawicy”, ale jako „włoski pisarz ezoteryczny”, „badacz magii i okultyzmu” etc.

Pierwszą jednak dziedziną, w której celował Evola, była sztuka. I to sztuka nie byle jaka, bo ta z pierwszej linii europejskiej awangardy. Malarska aktywność Evoli datuje się od roku 1915 – aż do roku 1918 określał swoje obrazy jako „sensoryjny idealizm”, okres 1918 – 1921 to „abstrakcjonizm mistyczny”. W okresie pierwszej wojny światowej Evola jest porucznikiem artylerii, w okresie powojennym rzuca się w wir artystycznego światka. Mogłoby się zdawać, że ówczesne fascynacje Evoli są nader odległe od pó?niejszego tradycjonalizmu i faktycznie pojawiają się takie opinie. Wydaje się to jednak niezrozumieniem drogi duchowej barona. Należy bowiem pojąć, że Evola w żadnym razie nie jest „konserwatywnym liberałem”, nie konserwuje kapitalistycznego wieku XIX (jak marzy się co poniektórym przedstawicielom polskiej prawicy...), a wręcz przeciwnie – jest arystokratycznym buntownikiem, nienawidzącym przede wszystkim burżuazji i mieszczańskiego stylu życia. W świetle tego jego zaangażowanie najpierw w futuryzm, potem w ruch dada, staje się oczywistym przykładem konsekwencji.

Dziś być może historycy sztuki nie pamiętają o tym, ale w tamtym okresie baron Evola był nie tylko malarzem, ale wręcz jednym z liderów i aktywistów ruchu. Był jednym z tych nawiedzonych, niekiedy szalonych, niekiedy pozujących na szaleńców młodych ludzi, łamiących konwenanse i radujących się prowokowaniem burżujów. Płomienne manifesty w niskonakładowych periodykach, zebrania i przemówienia w zadymionych knajpkach, artystyczne prowokacje i wygłupy – to klimat, w którym Evola czuł się wówczas znakomicie. Marinetti – nawołujący do palenia muzeów i wszczynania wojen, Giacomo Balla – słynny malarz-futurysta, Luigi Russolo – prekursor muzyki industrialnej... To właśnie środowisko, w którym brylował młody baron, „człowiek, któremu bardzo podoba się bycie filozofem”.

Co istotne, pierwsza książka Evoli poświęcona jest właśnie tematyce artystycznej – to „Arte astratta”, wydana w Rzymie w roku 1920, zdobiona pięknymi ilustracjami. M. Cacciari określił ją jako "jedno z najbardziej brzemiennych filozoficznie pism awangardy europejskiej". Dopiero jednak w roku 1963 świat sztuki docenił działalność Evoli, urządzając wystawę jego starych prac (baron zasadniczo rzucił malarstwo w roku 1921), podczas której uznano go za największego włoskiego dadaistę, a jego obraz „Pejzaż wewnętrzny z godziny 10.30” umieszczono w rzymskiej Galerii Narodowej Sztuki Współczesnej.

Widać więc, że baron Evola już na początku uderzył ostro i zdecydowanie. Kręta scieżka dalszego rozwoju ideowego doprowadziła go do największego osiągnięcia – czyli własnej interpretacji doktryny tradycjonalizmu integralnego (którą to myśl rozpoczął Guenon). Dziś jednak nie będziemy zajmować się tym najbardziej znanym motywem evoliańskim, choćby z racji tego, że jest on dogłębnie przedstawiony w pracach panów Wielomskiego, Bartyzela czy Kozieła. Wspomnimy natomiast, przynajmniej pokrótce, o innych pracach Evoli, a trzeba przyznać, że ich zakres tematyczny jest bardzo szeroki. Dość powiedzieć, że przez dobrych kilka lat Evola zaangażowany był w grupę magiczną UR/KRUR, zajmującą się badaniem wątków ezoterycznych i sprawowaniem rytów czarnej magii. W okresie tym baron formował się także fizycznie, wędrując po górach (był to – aż do czasu paraliżu w czasie drugiej wojny – istotny element jego życia), próbuje również eksperymentów z halucynogenami. W ciągu swego długiego życia Evola napotkał m.in. maga Alistaira Crowleya i masona Arthura Reghiniego, poznał badacza jogi Arthura Avalona i Geralda Gardnera, odtwarzającego kulty czarownicze.

By wymienić najciekawsze tematy, które poruszał Evola: neopoganizm (w pracy „Imperializm pogański” z roku 1928), buddyzm („Doktryna przebudzenia”), taoizm („Tao-Te-Ching – księga życia i cnoty”), joga kundalini i tantra („Joga Mocy”), praktyki magiczne („Wprowadzenie do magii”), alchemia („Tradycja hermetyczna”), poszukiwania św. Graala („Misteria Graala i ghibellińska tradycja Imperium”), związki narodowego socjalizmu z okultyzmem („Hitler i tajne stowarzyszenia”), wreszcie: tradycjonalistyczne rozumienie seksualności („Metafizyka seksu”). Kilku z tych pozycji przyjrzymy się dokładniej.

Evoliańska interpretacja buddyzmu jest znacząco różna od tej, która obecnie przyjmowana jest powszechnie tak przez entuzjastów tego kierunku, jak i przez jego przeciwników. Evoliańska wizja buddyzmu podkreśla aspekty tradycjonalistyczne nauk księcia Siddarthy, obalając mit o tym, jakoby były to nauki aprobujące słabość, znużenie i płytką litość. Jak pisze Marek Rostkowski: „Nauki Buddy stanowić bowiem miały reakcję na degeneracyjne procesy w łonie cywilizacji, prowadząc do odrodzenia uniwersalnych wartości i przywrócenia im należnego znaczenia.”. I nieco dalej: „Evola jednak pisze, iż doktryna przebudzenia reprezentowała raczej szczególną adaptację pierwotnej Indoaryjskiej tradycji, a także nie rościła sobie pretensji do bycia pierwotną, lecz uważała się za byt w istocie uniwersalny posiadający tradycyjny charakter w wyższym znaczeniu.”

Można się spotkać z opinią, iż Evola, dostrzegając rozpad Zachodu, skierował się ku Wschodowi, tam szukając uzdrowienia duchowego. Wydaje się jednak, że jest to pewne uproszczenie, natomiast evoliańskie zainteresowanie jogą, tantrą, tao i buddyzmem nie stoi w opozycji do Zachodu – jest raczej tak, że baron poszukiwał przejawów Tradycji na całym właściwie świecie, nie ograniczając się tylko do Europy, ani nawet do tradycji indo-aryjskiej. Przecież interesowały go także aspekty tradycjonalistyczne islamu oraz japońska etyka samurajska. Wszystko to posiada głęboki sens i stanowi pewną jedność, nawet jeśli istnieje wiele różnic w szczegółach. Wszystko to jednak jest przejawem świata Tradycji w opozycji do świata Antytradycji.

Zawiera się w tym i pewien paradoks: zdawałoby się bowiem, że prawicowy ekstremizm równa się pełnej ortodoksji, tak w dziedzinie polityki, jak i filozofii oraz religii. Z Evolą sprawa ma się inaczej: inspiracji dla swego reakcjonizmu poszukiwał nie tylko na Wschodzie, ale także w europejskiej heterodoksji, czego przejawem jest fascynacja średniowieczną alchemią i rytuałami magicznymi. Wiąże się to zapewne z ambiwalentnym stosunkiem Evoli do chrześcijaństwa – które postrzegał z jednej strony jako katolicki tradycjonalizm (zasadniczo przezeń aprobowany), ale z drugiej – jako pierwiastek semicki i antytradycjonalistyczny, przeciwny tradycji aryjskiej.

Skoro o tradycji aryjskiej mowa, to nie sposób zapomnieć o fundamentalnej pracy barona pt. „Joga Mocy. Tantra, Shakti i tajna ścieżka”. Pozycja ta jest dostępna m.in. w internetowej księgarni Amazon, wraz z innymi książkami Evoli. Jak pisze jeden z czytelników: „Większość ludzi Zachodu, gdy myślą o Tantrze, myśli od razu o magii seksualnej. I zwykle jest to wszystko, co wiedzą na ten temat. Jednak zachodnie postrzeganie Tantry jako po prostu magii seksualnej jest całkowicie niepoprawne, co udowadnia Evola w swojej książce, pokazując, czym Tantra jest naprawdę. Z tej książki nauczyć można się, jakie praktyki duchowe stoją za Tantrą”. Kolejny czytelnik zwraca uwagę na to, że „Evola nie jest dla każdego, ci którzy bardziej przekonani są do New Age’owej szmiry niech lepiej zostawią go w spokoju. (...) Pisząc z perspektywy doświadczonego okultysty, Evola ostrzega czytelnika przed możliwymi problemami, jakie pojawić mogą się przy odtwarzaniu systemów Wschodu (szczególnie chodzi tu o Hatha Yogę) bez głębszej wiedzy na temat ich celów i siły.” Sam Evola w jednym z wywiadów tak wypowiada się o tantryzmie: „Oczywisty jest motyw przyciągania tylu młodych ludzi... Ponieważ czynnikami istotnymi są tu pierwiastek żeński i orgia, jest jasne, że to przyciąga bardzo. Zatem jest pewne, że droga tantryjska może być praktykowana, ale jest skrajnie niebezpieczna: trzeba, aby nie była przyjmowana jako usprawiedliwienie, przede wszystkim samego siebie, jako uleganie samemu sobie”. A w samej „Jodze Mocy” pisze: „"Istnieje znacząca różnica pomiędzy dwiema ścieżkami Tantryzmu: prawej i lewej ręki (obie związane z Sziwą). W pierwszej z nich adept zawsze doświadcza "kogoś ponad nim", nawet na najwyższym poziomie spełnienia duchowego. W drugiej "staje się ostatecznym władcą" (chakravartin, czyli władca świata)”.

Z tantryzmu, którego składnikiem jest magia seksualna, łatwo przejść do głębszego rozwinięcia tego wątku. Praca „Eros i tajemnice miłości. Metafizyka seksu” ukazała się w roku 1958 – a więc na krótko przed ostateczną eksplozją hipisowskiej koncepcji „wolnej miłości”, niemniej już w epoce pstrokatej popkultury, podsycanej przez mass-media, w epoce beatników i raczkującego rock and rolla. W tych to czasach włoski baron postanowił gruntownie przebadać tradycjonalistyczne pojmowanie ludzkiej seksualności. Jeden z recenzentów podsumowuje swoje wrażenia tak: „Seks może być ?ródłem mocy i wiedzy, jeśli istnieją ku temu warunki, może być jednak tażke ?ródłem poniżenia i zniszczenia. Fascynująca książka, jakkolwiek poglądy Evoli bywają czasem brutalne i drażniące – szczególnie dla kobiet”.

We wprowadzeniu Evola pisze: „Rola, jaką pełni seks w naszej obecnej cywilizacji jest każdemu wiadoma, tak dalece, że dziś można by mówić o jakiejś obsesji seksualnej. W żadnej epoce kobieta i seks nie były tak bardzo wysuwane na pierwszy plan. Na tysiączne sposoby kobieta i seks panują w literaturze, w teatrze, w kinie, w reklamie, w całym praktycznie życiu współczesnym.”

Nietrudno domyślić się, że Evola postrzega współczesne postrzeganie seksualności jako zdecydowanie wypaczone. Poddaje krytyce biologiczne, socjologiczne, psychologiczne i wreszcie „seksuologiczne” podejście do tych spraw, demaskując ich płytkość i skupianie się tylko na pojedynczych, do tego niskich aspektach erotyki. Co jednak istotne – szczególnie ostrej krytyce poddaje baron biologiczne wyjaśnienie seksu jako po prostu mechanizmu reprodukcji. Evola stwierdza, iż potrzeba rozmnażania jest w istocie rzeczy jednym z najniższych czynników w seksualności człowieka.

Istotne jest także to, że Evola atakuje także te teorie, które przeceniają wartość piękna i miłości w sposób skrajny, ostatecznie spychając akt fizyczny na zupełny margines lub wręcz deprecjonując go. Praca Evoli w dużej mierze oparta jest o analizę indo-europejskich (i nie tylko) mitów i archetypów, jak choćby mit o narodzinach Erosa. Jest to w pełni zrozumiałe w kontekście całego dorobku barona, który Mit wysuwał na prowadzenie, ceniąc go bardziej od rozumowego oglądu rzeczy.

Tematem poruszanym przez Evolę jest także różnica między kobietą i mężczyzną. Symbole mężczyzny (w ujęciu mitycznym i tradycjonalistycznym) to niebo i boskość, symbole kobiety to woda i przyroda. Ważna jest opinia Evoli o tym, iż „prawdziwa różnica między naturami kobiety i mężczyzny w żadnym razie nie jest różnicą w wartości”. Stąd też przekonanie, iż to, co jest boskie dla mężczyzny, staje się profańskie i nieczyste dla kobiety – oraz na odwrót. Cała książka to spore dzieło, w którym baron poddaje wnikliwej analizie m.in. kompleks sado-maso, fetyszyzm, kult fallusa i homoseksualizm, o którym pisze: „homoseksualizm widziany całościowo, kiedy nie jest „naturalny”, czyli nie da się wyjaśnić przez wadliwość konstytucji płciowości, ma wyłącznie charakter pewnego zboczenia lub nałogu albo perwersji”. Baron przedstawia także i ocenia stosunek chrześcijaństwa do seksu oraz znaczenie praktyk erotycznych w rytuałach magicznych i inicjacyjnych, m.in. w tantryzmie, misteriach eleuzyjskich, Kabale i crowleyowskiej magii Thelemy. Jak widać – rozrzut tematyczny jest spory i znacząco świadczy o rozległych zainteresowań barona.

Oto i przykład: w wywiadzie z roku 1973 (na kilka miesięcy przed śmiercią) baron rozprawia o rytuałach katolickich zakonników i prawosławnych mnichów (wywiad poświęcony jest tematyce inicjacji we współczesnym świecie) równie swobodnie, jak o kultach voo-doo czy calombe, a nawet o współczesnym satanizmie („To prowadzi do przesady, wystarczy popatrzeć na tego dzielnego Szandora La Veya...”).

Bodaj najbardziej znanym przejawem badań Evoli nad magią i inicjacją jest praca „Wprowadzenie do magii”, na którą składają się przede wszystkim artykuły i eseje, pochodzące z drugiej połowy lat 20-tych, a publikowane głównie przez czasopisma "Ignis" i "Atanór" oraz zeszyty „Ur” i „Krur”. Był to zresztą okres, w którym Evola silnie angażował się w działania grupy magicznej „UR”, której głównym aktywistą był mason Arturo Reghini (niechęć Evoli do masonerii stała się pó?niej przyczyną rozłamu w grupie). „Wprowadzenie do magii” zawiera także teksty Reghiniego, Giulio Parisego oraz innych członków UR. Mimo że tytuł sugeruje rodzaj wstępnego podręcznika, to jednak można spotkać się z opiniami, iż w istocie rzeczy jest to praca dla osób choć trochę zorientowanych w temacie.

Z innych evoliańskich prac odnośnie magii i pokrewnych dziedzin warto wymienić „Tradycję hermetyczną” z roku 1931, poświęconą alchemii, oraz „Maski i oblicza współczesnego spirytualizmu” z roku 1932. W tej ostatniej pozycji Evola bezlitośnie rozprawia się z teozofią, spirytyzmem, psychoanalizą i pokrewnymi ideami, z których w epoce hipisów narodził się współczesny postmodernistyczny konglomerat New Age.

Podsumowując ezoteryczne badania Evoli, należy zwrócić uwagę na dwa fakty. Po pierwsze, ten aspekt dokonań barona jest niemal równie istotny, jak doktryna tradycjonalizmu integralnego, inaczej mówiąc – są to w jego działalności wątki bynajmniej nie poboczne, ale wręcz esencjonalne. Być może to jest jedną z przyczyn, dla których Evola nie tylko nie zaskarbił sobie łaskawości „głównonurtowych” historyków filozofii, ale wręcz przez wielu umieszczany jest w tej samej przegródce, co Alistair Crowley, Austin Osman Spare lub Gurdżijew. Jest to pewne nadużycie, szczególnie że – jak wspomnieliśmy kilka linijek wyżej – Evola dość pogardliwie traktował szerzącą się modę na okultyzm, teozofię i neopoganizm, modę nie popartą rzeczywistą wiedzą i zaangażowaniem.

Druga istotna sprawa, to fakt, że badania nad ezoteryką, magią, tantrą, taoizmem etc. nie są czymś, co można jasno oddzielić od „konserwatywnego” czy też „reakcyjnego” dorobku Evoli, jak być może chcieliby niektórzy. Wydaje się, że inspiracje mniej lub bardziej „awangardowymi” czy też „egzotycznymi” ruchami, religiami i praktykami są integralną częścią dorobku barona i bez nich nie byłoby tradycjonalizmu integralnego w dzisiejszej postaci. Komponuje się to zresztą z zasadniczą ideą myśli Evoli i Guenona – czyli przekonaniem, że Tradycja manifestuje się nie tylko w chrześcijańskiej Europie, ale także w wielu innych cywilizacjach i prądach ideowych na przestrzeni wieków. Stąd też poszukiwanie wspólnych korzeni, poszukiwanie Tradycji Pierwotnej, implikuje badania nad rytuałami i religiami Egiptu, Babilonu, antycznej Grecji, Rzymu, pogańskich plemion barbarzyńców, mistyki islamskiej, czy nawet – prymitywnych, synkretycznych kultów Azji, Ameryki i Afryki. Jak pisze o tradycjonalizmie Remigiusz Okraska: „Jest to rozbudowany system filozoficzny, który bazuje na poszukiwaniu "pierwotnego rdzenia" tradycji ludzkiej i jego śladów w poszczególnych doktrynach religijnych; próbuje dotrzeć do sedna cykli historycznych oraz praw wyznaczających bieg dziejów i postępowanie człowieka. (...) istniała Tradycja Pierwotna (Tradizione Primordiale), która pó?niej ulegała stopniowemu zatraceniu w miarę upływu czasu i postępującej degeneracji ludzkości. Jej pozostałości można znale?ć w wielu systemach religijnych, przede wszystkim tych odległych w czasie.”


VI. Junger – narkotyki i odurzenie.

Ernesta Jungera nikomu chyba nie trzeba przedstawiać: genialny pisarz, żołnierz dwóch wojen (w tym bohater jednej), wróg burżuazji, rewolucyjny konserwatysta i... badacz insektów z zamiłowania. 103 lata życia przez duże „Ż”. 103 lata drogi anarchy. Kim właściwie jest anarcha? To leśny wędrowiec, intelektualny awanturnik, wędrujący własnymi drogami, niespokojny duch – ale ktoś znacząco różny od „anarchisty”. Junger objaśnia to następująco w wywiadzie dla „Der Spiegel” (przeprowadzonym w roku 1982): „Anarchą może być każdy, nawet największy filister, który siedzi za biurkiem i mówi: Przykładam do tego wszystkiego rękę, ponieważ tak mi najwygodniej. Albo ktoś, kto ze wszystkiego się naśmiewa. Nie będzie nim jednak anarchista, który chce poprawić świat i dokonuje zamachów. Anarchista jest dla mnie jak ktoś, kto partout idzie tą stroną ulicy, która gwarantuje, że zostanie przejechany. I po co to komu?”. Natomiast anarcha: „(...) pozostawia sprawy własnemu biegowi. Powiada: to nie moja rzecz. Nie mam z tym w ogóle nic wspólnego.”

Nie ulega wątpliwości, że ten fascynujący człowiek lubił mocne wrażenia. Poszukiwanie doniosłych emocji stało się zresztą w latach 20-tych esencją konserwatywnej rewolucji. Jak pisze Tomasz Gabiś w fundamentalnej pracy na temat tego nurtu ideowego: „Osiemnastoletni Jßnger wyruszył do Afryki, zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej - powędrował w inne krajobrazy, ku innym pejzażom. "Awanturnicze serce" przekonuje, że taka wędrówka zawsze jest możliwa, nawet wówczas, gdy nie ma się już osiemnastu lat i także wtedy, gdy prowadzi w nieodkryte światy snów, marzeń, obrazów, refleksji. Istotna jest nie tyle realna wędrówka do egzotycznych krajów, ile duchowa postawa pozwalająca ciągle na nowo odkrywać i zwiedzać cudowne archipelagi, pozwalająca przeczuwać tajemne związki człowieka i świata. Na przekór "bałwochwalcom rozumu" i "szarlatanom nauki" człowiek może wierzyć w "żywą pełnię świata, w barwną, sensowną, zesłaną przez los grę, która nim porusza". Człowiek żyje, przeżywa i myśli naprawdę tylko wówczas, gdy nie jest "letni", jest wtedy, gdy jest całym sobą "krwią, muskułami, sercem, zmysłami, nerwami i mózgiem".

Konsekwencją tego jest fakt, że „konserwatywni rewolucjoniści "tańczą z przeznaczeniem" pod wulkanem, są "pogodnymi radykałami" zachowującymi spokój w obliczu katastrof. Mają w sobie coś z dandysów, ale dandysów traktujących poważnie życie i to, co ono z sobą niesie.”

Właśnie taką postawę Ernest Junger uskuteczniał we własnym życiu. Przejawem tego było także jego nieskrywane (ale też nieprzesadne) zainteresowanie środkami psychoaktywnymi i halucynogennymi, takimi jak meskalina i haszysz.

W obecnych czasach stosunek społeczeństwa do narkotyków jest poniekąd ambiwalentny, przypomina próbę cofania się przez napieranie na przód – lub odwrotnie. Z jednej strony rozwija się plaga nieprzemyślanego i nieograniczonego korzystania ze „wspomagaczy” – przede wszystkim w kręgach młodzieżowych, lansuje się także tzw. narkotyki „miękkie”, ale z drugiej strony oficjalna propaganda opisuje halucynogeny i psychedeliki jak zło niemal absolutne, prowadzi się wielomilionową „wojnę z narkotykami”, nawet gwiazdy rocka od lat śpiewają o negatywnych aspektach „dragów” (przynajmniej tych „twardych”, jak heroina i kokaina).

150 lat temu Ernest von Bibra pisał w swej monografii „Die Narkotischen Genussmittel und der Mensch”: „W podobny sposób tylko niezdrowa hipokryzja może odmawiać kielicha wina staremu ojcu Noemu z tego tylko powodu, że jacyś pijaczkowie nie potrafią być powściągliwi i nie znają swojej miary...“ Warto przypomnieć jak tę kwestię postrzegał baron Evola: „należy dostrzec, jakie sytuacje to tworzy, ponieważ narkotyki nie otwierają pewnych bram, a następnie należy zobaczyć, gdzie to się znajduje; kropla lub dwie mogą bez pomocy doprowadzić do przelania się – ale dlaczego i w jakich warunkach? Na przykład, w inicjacjach środkowo-amerykańskich, tubylczych, gdzie się używa narkotyków, jest założona cała praktyka dla tego, kto powinien ich użyć – w taki sposób, żeby rzeczy przybrały właściwy wymiar.”

Jeśli chodzi o Jungera, to bodaj najistotniejszym narkotykowym epizodem jego życia była znajomość z chemikiem Albertem Hoffmanem – odkrywcą dwuetyloamidu kwasu lizergowego, która to substancja powszechnie znana i lubiana jest jako LSD. Gorliwym apostołem LSD był sławetny guru amerykańskich hipisów, doktor Timothy Leary. LSD wraz z jego odkrywcą testował także znany pisarz Aldous Huxley. Jak pisze sam Hoffman w książce „LSD – moje trudne dziecko”: „Byłem więc zachwycony, gdy pewnego sierpniowego ranka 1961 roku odebrałem w swoim laboratorium telefon od Aldousa Huxleya. Przejeżdżał właśnie z żoną przez Zurych i zaprosił mnie wraz z żoną na lunch do hotelu Sonnenberg.”. Co istotne, Huxley skorzystał z LSD jako swoistego ostatniego namaszczenia: „Rankiem, gdy był już tak słaby, że nie mógł mówić, napisał na skrawku papieru: “LSD - podaj mi domięśniowo - 100 mmg.” Pani Huxley, rozumiejąc, co ma na myśli i ignorując obiekcje znajdującego się w pobliżu lekarza, własnoręcznie zrobiła ten zastrzyk”.

Wracając do Jungera: to Hoffman jako pierwszy nawiązał kontakt z niemieckim autorem. Była rok 1947. Albert Hoffman, wierny czytelnik prozy Jungera i entuzjasta powieści „Awanturnicze serce”, wysłał autorowi list urodzinowy, ten natomiast w swej odpowiedzi zagadnął chemika o jego badania nad LSD, które zaczynały wtedy być głośne. Hoffman przesłał mu szczegółowy raport na temat właściwości tego specyfiku i tym sposobem korespondencja nabrała regularnego charakteru. Ernest Junger pisał wynalazcy „kwasu” o swoich wcześniejszych eksperymentach: „Są to doświadczenia, w których człowiek wcześniej czy pó?niej trafia na prawdziwie niebezpieczną ścieżkę i może uważać się za szczęśliwca, gdy uda mu się z tego wykaraskać tylko z podbitym okiem. (...)Moje wycieczki zakończyły się na haszyszu, którego zażycie wyzwala stany bardzo przyjemne, lecz prowadzi także do szaleństwa, do orientalnej tyranii...” Wątek narkotykowy pojawił się wkrótce potem w powieści Jungera „Heliopolis”. Bohater książki, Antonio Peri „łapał wizje w taki sposób, w jaki inni uganiają się z siatką aby pochwycić motyla. Nie wybierał się w sobotnie lub wakacyjne wycieczki na wyspy i nie był częstym gościem tawern na plażach Pagos. Zamykał się w swojej pracowni, aby odbywać podróże w rejony marzeń. Mówił, że w ten gobelin wplecione są wszystkie kraje i nieznane wyspy. Narkotyki służyły mu za klucze otwierające drzwi prowadzące do sal i grot tego świata. W ciągu lat zebrał olbrzymią wiedzę na temat tych podróży. Na ich temat prowadził też zapisy w dzienniku pokładowym.”

Znajomość obu panów, wówczas już wkraczających w jesień życia, zaowocowała wspólnymi „podróżami” z udziałem LSD. „Podróż rozpoczęła się o godzinie dziesiątej rano, w salonie naszego domu w Bottmingen.” Udział brali: Junger, Hoffman i doktor Heribert Konzett. Pierwsza dawka była niewielka – 0.05 mg, jej owocem było zwiększenie wrażliwości zmysłów, przede wszystkim wzroku i słuchu. „Przepiękny koncert na flet i harfę Mozarta wydawał się niebiańską muzyką. Podziwialiśmy też wspólnie smużkę dymu unoszącą się z lekkością myśli z japońskiego kadzidła.” – pisze Hoffman w „LSD – moje...”.
Wrażenia z podróży były raczej pozytywne, aczkolwiek trzej panowie zgodnie orzekli, że to jeszcze nie było „to”. Przyczyną była zbyt mała dawka. Nieco zawiedziony Junger powiedział do Hoffmana: „W porównaniu z tygrysem meskaliny, twoje LSD to jednak tylko domowy kotek”. Wkrótce jednak ilość substancji zwiększono.

Głównym skutkiem jungerowskich eksperymentów było wzmocnienie przeżyć estetycznych, kontemplowanie piękna i harmonii, choćby w strużce dymu. Przypomina to trochę pamiętne przeżycie Jungera z czasów pobytu (na stanowisku kapitana Wehrmachtu) w bombardowanym przez aliantów Paryżu w czasie drugiej wojny światowej. Chodzi tu o scenę na ostatnim piętrze hotelu „Raphael”. Nad miasto nadlatują samoloty brytyjskie – stopniowo kolejne ulice i budynki stają w ogniu. Personel i goście hotelu kryją się w schronach – wszyscy, oprócz jednego jedynego Jungera. On sam po latach wspominał to tak: „Udaję się na najwyższe piętro i obserwuję nalot. Możliwe, że patrzę przez szkło kieliszka. Jest to więc zarazem jakby bruderszaft ze śmiercią. Oto właśnie postawa anarchy. Oto człowiek, który zupełnie nie przejmuje się tymi z góry, którzy chcą wzbudzić strach, ani tymi z dołu, którzy ten strach czują, tylko stoi sobie spokojnie przy oknie i widzi: poziomka krystalizuje.” To przeżycie Junger opisuje jako „przemianę świata z przedmiotu użytkowego czy przedmiotu walki w widowisko”. „I kiedy z kieliszkiem szampana w dłoni przyglądam się spadającym bombom, to w tym także jest coś z tego.”

Wróćmy jednak do podróży we wnętrze serca i umysłu. Junger i Hoffman przez dobrych kilka lat korespondują ze sobą, dyskutując przede wszystkim o substancjach halucynogennych, m.in. o mimozie niopo (Piptadenia peregrina Benth.). Pojawiają się także dylematy naturalny moralnej czy też etycznej. Hoffman pisze w roku 1961 do Jungera: „Z drugiej jednak strony, muszę przyznać, że bardzo poważnie zajmuje mnie podstawowe pytanie, czy użycie tego rodzaju substancji, które w tak poważny sposób oddziałują na nasze umysły, nie oznacza przypadkiem zakazanego przekroczenia granic.” Główne wątpliwości Hoffmana dotyczą tego, czy silnie działający narkotyk jedynie otwiera nowe bramy w umysłowości człowieka i wzmacnia jego zmysły, czy też zmienia również samego użytkownika, naruszając jego osobowość. Pamiętajmy także, że był to dopiero początek lat 60-tych, okres pionierski jeśli chodzi o badania nad LSD i w ogóle narkotykami. Ale już wtedy Hoffman twierdzi, że: „Jest bowiem dowiedzione, że w wyniku zakłócenia metabolizm u prawidłowo funkcjonujących neurotransmiterów, tworzą się związki podobne do LSD czy psylocybiny, modyfikujące i wpływające na charakter człowieka, jego poglądy i zachowania.”

Pogląd Jungera, który wyraził on w odpowiedzi na list Hoffmana, jest – być może ze względu na konserwatywne przekoniania niemieckiego mistrza – podobny do opinii Evoli. Elitarysta Junger, mając świadomość z jednej strony wielkich perspektyw, związanych z LSD i psylocybiną, a z drugiej wielkich niebezpieczeństw, uważa, że eksperymenty wykorzystujące te substancje powinny być prowadzone przez odpowiedzialnych i nielicznych badaczy, a z całą pewnością nie przez ludzi prostych i niepoważnych. Pisze Junger: „Kwestie te powinny być eksperymentowane w niewielkich kręgach. Nie mogę się w tym względzie zgodzić z Huxleyem, że możliwości transgresyjne powinny być udostępnione masom.”

Wiosną roku 1962 Junger, Hoffman, Konzett i ich przyjaciel Gelpke testują grzybopochodną psylocybinę w domu państwa Jungerów. Żona Jungera, Lisolette, podaje czterem mężczyznom gorącą czekoladę (zgodnie z azteckim zwyczajem, kultywowanym przed tego typu podróżami), po czym podróżnicy wyruszają. Przyjmują nie grzyby, ale wyekstraktowaną z nich psylocybinę – po 20mg każdy. Hoffman odlatuje jako ostatni – we wspomnieniach pisze, iż przez ponad godzinę czuł jeszcze niewiele, choć trzej jego kompani odurzeni byli już bardzo silnie. Ostatecznie jednak również i on oddalił się od realnego świata, wprost w „całkowicie wyludnione miasta, pełne śladów egzotycznej, lecz już minionej wielkości.” Wizja jest bardzo silna: „Wraz z rosnącym odurzeniem wszystko stawało się jeszcze bardziej dziwaczne. Czułem obcość nawet wobec siebie samego. Miejsca, które przemierzałem, kiedy tylko zamykałem oczy, były spowite mrocznym światłem, pełne chłodu, niesamowite, beznadziejne i opuszczone.”

Junger swoje przeżycia z tej wyprawy opisał w dziełku „Anniherungen-Drogen und Rausch (Zbliżenia - narkotyki i odurzenie): „(...) kwiaty na stole zaczęły świecić i wysyłać błyski. (...) Światło było różnokolorowe i w prześwicie orientalnych drzwi formowało się w sznury szklanych paciorków, które łagodnie kołysały się to w jedną, to znów w drugą stronę. (...)Musiał to być jakiś olbrzymi pałac, mauretański, niezbyt przychylne miejsce. Z sali balowej ciąg pokoi prowadził ku poziomom niższym. Kotary lśniły i błyszczały radioaktywnym blaskiem. Do tego dochodził d?więk szklanych instrumentów z ich kuszącym, umizgującym zawodzeniem: “Pójdziesz ze mną, mój piękny chłopcze?”.”

Ostateczne wrażenie Jungera nie były jednak pozytywne, podobnie jak i pozostałych. Wszystkich w czasie podróży opanowało jakieś dziwne uczucie pustki i melancholii, a nawet lęku. Hoffman podsumowuje: „Ja osobiście, podobnie jak Ernst Junger, znalazłem w doświadczeniach z LSD więcej światła, niż podczas eksperymentów z grzybami.”


Trzecia podróż Jungera ze wspomaganiem „lizergidowym” (LSD) ma miejsce w roku 1970. Junger ma wówczas już 75 lat. Wraz z Hoffmanem zamykają się w leśniczówce w Wilflingen. Zdarzenie to Junger również opisał w „Drogen und Rausch”.

Tym razem wrażenia obu starszych panów były niezwykle silne, tak silne, że Hoffmanowi trudno było je w ogóle opisać. „Porzuciłem te starania, śmiejąc się z własnej bezradności. Ernst Junger miał oczywiście te same odczucia, więc nie musieliśmy z sobą rozmawiać - jedno spojrzenie wystarczało, aby porozumieć się na najgłębszym poziomie.”

Jedna z końcowych notatek Hoffmana, zapisywanych podczas trzeciego odlotu z Jungerem, brzmi: „Jak dotąd, moja ścieżka wydaje się właściwa”.

W każdym bąd? razie ścieżka Jungera była właściwa do samego końca. Odszedł w wierze rzymsko-katolickiej w roku 1998, w wieku 103 lat. Podróże narkotykowe były tylko jednym z wielu aspektów jego długiego, bogatego życia. Rzecz jasna nie był to wątek najistotniejszy, tym niemniej nie był pozbawiony znaczenia i odcisnął piętno także w jungerowskiej prozie.

Junger jawi się więc kolejnym przedstawicielem prawicowej „awangardy” – rozumianej jako różnorodne środowisko skupiające wybitne indywidualności, arystokratów ducha i być może inspirujących dziwaków, samym swoim istnieniem wymierzających policzek nowemu, wspaniałemu światu ponowoczesności. Intrygujące jest także to, że Junger – podobnie jak Mishima czy Evola – wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom i uproszczonemu szufladkowaniu. We wzmiankowanym wywiadzie dla „Der Spiegel” 87-letni Junger przyznaje, iż przed wojną był aktywnym reprezentantem „rewolucji z prawa”, zaraz jednak dodaje: „Z tym, że ja nic widzę zasadniczych różnic pomiędzy prawicą a lewicą. Dlatego właśnie zaliczano mnie między innymi do narodowych socjalistów czy też Czarnego Frontu.”. Pod ostrzałem lewicowych krytyków Junger był przez całe życie, gdy wypominano mu choćby jego traktaty „Robotnik. Panowanie i forma bytu” oraz „Totalną mobilizację” lub w ogóle piorunujące, monumentalne opisy pierwszej wojny światowej w „Stalowych burzach”. Reporter „Der Spiegel” podsumowuje: „Darzący pana wielkim szacunkiem Karl Heinz Bohrer nazwał pana z tego powodu "retorykiem okrucieństwa". W czasie wojny podobne zarzuty skwitował pan pisząc, że po trzęsieniu ziemi sejsmografy zbierają cięgi, a przecież nie można obarczać barometru odpowiedzialnością za tajfun.”

A na pytanie, czy nie żałuje żadnej ze swych przygód, Junger odpowiada: „No cóż, jeśli o to chodzi, to muszę jednak powtórzyć za starym Goethem: "A przyjdzie też czas taki, że i w spokoju zechcemy ucztować".









VII. Yukio Mishima, czyli umiłowanie Ojczyzny.

Hiraoka Kimitake, znany bardziej pod literackim pseudonimem Yukio Mishima, zajmuje w panteonie bohaterów „skrajnej” czy też „ezoterycznej” prawicy poczesne miejsce, jako realizotar samurajskiego ideału „poety-wojownika”. Opinię tę wzmaga jego honorowa śmierć w akcie seppuku, pikanterii całości dodaje natomiast biseksualizm pisarza i jego fascynacja dekadenckimi przejawami kultury Zachodu (np. postacią markiza de Sade), przy jednoczesnym sprzeciwie wobec westernizacji Japonii.

Podobnie jak Junger i Evola, Mishima jest postacią wielowymiarową – wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom. Dla jednych to przede wszystkim „ostatni samuraj”, niezmordowany obrońca tradycyjnej kultury, obumierającej w starciu z liberalnym, demokratycznym bagnem współczesnego Zachodu. Inni postrzegać go będą głównie jako natchnionego dramaturga i pisarza, a jego nacjonalistyczne fascynacje sprowadzą do roli intrygującej ekstrawagancji lub psychoterapii, rekompensującej wewnętrzne problemy. Cóż, może po prostu – jak wielu ludzi wybitnych – miał osobowość złożoną, był nacjonalistą tak samo silnie i tak samo naprawdę, jak literatem i karateką.

Hiraoka Kimitake przyszedł na świat 4 stycznia roku 1925 w Tokio. Były to czasy militaryzacji Japonii i stopniowej ekspansji terytorialnej, której kulminacją były wydarzenia drugiej wojny światowej. Pó?niejszy pisarz pochodził z rodziny wysokiego urzędnika państwowego, rodziny spokrewnionej z rodem dawnych szogunów Tokugawa. Z tego też powodu posłano go do elitarnej szkoły Gakushuin, skąd potem trafił na studia prawnicze.

Pozostańmy jednak przy dzieciństwie Mishimy. Dobrych kilka lat jego główną wychowawczynią była babcia Natsuko – kobieta wysokiej kultury i oczytania, ale nieznośnego, wybuchowego charakteru, odcinająca młodego chłopca od kontaktów z równieśnikami aż do 12 roku życia, kiedy to wrócił do rodziny.

Wkrótce potem Hiraoka Kimitake, inspirowany tak klasyczną literaturą japońską, jak i twórczością Europejczyków, podejmuje pierwsze próby literackie, niechętnie widziane przez surowego ojca, niemniej wspierane przez matkę. W tym też okresie, przebywając w szkole w Gakushuin kontaktuje się ze szkolnym stowarzyszeniem literackim. Debiut młodego autora – już pod pseudonimem Yukio Mishima – ma miejsce w roku 1941 na łamach magaznu Bungei-Bunka. Trzy lata pó?niej ukazuje się pierwszy tom opowiadań Mishimy. Zaczyna się kariera literacka.

W 1945 roku przedstawiciele Japonii podpisują akt bezwarunkowej kapitulacji. Kraj jest wyczerpany wojną i uderzeniami dwóch bomb jądrowych, cesarz zrzeka się pretensji do boskości, Japonia zostaje upokorzona przez jankeskich intruzów. Rozpoczyna się nowa epoka, znaczona z jednej strony błyskawicznym rozwojem gospodarczym w warunkach kapitalizmu, z drugiej – stopniowym odchodzeniem od japońskiej tradycji, zastępowanej przez modę zachodnią, oraz etosu samurajskiego, którego namiastką staje się wszechobecny kult pracy.

W takich to warunkach Yukio Mishima wkracza w dorosłe życie, już jednak z gorzkimi wyrzutami sumienia i poczuciem hańby. Albowiem gdy na początku roku 1945 powołano go do armii, zasymulował gru?licę, unikając wyruszenia na front. Niewykluczone, że pó?niejsze fascynacje patriotyczne i militarne mają swe ?ródło właśnie w trapiącym go poczuciu winy i zmarnowanej okazji.

Tym niemniej życie toczy się dalej. Nadchodzi rok 1949, a wraz z nim pierwsza głośna powieść Yukio Mishimy – „Kamen-no kokuhaku” („Wyznania maski”) – historia młodego chłopca, który odkrywa w sobie skłonności homoseksualne, co stara się ukrywać z obawy przed społecznym odrzuceniem. Powieść staje się wielkim sukcesem, 24-letni autor awansuje do rangi jednego z czołowych pisarzy japońskich.

W roku 1956 ukazuje się „Złota Pagoda” – poruszająca historia szalonego buddyjskiego mnicha, który podpala świątynię Złotego Pawilonu w Kioto – miejsce nie tylko święte, ale będące także narodowym zabytkiem i dziełem sztuki. Mishima rozkłada na czynniki pierwsze zagadnienie wolności jednostki i jej pełnego wyzwolenia – w starciu z wartościami takimi jak piękno i porządek.

Lata 50-te i 60-te przynoszą eksplozję talentu Mishimy. Płomień ten zgaśnie nagle, ale jeszcze nie o tym mowa. Mishima w swoich poszukiwaniach piękna i heroizmu zwraca się ku Zachodowi – inspiruje go kultura grecka („Ballada o miłości”) i dekadencki okres wieku osiemnastego w Europie (sztuka „Pani de Sade”). Zarazem nie zapomina o własnych korzeniach, czego skutkiem są dramaty no, takie jak „Mnich słabeusz” i znany również w Polsce „Adamaszkowy bębenek”.

W roku 1955 Mishima rozpoczyna intensywny trening kulturystyczny, ćwiczy także kendo (sztukę walki na kije) i karate. Zbiega się to w czasie z rozwojem jego uświadomienia patriotycznego i wzrostem sympatii dla japońskich sił nacjonalistycznych oraz konserwatywnych. Wyrazem tego jest – przetłumaczone także na polski – opowiadanie „Yukoku” („Umiłowanie Ojczyzny”) z roku 1960. To poruszająca historia japońskiego wojskowego, który z powodu splamienia swego honoru udziałem w buncie przeciw władzy musi popełnić seppuku. Musi – ale w wymiarze moralnym, bo tak nakazuje mu jego godność. Warto zwrócić na to uwagę, ponieważ oficjalnie seppuku przestało istnieć w Japonii w roku 1868, po tzw. „przewrocie Meiji”, gdy tymczasem akcja opowiadania rozgrywa się w latach 30-tych wieku XX. Fabuła nie jest skomplikowana – w zasadzie to po prostu zapis ostatniej doby życia żołnierza oraz jego małżonki, która w geście solidarności z mężem również popełnia rytualne samobójstwo.

Czytelnik w zasadzie od samego początku wie, jaki będzie koniec historii, ale nie o puentę tu chodzi. Widmo śmierci krąży nad małżonkami w ich ostatnich chwilach, opisanych szczegółowo, wyrafinowanym stylem, w sposób uroczysty, ale bez przesady i popadania w śmieszność.

Seppuku to praktyka sięgająca XII wieku. Rytualne rozcięcie brzucha zmywa winę z samuraja, oczyszcza z zarzutów, jest wyrazem najwyższego poświęcenia. Wykonuje się zasadniczo dwa cięcia. Narzędziem śmierci jest specjalny miecz, którym samobójca przeprowadza pierwszy ruch – od lewej do prawej, a następnie ruch drugi (jeśli starcza mu sił) – z dołu do góry. W tym momencie kaishaku (towarzysz samobójcy) powinien możliwie szybko ściąć głowę nieszczęśnika, by przerwać jego męki.

Mishima prowadzi narrację do samego końca, aż do śmierci Reiko, żony wojskowego. Jego bohaterowie to nie tylko postaci pozytywne – to wzorce, modele postępowania. Tą samą ścieżką podąży autor dziesięć lat po napisaniu „Yukoku”. W międzyczasie jednak nakręci jeszcze film ilustrujący tę poruszającą historię. Film stylizowany jest na wczesne kino z lat 20-tych – kino nieme, czarno-białe, do tego oszczędne we wszelkich innych środkach ekspresji, w czym być może pobrzmiewa oszczędna estetyka japońska. Całość stylizowana jest na teatr kabuki, ilustrację muzyczną stanowi tylko jeden temat z Wagnera.

Mishima rozpracowuje w „Yukoku” odwieczny dylemat – z jednej strony mamy prywatne szczęście, małżeństwo i doczesny żywot, z drugiej – najwyższy honor, do którego droga jest tylko jedna, a wiedzie ona poprzez śmierć, śmierć bolesną i porażającą. Nie wydaje się jednak, by autor miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, którą opcję wybrać. Dla współczesnego zblazowanego Europejczyka może być to istotny dylemat, mało tego – wizja śmierci w imię obmycia się z hańby zdaje się być czymś zgoła absurdalnym i niewiarygodnym. Tak rozumować może człowiek ponowczesny, ale interpretacja tradycjonalisty jest odmienna. Mishima nie pozostawia wątpliwości co do tego, czy postępowanie Shinji i Reiko jest sensowne. Jest – a sens ten tkwi gdzieś wyżej, tam, gdzie zerwana z łańcucha, pstrokata tłuszcza nigdy nie dotrze...

Jest rok 1967. Hiraoka Kimitake przechodzi pełny kurs samoobrony w japońskich siłach zbrojnych – namiastkę tego, przed czym uciekł dwadzieścia lat wcześniej. Rok pó?niej powstaje pod jego przewodnictwem Tate No-Kai (Stowarzyszenie Tarczy) – patriotyczna, paramilitarna organizacja o programie pro-cesarskim, ultra-konserwatywnym i antykomunistycznym.

Dwa lata pó?niej honor trymufuje w Ichigaya. „Wierność jest silniejsza niż ogień” – pisał Evola i te słowa pasują tu idealnie.

Mishima inspiruje do dziś, jego sława wzrasta coraz bardziej. Płytę poświęconą japońskiemu ostatniemu samurajowi poświęcił włoski bard sceny tożsamościowej, Skoll. Postać Mishimy przewija się także w twórczości niemieckiego Turbund Sturmwerk („Hagakure”). Do fascynacji tak jego osobą, jak i działalnością, przyznaje się od lat Douglas Pearce – lider neofolkowego projektu Death In June. Jak opisuje w jednym z wywiadów: „Moja wizyta na grobie Mishimy w dzień Bożego Narodzenia 1989 r. była bardzo specjalnym prezentem dla mnie. To był wspaniały dzień. Ta wizyta, w połączeniu z dniem, kiedy razem z Rose MacDowall szliśmy przez Tokio podczas letniej burzy ku barakom Wschodniej Armii, gdzie Mishima popełnił samobójstwo, to były bardzo poruszające wydarzenia. Czuliśmy jakby jego duch był tam wśród nas.”

Yukio Mishima nie był typem ideologa lub filozofa, nie był twórcą całościowego systemu czy monumentalnej doktryny politycznej. Płaszczyzna Mishimy to sztuka. Był pisarzem i miłośnikiem piękna, przy czym piękno to dostrzegał także w motywie heroicznej, honorowej śmierci. Jeśli próbować porównywać go z innymi omawianymi w tej pracy postaciami, to najbliżej mu do Ernesta Jungera - widać tu to samo poszukiwanie wrażeń i motyw „sztuki i wojny”. Obaj przejawiali fascynacje pozornie sprzeczne, łącząc mocarny militaryzm i nacjonalizm z wrażliwością, delikatnością, czy nawet lekkim posmakiem dekadencji i dandyzmu. U Jungera były to choćby narkotyki i surrealistyczne epizody w powieściach, u Mishimy – zainteresowanie kontrowersyjną postacią markiza de Sade oraz, „last but not least” – zboczenie homoseksualne.

Zdaje się, że tak po prostu jest z jednostkami wybitnymi, wyróżniającymi się z wszechogarniającej pstrokacizny bezmyślnego tłumu. Człowiek duchowo ubogi jest także nieskomplikowany – zawsze delikatny i pokorny, albo zawsze agresywny i brutalny. Wciąż szyderczy i złośliwy lub wręcz przeciwnie – bez przerwy śmiertelnie poważny, nie potrafiący spojrzeć na świat z dystansem. Im wyżej jednak formujemy się duchowo, tym bogatsza staje się nasza osobowość, tym więcej mamy w sobie postaw i oblicz, zależnie od potrzeby i warunków. Jak pisał Robert Heinlein: „Istota ludzka powinna umieć zmieniać pieluszki, zaplanować inwazję, zarżnąć wieprza, zbudować statek, zaprojektować budynek, napisać sonet, prowadzić księgę rachunkową, zbudować mur, nastawić złamanie, pocieszyć umierającego, dawać rozkazy, przyjmować rozkazy, działać w grupie, działać samemu, rozwiązywać równania, analizować nowe problemy, roztrząsać nawóz, zaprogramować komputer, ugotować smaczny posiłek, walczyć skutecznie, umrzeć bohatersko. Specjalizacja jest dla insektów.”

Dlatego też prawdziwie wielkie indywidualności potrafią połączyć w sobie wrażliwość i subtelność z niezbędnym ładunkiem mocy i bezwzględności. To nie jest łatwe i łatwo się na tej drodze wykoleić, rozsypać się wewnętrznie. Ale jeśli się uda, wtenczas dołączy się do wąskiego grona spiżowych postaci, poetów-wojowników, jak Ernest Junger i Yukio Mishima.




VI. Emil Cioran – od nowego nacjonalizmu do heroicznego nihilizmu.

Oprócz literatów-wojowników istnieją także literaci-szydercy, apokaliptyczni kpiarze, poczciwi cynicy, oblewający rozpalone głowy marzycieli i rewolucjonistów strugami lodowato zimnej wody, zaklętej w złowieszcze słowa. W tym właśnie gronie wysokie miejsce zajmuje Emil Michał Cioran – apostoł pustki i piewca rozpaczy.

Zdawałoby się, że tak konsekwentny nihilista i cynik jak Cioran nie przynależy do mentorów skrajnej prawicy – i tak poniekąd jest, szczególnie iż sam autor nie określał się w ten sposób. Niemniej jednak istnieją pewne – być może kruche – mosty, łączące zimny, zbolały i przegrany świat Ciorana z kontrrewolucyjną wizją dziejów i współczesności. Zwróćmy uwagę, że podobnie niskie mniemanie o ludziach i podobna pogarda dla świętości zgniłego, postmodernistycznego Zachodu przewijają się w myśli Józefa de Maistre lub też w koncepcji konserwatywnej rewolucji, której sednem jest wszak brutalna prawda o świecie, prawda, która boli, ale i wyzwala. Jak pisze Tomasz Gabiś: „Tak dokonuje się konserwatywna rewolucja: stajemy twarzą w twarz z realnym światem i możemy zaczerpnąć powietrza. Po bolesnej, pozbawiającej złudzeń operacji przychodzi ozdrowienie, odbudowana zostaje duchowa siła płynąca z rozpoznania prawdy zatopionej przedtem w gnijącym bagnisku demoliberalnego pustosłowia lub przywalonej gruzowiskiem zmurszałych abstraktów. Ta prawda o świecie, o ludziach, o nas samych bywa okrutna. Ale tylko ona się liczy.”

Emil Cioran doszedł w tym demaskowaniu pustych słów do ekstremy, ale i zapewne do przesady. Nie można mu jednak odmówić celności sformułowań, subtelnej i złośliwej ironii, wreszcie – wartościowych uwag na rozmaite tematy. Ot, choćby ta: „Sprawująca do niedawna rządy nad dwiema półkulami, rasa zachodnia przemienia się obecnie w pośmiewisko: wysubtelnione widma, ostatki rasy w ścisłym tego słowa znaczeniu, skazane na los pariasów, omdlewających, zwiotczałych niewolników.” Nasuwają się tu skojarzenia z innym enfant terrible literackiego światka – Nicolasem Gomezem Davilą, kolumbijskim reakcjonistą, równie bezwzględnym w ocenie świata nowoczesnego, a poniekąd nawet ludzkości w ogóle.

Z tego zapewne powodu jest pewien kłopot z Cioranem – z jednej strony był pisarzem cenionym także w kręgach liberalnych, hołubionym przez „pokolenie 68”, z drugiej – fascynowała go reakcyjna, ultra-katolicka filozofia de Maistrego, płytkie, nowoczesne ideologie Zachodu zbywał pogardliwymi komentarzami, a w ostatnich latach muzyczny hołd dla Ciorana zagrały katolicko-konserwatywne niemieckie zespoły Von Thronstahl i Days Of The Trumpet Call. Ale chyba największym zgryzem dla liberalnych intelektualistów jest udział Ciorana w Legionie Michała Archanioła, który był bodaj najbardziej mistyczną i heroiczną manifestacją narodowej rewolucji lat 30-tych.

Legion był organizacją, którą można teoretycznie rzecz biorąc przyrównać do polskiego RNR „Falanga”, „Falangi” hiszpańskiej, czy do belgijskiego „Christus Rex”. I chyba to ostatnie porównanie będzie najtrafniejsze, albowiem Legion był – podobnie jak Rex Leona Degrella – organizają żarliwie i ostentacyjnie religijną. Prawda jest jednak taka, że żadna europejska partia nacjonalistyczna nie dosięgła takich szczytów poświęcenia i duchowego uniesienia, jak Legion. To było zarówno siłą tego swoistego zakonu i jego charyzmatycznego przywódcy, kapitana Codreanu, jak i – być może – przyczyną ostatecznej jego klęski oraz pó?niejszej, niezasłużonej zresztą, niesławy.

Legion Michała Archanioła powołany został przez Corneliu Codreanu i kilkunastu studentów w roku 1927 – jako alternatywa dla skostniałych i skompromitowanych organizacyj „narodowych”. Legion od początku był czymś zupełnie innym – nie partią, nie kliką, ale współczesną manifestacją średniowiecznego zakonu rycerskiego. Legion nie tworzył skomplikowanej, szczegółowej doktryny społeczno-politycznej, nacisk największy kładąc na sprawy duchowe, na doskonalenie charakteru. Cioran po latach opisał to w ten sposób: „był to ruch okrutny, mieszanka prehistorii i profecji, mistycyzmu, modlitwy i rewolweru, prześladowany przez władze i zabiegający o prześladowania.” Tak było w istocie – Legion wytworzył niesamowity klimat duchowy wśród swoich aktywistów, którego fundamentem było mroczne, męczeńsko pojmowane prawosławne chrześcijaństwo, skrzyżowane z wątkami neopogańskimi. Był w tym kult słońca, fascynacja śmiercią, skomplikowane, poruszające wyobra?nię rytuały, uwielbienie dla ziemi przodków, akceptacja przemocy oraz wizja legionisty działającego jako przedłużenie boskiej sprawiedliwości w świecie doczesnym. Wielogodzinne modlitwy, wielodniowe posty, asceza, ciężka praca fizyczna, bezgraniczne posłuszeństwo rozkazom – to wyznaczało drogę legionisty. Ruch ten przyciągnął sporą grupę młodych intelektualistów, wśród których po latach najbardziej wybili się Emil Cioran oraz słynny religioznawca Mircea Eliade. Jak pisze Przemysław Dulęba: „Eliade w latach 1934-1938 opublikował w legionowych periodykach "Cuvăntul" i "Vremea" około sześćdziesięciu artykułów o tematyce społeczno-ideowej, gdzie przedstawiał swoją wizję rozwoju kultury narodowej i ochrony jej dziedzictwa, co, nawiasem mówiąc, stało się powodem jego internowania w momencie największych prześladowań Legionu.”

Cioranowskim wkładem w publicystykę społeczno-polityczną było dziełko „Przebudzenie Rumunii”, wydane w roku 1936. W tym to okresie Emil Cioran był aktywistą Legionu Michała Archanioła, warto jednak wiedzieć, że już rok pó?niej (po wyje?dzie do Francji) wydał książkę „Święci i łzy”, wówczas uznaną za niebywale skandaliczną, zgoła blu?nierczą.

Co przyciągnęło Ciorana – sceptyka, cynika i zgorzkniałego szydercę – do organizacji tak bardzo przenikniętej młodzieńczym idealizmem i poczuciem wielkiej misji? Było prawdopodobnie tak, że Ciorana urzekł styl, ów szlif i szyk Legionu. Być może nawet nie sama ideologia, ale właśnie panujący tam nastrój heroizmu i doniosłości. Albowiem cynizm Ciorana przez całe życie był cynizmem (i nihilizmem) poszukującym, swego rodzaju grą, którą toczył z własną niewiarą i zmęczeniem światem. Legion był dla wielu młodych ludzi (w roku 1937 skupiał około 350 tys. członków) odtrutką na płytki materializm mieszczańskich i socjalistycznych ideologii, na szarość codzienności, na zagubienie i zwątpienie. Gdzieś wśród nich znalazł się także Emil Cioran.

On sam pisał w roku 1934: „U nas szanuje się wyłącznie "intelektualistów". Jednak czym jest "intelektualista" w naszym narodowym wyobrażeniu? To ktoś taki, kto nie wierzy we własne idee, ktoś, kto nie bierze na poważnie własnego sposobu życia; ktoś, kogo cała egzystencja przebiega pod znakiem ironii; kto uważa, że wyróżniać go powinno okazywanie dystansu wobec swoich najbardziej bolesnych związków; ktoś, kto swoją tolerancję i ustępliwość rozwinął aż do granic podłości. Ten rodzaj kabotyna wart jest nieskończenie mniej niż człowiek, który ma tylko jedną ideę i jest gotów za nią umrzeć.”

Po latach twierdził jednak Cioran, że już wtedy bronił się przed przesadną egzaltacją, stosując ironię i szyderstwo – nawet podczas legionowych wykładów. Z drugiej strony Legion przyciągał, gra była ryzykowna, uczucie zgoła ambiwalentne. Wspomina Cioran: „zacząłem interesować się grupą, a ponieważ zwalczała ona osobę, której nienawidziłem najbardziej na świecie, to znaczy króla, nabrałem do niej sympatii”.

Cioran był synem prawosławnego popa z rumuńskiej wioski Rasinari. Klimat gorliwego prawosławia nie był mu więc obcy. Ten nastrój – wyolbrzymiony, z przesadnym akcentem na męczeństwo i ascezę – dominował w Legionie Michała Archanioła. Rytualne zabójstwa przeciwników politycznych również były tym obleczone – jak choćby w słynnym przypadku zabójstwa zdrajcy Stelescu, któremu legioniści obcięli głowę toporem w szpitalu, po wcześniejszym odmówieniu modlitwy przez popa. Poza zadawaniem cierpienia legioniści chętnie je także przyjmowali – uczono ich obojętności na ból, pogardy dla lęku przed śmiercią. „Legioniści śpiewają umierając, legioniści umierają śpiewając” – głosiła organizacyjna piosenka. Finał Legionu, zniszczonego przez rząd Antonescu, przez fronty drugiej wojny i przez komunistów był okrutny. Większość aktywistów wyginęła lub rozpierzchła się po świecie. Cioran pisał o tym po latach tak: „Odkupili grzechy ojczyzny swym obłędem. Byli krwawymi męczennikami. Wierzyli w zbrodnię, przeto zostali zabici. Zabrali w swą śmierć przyszłość, którą wymyślili wbrew rozsądkowi, wbrew oczywistości i 'historii'.”

Ostatecznie jednak związek Ciorana z ruchem legionowym można uznać za stosunkowo lu?ny, choćby w porównaniu z silnym zaangażowaniem Eliadego. Istotne, że Eliade – przyjaciel Ciorana – ostro skrytykował w prasie książkę Ciorana „Święci i łzy” zaraz po jej wydaniu. Tłumaczy to pośrednio sam Cioran: „Jakiś zew religijny, w gruncie rzeczy bardziej mistyczny niż religijny, zawsze się we mnie odzywał. Uzyskanie wiary jest dla mnie niemożliwością, podobnie jak niemożliwością jest, bym nie myślał o wierze. Zawsze jednak górę bierze negacja. Jest we mnie jakby negatywna, przewrotna rozkosz odmowy. Przez całe życie krążyłem między potrzebą uwierzenia i niemożnością uwierzenia. Oto przyczyna, dla której tak interesowali mnie ludzie religijni, święci, ci, którzy za swoją pokusą poszli aż do końca. (...) Zresztą z tegoż powodu nigdy nie potrafiłem uwierzyć głęboko w cokolwiek bąd?. Owszem, chciałbym, ale nie mogłem.” Była to swoista tragedia Ciorana. W jednym z aforyzmów pisał: „Nie walczę ze światem, walczę z siłą potężniejszą – z moim zmęczeniem światem.”

„Święci i łzy” to zbiór refleksji i rozważań Ciorana w temacie świętości, poświęcenia, smutku i ekstatycznej radości. Styl jest w dużej mierze aforystyczny, zresztą Cioran w ogóle zasłynął jako autor przewrotnych aforyzmów. Nie jest to ścisły, suchy traktat, raczej dzieło przepełnione emocjami. Sam Cioran określał je jako mistyczne. Na początku pisze: „Nie sposób zbliżyć się do świętych drogą poznania. Tylko wtedy, gdy budzimy łzy uśpione gdzieś w nas, w głębi, i poznajemy poprzez nie, zaczynamy rozumieć, że ktoś mógł być człowiekiem i już nim nie jest.”. I nieco dalej: „Dialog świętych? Mógłby go napisać Szekspir z sercem dziewczątka albo Dostojewski zesłany na niebiańską Syberię.” Wreszcie pisze Cioran swoistą zapowied? swej dalszej drogi życiowej: „Przez całe życie będę błądził po śladach świętych”.

Cioran daleki jest od płytkiego, banalnego blu?nierstwa, od oświeceniowego opluwania dogmatów w imię „rozumu”. A jednak prowokuje: „Dla kogo Róża z Limy umieściła w wieńcu szpilę? Niebiański kochanek zaliczył jeszcze jedną ofiarę. Jezus był Don Juanem cierpień.”

Cioranowi fascynacja świętymi udziela się bardzo mocno, ale wciąż jako obserwatorowi, a nie adeptowi świętości. Pisze bowiem: „Święci żyją w płomieniach, mędrcy — obok nich.” A propos mędrców popełnił swego czasu także następujący aforyzm: „Mędrzec to ten, kto zgadza się na wszystko, ponieważ z niczym się nie utożsamia. Oportunista bez pragnień.”

Przede wszystkim jednak analizuje Cioran cierpienie, męczeństwo i ascezę świętych: „Granicą każdego bólu jest następny, jeszcze większy.” Oraz dalej: „Od dawna już wiem, że jedynym komentarzem do świętych są łzy...”

Jak już wspomnieliśmy, był Cioran mistrzem aforyzmu. Każde niemal z ukutych przez niego powiedzeń jest jak kubeł zimnej wody. Zdarza wam się żarliwie podążać za utopijną wizją, za młodzieńczymi marzeniami? Zdarza się wierzyć w natchnione ideologie, nawracać niewtajemniczonych, mieć głowę aż pulsującą od natłoku wielkich myśli? Przytoczcie sobie wówczas coś z Ciorana. Na przykład: „Zarzut wobec nauki: ten świat nie zasługuje na to, by go poznać.” Albo: „W Zoo wszystkie zwierzęta zachowują się przyzwoicie oprócz małp. Widać, że człowiek już blisko.” Najbardziej chyba jednak działa cioranowskie wytłumaczenie chińskiego przysłowia: „Gdy jeden pies szczeka na widok cienia, dziesięć tysięcy psów uczyni zeń rzeczywistość. Do wykorzystania jako motto do wszelkich komentarzy na temat ideologii.” Nic dodać, nic ująć.

Zasadniczo świat jawił się Cioranowi jako terytorium wszechobecnego absurdu, ludzkiej pogoni za literackimi fikcjami, mającymi uśmierzać ból istnienia – nieskutecznie zresztą. Co jednak ciekawe, samobójstwo nie było według niego żadną drogą ucieczki z tego błędnego koła. „Nie warto się zabijać – zabijamy się zawsze zbyt pó?no”. Jaką więc postawę przyjąć? „Gdy wszyscy zrozumieją, że narodziny są klęską, życie, wreszcie znośne, wydawać się będzie dniem po kapitulacji, ulgą i odpoczynkiem pokonanego.” Idąc dalej, natrafiamy na kolejną dobrą radę: „Jedno jest tylko ważne: nauczyć się być przegranym.” Jakoś więc trzeba w tym szaleństwie żyć, nieustannie próbując wyrwać się z pustki, wiedząc zarazem, że to jest – prawdopodobnie – niemożliwe. „Moją rolą jest zabijać czas, a rolą czasu jest z kolei zabijać mnie. Dobrze się rozumiemy, jak to zwykle bywa między przestępcami.” Jesteśmy więc na ekstremach egzystencjalizmu. Z niewielką odrobiną nadziei: „Tylko burdel albo łza anioła może nas wyrwać na chwilę z trwogi śmierci.” Zresztą, według Ciorana: „Nadzieja jest normalną formą szaleństwa”.
Jest w myśli Ciorana także szyderstwo z kultu rozumu, z powszechnego w obecnej epoce odrzucenia mitów, wiary i autorytetów: „Dopóki wierzono w diabła, wszystkie zdarzenia były jasne i zrozumiałe; odkąd już się w niego nie wierzy, trzeba za każdym razem szukać nowego wytłumaczenia, które jest równie mozolne co arbitralne, intryguje wszystkich i nikogo nie zadowala.”

Jakie wnioski płyną z tego wszystkiego? Na ile mamy tu do czynienia z autentycznym przeżywaniem wewnętrznych problemów i poszukiwaniami, a na ile z auto-kreacją dwudziestowiecznego intelektualisty? Cioran jest niebezpieczny – zwłaszcza dla zagubionych, zdezorientowanych, dla tych, co potrzebują odrobiny słodkiej naiwności, różowych okularów, by móc jeszcze egzystować. Tak trwają tysiące, miliony ludzi. Jak śpiewała punkowa kapela Ramzes & The Hooligans: „Żyją ułudą, żyją marzeniami / że może, że kiedyś / że może będzie lepiej”. Gorzkie prawdy Ciorana są w stanie przełknąć tylko najsilniejsi, najodporniejsi – i zapewne rewolucyjni konserwatyści zaliczają się do nich.

Cioran dobry jest w umiarkowanych dawkach, dozowany tak, by ostudzić słomiany zapał, by ułatwić nabranie właściwego dystansu do wszystkich rzeczy, ale zarazem – by nie pogrzebać wszystkich nadziei, nie pogrążyć nas w otchłani rozpaczy. A może jednak...? Jest w tych aforyzmach coś pociągającego, kuszącego. Niewielu wszak twórców pozwalało sobie na aż tyle cynizmu i gorzkiej ironii. A jednak ma on swoich zwolenników. Na ten przykład do fascynacji myślą Ciorana przyznaje się awangardowy kompozytor Francisco Lopez: Jeśli chodzi o literaturę, inspirują mnie prace Emila Ciorana, filozofa, myśliciela i kogoś, kto otwiera dziwne drzwi, przez które mogę jakby wejrzeć w głąb rzeczy (Antena Krzyku 6/2000+1/2001). W polskich przekładach ukazały się następujące prace Ciorana: „Historia i utopia”, „Upadek w czas”, „O niedogodności narodzin”, „Ćwiczenia z zachwytu. Eseje i portrety”, „Rozmowy z Cioranem”, nadto wybór „Aforyzmów”. Jest więc w czym wybierać – o ile tylko się nie boicie. Otwórzcie dziwne drzwi i poznajcie... czy prawdę?

Wiele było o poszukiwaniach Ciorana, o jego fascynacjach, o jego głębokim szacunku (i jednoczesnym niezrozumieniu) dla męczenników, świętych, mistyków. A jednak warto po tym wszystkim przytoczyć dwa cioranowskie cytaty, w którym starzejący się autor rozlicza się z krętymi ścieżkami swego duchowego rozwoju. Uwaga: „Wszystko, co wiem, mając lat sześćdziesiąt, wiedziałem już mając lat dwadzieścia. Czterdzieści lat długiego, mozolnego i niepotrzebnego weryfikowania.” Oraz na samo zakończenie: „Niesłychaną ilość godzin zmarnowałem, zastanawiając się nad "sensem" wszystkiego tego, co jest, co się dzieje... Lecz przecież wszystko to nie ma żadnego sensu i ludzie poważni świetnie o tym wiedzą. Dlatego też zużywają swój czas i energię na bardziej pożyteczne zajęcia.”
4 wrzesień 2006

Adam T. Witczak 

  

Archiwum

Kiedy obudzą się Polacy ?
lipiec 25, 2003
Adrian Burchard
Uczciwy demokrata doszedł do tych samych wniosków co ks.Jankowski
maj 13, 2005
czytelnik
Scenariusze i reżyseria, po polsku
listopad 11, 2007
Marek Olżyński
Towarzysz kombatant
grudzień 29, 2008
Marek Jastrząb
"Nowy Bliski Wschód"
sierpień 27, 2006
Iwo Cyprian Pogonowski
Prostowanie krętaczy
wrzesień 7, 2003
przesłała Elżbieta
Teoretycznie możemy zrobić wszystko
styczeń 28, 2003
http://www.rzeczpospolita.pl/
Czy potrafią?
lipiec 15, 2007
PAP
Perspektywy Rozwoju Gospodarczego Chin
kwiecień 11, 2005
Iwo Cyprian Pogonowski
Analogy
kwiecień 2, 2007
przysłał ICP
3 maja rocznica uchwalenia pierwszej polskiej Konstytucji
maj 3, 2003
Żydowskie media i "niedojrzałość polityczna".
czerwiec 14, 2004
Artur Łoboda
W 70 rocznicę śmierci wielkiego Polaka-wypisy z Romana Dmowskiego
styczeń 8, 2009
Paweł Ziemiński
"Inicjatywa Społeczna" przeciwko amerykańskiej tarczy antyrakietowej - zbiórka podpisów
lipiec 30, 2007
nop
Kurczuk wiedział nie powiedział... a to było tak
luty 8, 2003
zaprasza.net
Białoruś: Przeciwko ingerencji w kampanię wyborczą.
marzec 11, 2006
słowianofil
Porażka w Gazie
styczeń 12, 2009
Izrael Szamir
Prezydent odpoczywa służbowo
czerwiec 6, 2003
Dariusz Kucharski http://www.se.com.pl
7 mld zł deficytu Funduszu Ubezpieczeń Społecznych
maj 18, 2004
Wiek dwudziesty “wiekiem śmierci” w historii ludzkości
kwiecień 26, 2008
Iwo Cyprian Pogonowski
więcej ->
 
   


Kontakt

Fundacja Promocji Kultury
Copyright © 2002 - 2024 Polskie Niezależne Media